Jązorek
Kurczenóźko, wzięty bździochowski adwokat – karnista, który wygrywał sądowe sprawy jedna
za drugą jak po sznurku, zasadniczo miał szczęście. Miał szczęście nie tylko w
pracy, ale też w miłości, w kartach i we wszystkim innym. Z jednym, jedynym
wyjątkiem. Z wyjątkiem obuwia. Czyli obuwka, jak je pieszczotliwie nazywał,
żeby odczarować brak szczęścia do niego, chociaż do przesądnych nie należał.
Trudno mu się dziwić, bo każde nowe buty, jakie sobie sprawiał, prędzej czy
później okazywały się wybrakowane. A to podeszwy pękały „od ucha do ucha”, a to
całkowicie się odklejały, a to rozpruwał się szew i tak dalej. Szybko
się okazało, że prócz braku szczęścia do butów, Jązorkowi Kurczenóźce brakowało
też szczęścia do reklamacji. Chociaż składał je za każdym razem, notorycznie
ich nie uznawano. Konkluzja producenta zawsze była jednakowa: „Niewłaściwy
sposób użytkowania”. I choć Jązorek był prawnikiem, a nawet – rzec by można – rasowym
prawnikiem i każde jego pismo reklamacyjne było zredagowane czystym językiem
prawniczym, było logiczne i merytorycznie bez zarzutu, było wręcz perełką pod
wszelkimi względami, efekt był zawsze taki sam. Czyli żaden. Jązorek z
rozrzewnieniem wspominał stare, dobre czasy (jeszcze nie schyłkowy Gierek), gdy
raz w roku wsiadał do pociągu jadącego do Budapesztu i tam zawsze w tym samym
sklepie przy Rakoczego, w pobliżu dworca Keleti, kupował nowe buty, a stare –
jeszcze całkiem dobre – wrzucał do kosza na śmieci i na cały rok miał spokój. Obecne
problemy, zwłaszcza te z reklamacjami tak mu dały w kość, że bliski był decyzji
chodzenia boso. Albo przynajmniej noszenia butów w kieszeniach i tylko w
najniezbędniejszych momentach wzuwania ich na nogi. W krytycznym momencie
totalnej desperacji, kiedy był już u kresu sił, chciał nawet zacząć chodzić na rękach.
Właśnie
studiował kolejną odpowiedź na reklamację butów dobrej marki, z których jeden
się trwale odbarwił po pierwszym spacerze w deszczu. Nie pomogły jego argumenty
użyte w reklamacji, że deszcz w naszej szerokości geograficznej nie jest czymś
nadzwyczajnym, że w instrukcji nie ma zakazu chodzenia po deszczu, że wreszcie
skoro jeden but zrobili dobrze, to znaczy, że potrafią robić dobre buty. On
niczego innego nie pragnie, jak tylko mieć dwa identyczne, nieprzebarwione
buty. Tym razem odpowiedź była dłuższa niż zwykle. Stwierdzono w niej, że
obuwie zostało zbadane przez rzeczoznawcę m.in. organoleptycznie.
– Co jest do k… nędzy? – wściekał się Jązorek w bezsilności. – Lizał je, wąchał i smakował?!
Rozgorączkowany spłodził następne pismo i zaniósł je do sklepu. Właściciel sklepu popatrzył na jego umęczone oblicze i powiedział:
– Co jest do k… nędzy? – wściekał się Jązorek w bezsilności. – Lizał je, wąchał i smakował?!
Rozgorączkowany spłodził następne pismo i zaniósł je do sklepu. Właściciel sklepu popatrzył na jego umęczone oblicze i powiedział:
–
Panie, oni mają gdzieś pańskie argumenty. Im chodzi tylko o to, żeby mieć
czyste konto i dlatego będą panu odpisywali do us… śmierci, zawsze grzecznie,
zawsze odmownie i zawsze bez związku z pana racjami.
Po
czym kazał mu przyjść za tydzień. Wtedy wręczył mu parę nowiutkich butów, takich
samych jak te reklamowane.
–
Wcale im pańskiego pisma nie pokazywałem – oświadczył. – Mam tam po prostu
trochę wejść.
W
butach, tym razem dobrych, Jązorek Kurczenóźko chodzi do dzisiaj. Wprawdzie
chodzi w poczuciu bezsilności i niesprawiedliwości, ale przynajmniej chodzi w
eleganckich butach.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz