sobota, 7 czerwca 2014

10. Zdradziecka wena




O tym, że wena dla artysty jest niezbędna – bardziej niż powietrze do oddychania – wie każdy, kto para się przekładaniem wytworu swojej imaginacji na rzeźby, obrazy, filmy, tomy i tomiki oraz wszystko to, co mieni się sztuką. Nierzadko sztuką-magiką. Wiedziała o tym też bardzo dobrze cała bździochowska bohema, a wśród niej jedna z najbardziej znanych artystek-portrecistek-realistek Werniksa Sztalużko. Spod jej pędzla wyszły już portrety bodaj większości mieszkańców – nie tylko należących do tamtejszych elit czy też postaci najbardziej zasłużonych dla Bździochów i całej Bździochowej Doliny, ale i zwykłych obywateli, których podobizny uchwycone najpierw niemalże w fotograficzny sposób okiem malarki, zostały później precyzyjnie przeniesione na płótno. Całość, ciągle uaktualniana, stanowiła coś w rodzaju otwartego pocztu bździochowskich znakomitości. Dziwnym trafem przez wiele lat mrówczej pracy Werniksy Sztalużko i równie wiele lat owocnego sołtysowania Miętosia, jego akurat portret jeszcze nie powstał. W najważniejszym urzędzie we wsi wisiały już w długim szeregu wykonane „w oleju” popiersia najznamienitszych miejscowych osobistości, z byłym sołtysem Pstrysiem i nawet z jakąś przedziwną intuicją stworzony portret przyszłego sołtysa Potwarza vel Waćpana, który tymczasem robił jeszcze za wiejskiego głupka, bo do wyborów, w których miał zatryumfować, miało minąć jeszcze ładnych parę lat. Jakimś cudem w panteonie owych okolonych zdobnymi, złoconymi ramami wizerunków bździochowian wciąż nie było malowidła najbardziej przecież zasłużonej dla tamtejszej społeczności osoby, jaką był Jasiek Poboćko, czyli Miętoś. To niedopatrzenie wreszcie jednak zostało dostrzeżone i artystka – zakasawszy rękawy – zabrała się do nadrobienia zaległości.

Kompozycja obejmowała popiersie miłościwie sołtysującego Miętosia na tle rozgwieżdżonego nieba. Nieba z uchwyconą jakąś dziwną poświatą, mającą zapewne sugerować odniesienie do źródeł, do związków z pamiętanym jeszcze przez większość bździochowian Dziwnym i stanowiącą swoistą egzegezę. Artystka pracowała zawzięcie, nie pamiętając o Bożym świecie. Ten kto doświadczył już nagłego, niespodziewanego ataku weny, wie, że wtedy nic innego prócz pracy nie istnieje. Kiedyś Werniksa ugotowała rybki w akwarium, bo wena dopadła ją tuż po włączeniu grzałki, która miała podnieść temperaturę wody o kilka stopni. Werniksa na śmierć o tym zapomniała. Na śmierć rybek, bo wrzątku rybki nie zniosły. W nowym, jeszcze piękniejszym akwarium, artystka kazała zamontować automatyczną grzałkę. Miało ją to zabezpieczyć przed podobnym wypadkiem w przyszłości. Ale wena nie śpi. A wraz z nią licho. Werniksa Sztalużko pracowała właśnie nad blikiem w oku sołtysa, gdy domem jej wstrząsnął potężny wybuch. Budynek zadrżał w posadach, a misternie już ukształtowany blik przeistoczył się w śnieżnobiałą smugę. Wybuchy powtórzyły się jeszcze kilkakrotnie. Werniksa przestraszyła się, a potem pomyślała: „Dziwne”. I poszła sprawdzić, co też to się mogło stać. Gdy wchodziła do kuchni, nastąpił kolejny wybuch i tuż koło jej głowy przeleciało coś w rodzaju pocisku artyleryjskiego. Pocisk roztrzaskał się na przeciwległej ścianie. Po całym pokoju rozprysły się odłamki słoikowego szkła i uwolnione z niego jagody, które upstrzyły ściany w nieregularny ciemnofioletowy rzucik. Wtedy dopiero Werniksa przypomniała sobie, że nastawiła sagan z jagodowymi wekami. Odremontowanie mieszkania trwało długo, bo jagodowy kolor uparcie przenikał przez kolejne świeżo nałożone warstwy farby, a artystka z pokorą przyjęła ten wybryk weny i uświadomiła sobie z całkowitą jasnością, że przed nią nie da się zabezpieczyć. I choć mieszkanie w końcu zostało doprowadzone do porządku, jakby na pamiątkę tego zdarzenia w oku Miętosia na portrecie blik ma podobną poświatę jak niebo wokół niego, co jeszcze bardziej skłania oglądających malowidło do refleksji nad Dziwnym. 

cdn…
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz