sobota, 20 września 2014

25. Orka Białą Turnią


         Wtedyrdowie – Hryćko i Wywrzeszcza byli w zasadzie małżeństwem zgranym. Różni złośliwcy, czyli znający ich dobrze sąsiedzi dodaliby zapewne, że zgranym do cna, ale nie ma co się oglądać na opinie złośliwców. Hryćko z Wywrzeszczą żyli już wspólnie ponad trzydzieści lat, odchowali dzieci i dorobili się własnego domku, dość skromnego wprawdzie, ale przecież własnego. Oraz maszyn rolniczych, które przez lata zdążyły się już co nieco sfatygować. Dzieci w osobach trzech dorodnych synów już wyfrunęły w świat, czyli po ożenkach poszły na swoje. Starym Wtedyrdom pozostało nadal obrabiać posiadane kilkanaście mórg ziemi, bo cóż innego mogliby robić, skoro ani telewizora, ani nawet porządniejszego radia nie mieli.
         Właściwie Hryćko Wtedyrda wiedział, co można by robić innego, ale jego żona starała się trzymać rękę na pulsie, dzięki czemu nie udało mu się przepić do reszty tego, co mieli. Bo Hryćko Wtedyrda lubił zajrzeć do kieliszka, a jeszcze lepiej do szklanki. Prawdę mówiąc, zamienił kieliszek na szklankę, kiedy z rachunków, jakie poczyniła Wywrzeszcza, jasno wynikło, że wino wychodzi korzystniej od gorzałki. Podobnie ryło beret, ale było tańsze. Hryćko upodobał sobie wino, winko, wineczko o wdzięcznej nazwie Biała Turnia, które profani zwą po prostu jabolem. Według Hryćki, zupełnie niesłusznie, bo prócz adekwatnego widoczku na etykiecie Biała Turnia miała kunsztowny bukiet smaków i zapachów i pasowała na wszelkie okazje. A tych okazji na co dzień nie brakowało. Już od samego rana pod sklepem spożywczym zbierało się grono Hryćkowych mniej więcej rówieśników, smakoszy owego specjału. Ze względu na notoryczne docenianie niepowtarzalnych walorów wina można by ich nazwać koneserami. Przepijając kolejno do siebie szklaneczką tego szlachetnego trunku, miło i pożytecznie spędzali czas. Choć ich żony miały na ten temat odmienne zdanie. Od czasu do czasu odrywały więc ich od codziennego rytualnego obrządku wznoszenia się na wyżyny duchowe poprzez raczenie się Białą Turnią i zapędzały do prozaicznych przyziemnych zajęć gospodarskich. „Kurce dziod”, krzyczała w takich sytuacjach Wywrzeszcza, powtarzając po kilkakroć to swoje ulubione powiedzonko. Hryćko wolał wtedy jak najwcześniej wyruszyć w pole, aby uciszyć Wolną Europę, jak zwykł nazywać swą ślubną w czasie, gdy „nadawała”, odrobić co niezbędne i jak najszybciej wrócić do wsi, aby załapać się jeszcze na popołudniową sesję ubielania turnią. Nie przeszkadzało mu to wcale mieć ze sobą w polu butelczyny z odpowiednią zawartością, by w pojedynkę hołdować jej dobroczynnemu oddziaływaniu na organizm.
         Zdarzyło się, że podczas gdy inni gospodarze z gospodyniami jechali w pole, Wtedyrdostwo już wracali. Cały podążający w pole gmin był pełen podziwu, jak to Hryćko z Wywrzeszczą zgrabnie uporali się z robotą i spieszą na odpoczynek. Do czasu jednak. Im byli bliżej ich furmanki, tym głośniej było słychać wyrzekanie Wywrzeszczy. Zdezorientowani, nie wiedzieli, czemu Wywrzeszcza wrzeszczy. Wszystko się wyjaśniło, gdy się mijali. Na ich wozie była tylko część pługa.
          – Kurce dziod – płynęły w eter przekleństwa. – Koleśnicy nie wziął, ale o winie nie zapomniał! Kurce dziod.

         cdn…
       

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz