Ocho
i Wocho, czy też Oho i Woho (to wersja dla dysortografów) dwaj bracia z lekkim
upośledzeniem sprawności intelektualnej stanowili od zawsze maskotki Bździochów
i całej Bździochowej Doliny. Nie pochodzili z zamożnej rodziny, toteż mimo
swych dolegliwości zdrowotnych zmuszeni byli pracą najemną wspomagać domowy
budżet, aby jakoś wiązać koniec z końcem. Wbrew pozorom radzili sobie z tym całkiem
nieźle, choć – siłą rzeczy – najczęściej pracowali fizycznie, wykorzystując siłę swych mięśni. Znosili
węgiel do piwnic, pomagali przy przeprowadzkach i wykonywali tym podobne prace.
Lecz myliłby się ktoś, kto by przypuszczał, że pracowali jak bezwolne maszyny. Oni sami sobie te prace załatwiali, a także uzgadniali stawki i inne warunki.
Jednym słowem, całkiem sprawnie poruszali się w sferze logistyki.
Zdarzyło
się, że przez pewien czas zajmowali się roznoszeniem mleka ze sklepu pod drzwi
mieszkań. Robota ta, jak każda inna, którą Ocho i Wocho stalowali, była
wykonywana rzetelnie i dokładnie. A według ich punktualności można było
regulować zegarki, jak niegdyś, przed wojną, według rozkładu jazdy pociągów PKP.
W onym czasie mleko było wyłącznie w szklanych butelkach; o woreczkach czy
kartonikach jeszcze nawet nie słyszano. Hałas był więc – przy solidnym przykładaniu
się braci do roboty – okrutny. Podobnie zresztą jak na wspomnianej kolei, gdy pędzący
pociąg przejeżdżał przez zwrotnicę. Brzęk szkła każdego ranka nieomylnie zastępował
budzik. Choć nie wszyscy musieli i nie wszyscy chcieli korzystać z takiej pobudki.
Jednym
z tych niechcących był doktor Skalpel, chirurg pracujący w bździochowskim
szpitalu, który zanim wybudował sobie domek wolnostojący, mieszkał w luksusowym
apartamencie w bloku na jednym z osiedli. Wracając po nocnym dyżurze, z usługi
porannego budzenia korzystać nie chciał. Lecz budzika w postaci roznosicieli
mleka wyłączyć się niestety nie dało. Tak też było pewnego dnia – gdy ledwo przyłożył głowę
do poduszki, obudził go nieznośny dźwięk brzęczącego szkła. Sfrustrowany zerwał się z łóżka,
otworzył drzwi i z wyrzutem w głosie spytał:
–
Panowie, czy nie moglibyście tego robić ciszej?!
Po
czym zamknął drzwi i wrócił do łóżka.
Następnego
dnia rano, ledwo się położył, obudził go długi dzwonek do drzwi. Wyrwany z pierwszego
snu, powoli wracając do przytomności, ujrzał przed drzwiami uśmiechniętych obu braci. Jeden z nich, wyklepując niedopałek papierosa z lufki, z satysfakcją w głosie zapytał:
–
Dzisiaj było cicho, no nie?
cdn…
piękne :)
OdpowiedzUsuń