sobota, 20 lipca 2024

392. Ślub na Bareję

 

Nazwisko znanej i wziętej prawniczki, bodaj najlepszej cywilistki w Bździochach, Bździochowej Dolinie, a nawet dalej czy też szerzej, Ceduły Kurczenóźki, wcześniej brzmiało Raptularz. Znaczy to mniej więcej tyle, że obecne nazwisko Kurczenóźka miała po mężu. Lecz myliłby się ten, kto by pomyślał, że Raptularz to jej nazwisko panieńskie. O, nie, nie. Było ono po wcześniejszym mężu, z którym się rozstała bez żalu. Chyba bardziej z jego strony, gdyż Ceduła była patentowaną jędzą – pyskatą i złośliwą. Klientelę miała podobnego pokroju, bo obsługiwała prawnie wszelkiej maści szumowiny: oszustów matrymonialnych, oszustów biznesowych i oszustów standardowych, czyli pełnowymiarowych. Nie wspominając o złodziejach, gwałcicielach, bandytach, mordercach i politykach.

Inną sprawą jest, i do tego spróbujemy dojść w stosownym czasie, czy Fścibiusz Raptularz był jedynym wcześniejszym mężem Ceduły, bo tych mężów mogło być więcej. Takie przynajmniej słuchy chodzą po Bździochach. Chwilowo jednak zajmijmy się tylko Fścibiuszem.

Fścibiusz pracował w sądzie polubownym w charakterze specjalisty do spraw ugód, czyli, mówiąc w skrócie, arbitra. Pracownica biurowa Ceduły wdała się w spór ze swoją pracodawczynią. Nie wnikając w szczegóły, Facjata Dobiegała, owa pracownica, twierdziła, że jest zanadto wykorzystywana przez Cedułę. Ta zaś wręcz przeciwnie, twierdziła, że Facjata jest z gruntu leniwa i nie przykłada się do swoich obowiązków. Nie tylko solidnie, ale w ogóle. Na takie dictum urażona Facjata podała chlebodawczynię do sądu. Ponieważ sprawa była zbyt błaha, sąd przekazał sprawę do sądu polubownego i tam obie panie zostały wezwane na sprawę pojednawczą.

Fścibiusz rzetelnie rozpatrzył argumenty obu stron, a następnie zgrabnie doprowadził do porozumienia. A trzeba przyznać, że był bardzo pomysłowy w tym, co robił, pracował z polotem, a nawet z pewną dozą wariacji. Niekiedy, rzec by można, posuwał się do szaleństwa. Krótko mówiąc, potrafił użyć wszelkich środków, by sprawę doprowadzić do szczęśliwego końca. Tak było i teraz. Gdy już ugoda została zawarta, a dokumenty podpisane, Fścibiusz poprosił panie o chwilę cierpliwości, bowiem ma dla nich niespodziankę. I wyszedł.

Po chwili w znajdujących się na sali głośnikach zatrzeszczało i popłynęła melodia krakowiaczka. W otwartych drzwiach ukazał się Fścibiusz w krakowskiej czapce z pawimi piórami i tanecznym krokiem w rytm muzyki ruszył w stronę pań. W rękach trzymał poduszkę, na której spoczywały egzemplarze ugody, po jednym dla każdej ze stron.

 Cedule sytuacja od razu skojarzyła się ze sceną z filmu „Miś” Stanisława Barei, gdzie w taki sposób wręczano głównym bohaterom paszporty. Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Facjata najwyraźniej takich skojarzeń nie miała, bo patrzyła na, jakby nie było, urzędnika poważnej instytucji jak na wariata. Kiedy więc uchachana Ceduła powiedziała Fścibiuszowi, że ona kiedyś była Murzynem i grała w koszykówkę, Facjata już na dwojga spojrzała podejrzliwie. Złapała swój egzemplarz umowy i bąkając pod nosem, że to jakiś dom wariatów, błyskawicznie się ulotniła.

W samą porę, bo Fścibiusz już nie mógł się powstrzymać i po chwili też pękał ze śmiechu. W takim momencie rzeczywiście można by było posądzić oboje o wariację. Długo chichrali, a gdy już się wychichrali, wzięli ślub.

 

cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz