sobota, 14 lutego 2015

46. Interesowy fortel Spirytka







W czasach, gdy Pius hrabia Bździochowski był jeszcze panem na Bździochach oraz całej bliższej i dalszej okolicy, o wiele szerszej niż obecna Bździochowa Dolina, zamieszkiwał po sąsiedzku niejaki Apoloniusz Sprytek, człowiek interesu, którego dziś nazywałoby się biznesmenem. Apoloniusz Sprytek, który z racji częstego bywalstwa w knajpach, karczmach, zajazdach i we wszelkich tego rodzaju przybytkach, obowiązkowo z wyszynkiem, zwany sprytnie, a przekornie Spirytkiem, należał do ludzi wyjątkowo zapobiegliwych. Oba więc nazwania – i rodowe, i to pochodzące od zamiłowania do opróżniania kieliszków, były nad wyraz trafne.
Sprytek-Spirytek, jako się rzekło, był człowiekiem interesu. Skupował nowo narodzone zwierzęta hodowlane: prosiaki, jagnięta, kózki czy cielęta, wywoził je do bardziej odległych miejscowości i tam sprzedawał z zyskiem. Znany był we dworach, większych gospodarstwach, a także wśród drobnego chłopstwa. Zawsze udawało mu się sprzedać wszystko, z czym przyjechał. I tak mu się ten interes kręcił całkiem znośnie. Zdarzyło się wszakże pewnego razu, że w gładko obracających się dotychczas trybach owego interesu coś zgrzytnęło. Stało się tak z nadmiaru wychylonych kieliszków, co jest wielce prawdopodobne, a nawet pewne, dość że któregoś dnia, zanim jeszcze zdążył zbyć wszelki przywieziony ze sobą żywy inwentarz, niezauważenie otworzyła się klatka z prosiętami i całe chrumkające towarzystwo rozbiegło się po okolicy. Sprytek, człowiek interesu, bądź co bądź, odkrywszy pustą, a nawet bardzo pustą klatkę, zapragnął w jak najbardziej ludzkim odruchu swą porażkę utopić w morzu alkoholu. Podczas kolejnego więc pobytu w tej miejscowości (wówczas zwanej Lichota Mała, a obecnie bardziej światowo – Ligota Wielka) pierwsze swe kroki skierował do karczmy. W karczmie zaś napotkał kilku kompanów, którzy mieli już za sobą dłuższe żeglowanie po wspomnianym morzu, toteż szybko nawiązała się rozmowa. Tak szybko, że zanim Apoloniusz Sprytek zdążył wychylić pierwszy kieliszek, wiedział już, gdzie, tzn. w którym gospodarstwie znajdowało się kilka zgubionych przez niego prosiaków. Po raz pierwszy w życiu odstawił pełny kieliszek i zupełnie na trzeźwo rozpoczął działania związane z odzyskiwaniem swej byłej własności. Drogą dociekań i dopytywań udało mu się przywrócić stan początkowy swego przybytku. A ściślej jego ekwiwalent w pieniądzach, bo gospodarze nie tylko bez oporów, ale wręcz chętnie mu płacili. A to dlatego, że prosięta były w dobrej kondycji i wyśmienicie się chowały. Taki sukces też warto było oblać. Wyszło przecież na to, że w nieco inny niż dotychczas sposób, jakby od końca, lecz jednak zrobił interes, z jakim tam przybył. Powróciwszy tedy do karczmy, puścił się na głęboką wodę, a raczej wódę owego morza, po którym nadal niestrudzenie dryfowali jego dobrze poinformowani kompani. I znów od słowa do słowa panowie zgadali się i ugodzili następny interes. Umówili się, że Sprytek będzie niby to gubił, a w rzeczywistości wypuszczał zwierzęta, kompani zaś będą śledzić, do kogo one trafią, za co otrzymają od Sprytka zapłatę. W ten sposób Sprytek nie będzie się musiał zbytnio wysilać, by sprzedać trzodę, jak to było dotychczas, a zapłata i tak będzie. Na dodatek będzie też więcej czasu na pławienie się w alkoholowym morzu, a pewnie i – za sprawą dobrze kręcącego się, bo naoliwionego interesu – w oceanie. Działalność kompanów można by z kolei nazwać – czego żaden z nich zupełnie nie był świadom – zalążkiem wywiadu gospodarczego.
Tak to ruszył zmodyfikowany biznes Sprytka. W ten chytry sposób zbywał zawsze cały towar, a potem wraz z kompanami-wspólnikami udowadniał, że przezwisko Spirytek nadano mu nie na darmo. Proceder więc kwitł, a przerwała go dopiero wielka wojna. Ale i ona nie przyniosła szkody Spirytkowi, bo na dostawach żywca dla wojska wzbogacił się jeszcze bardziej i to bez żadnych forteli.

cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz