W
czasach, gdy Pius hrabia Bździochowski był jeszcze panem na
Bździochach oraz całej bliższej i dalszej okolicy, o wiele
szerszej niż obecna Bździochowa Dolina, zamieszkiwał po sąsiedzku
niejaki Apoloniusz Sprytek, człowiek interesu, którego dziś
nazywałoby się biznesmenem. Apoloniusz Sprytek, który z racji
częstego bywalstwa w knajpach, karczmach, zajazdach i we wszelkich
tego rodzaju przybytkach, obowiązkowo z wyszynkiem, zwany sprytnie,
a przekornie Spirytkiem, należał do ludzi wyjątkowo
zapobiegliwych. Oba więc nazwania – i rodowe, i to pochodzące od
zamiłowania do opróżniania kieliszków, były nad wyraz trafne.
Sprytek-Spirytek,
jako się rzekło, był człowiekiem interesu. Skupował
nowo narodzone zwierzęta hodowlane: prosiaki, jagnięta, kózki czy
cielęta, wywoził je do bardziej odległych miejscowości i tam
sprzedawał z zyskiem. Znany był we dworach, większych
gospodarstwach, a także wśród drobnego chłopstwa. Zawsze udawało
mu się sprzedać wszystko, z czym przyjechał. I tak mu się ten
interes kręcił całkiem znośnie. Zdarzyło się wszakże pewnego
razu, że w gładko obracających się dotychczas trybach owego
interesu coś zgrzytnęło. Stało się tak z nadmiaru wychylonych
kieliszków, co jest wielce prawdopodobne, a nawet pewne, dość że
któregoś dnia, zanim jeszcze zdążył zbyć wszelki przywieziony
ze sobą żywy inwentarz, niezauważenie otworzyła się klatka z
prosiętami i całe chrumkające towarzystwo rozbiegło się po
okolicy. Sprytek, człowiek interesu, bądź co bądź, odkrywszy
pustą, a nawet bardzo pustą klatkę, zapragnął w jak najbardziej
ludzkim odruchu swą porażkę utopić w morzu alkoholu. Podczas
kolejnego więc pobytu w tej miejscowości (wówczas zwanej Lichota
Mała, a obecnie bardziej światowo – Ligota Wielka) pierwsze swe
kroki skierował do karczmy. W karczmie zaś napotkał kilku
kompanów, którzy mieli już za sobą dłuższe żeglowanie po
wspomnianym morzu, toteż szybko nawiązała się rozmowa. Tak
szybko, że zanim Apoloniusz Sprytek zdążył wychylić pierwszy
kieliszek, wiedział już, gdzie, tzn. w którym gospodarstwie
znajdowało się kilka zgubionych przez niego prosiaków. Po raz
pierwszy w życiu odstawił pełny kieliszek i zupełnie na trzeźwo
rozpoczął działania związane z odzyskiwaniem swej byłej
własności. Drogą dociekań i dopytywań udało mu się przywrócić
stan początkowy swego przybytku. A ściślej jego ekwiwalent w
pieniądzach, bo gospodarze nie tylko bez oporów, ale wręcz chętnie
mu płacili. A to dlatego, że prosięta były w dobrej kondycji i
wyśmienicie się chowały. Taki sukces też warto było oblać.
Wyszło przecież na to, że w nieco inny niż dotychczas sposób,
jakby od końca, lecz jednak zrobił interes, z jakim tam przybył.
Powróciwszy tedy do karczmy, puścił się na głęboką wodę, a
raczej wódę owego morza, po którym nadal niestrudzenie dryfowali
jego dobrze poinformowani kompani. I znów od słowa do słowa
panowie zgadali się i ugodzili następny interes. Umówili się, że
Sprytek będzie niby to gubił, a w rzeczywistości wypuszczał
zwierzęta, kompani zaś będą śledzić, do kogo one trafią, za co
otrzymają od Sprytka zapłatę. W ten sposób Sprytek nie będzie
się musiał zbytnio wysilać, by sprzedać trzodę, jak to było
dotychczas, a zapłata i tak będzie. Na dodatek będzie też więcej
czasu na pławienie się w alkoholowym morzu, a pewnie i – za
sprawą dobrze kręcącego się, bo naoliwionego interesu – w
oceanie. Działalność kompanów można by z kolei nazwać – czego
żaden z nich zupełnie nie był świadom – zalążkiem wywiadu
gospodarczego.
Tak
to ruszył zmodyfikowany biznes Sprytka. W ten chytry sposób zbywał
zawsze cały towar, a potem wraz z kompanami-wspólnikami udowadniał,
że przezwisko Spirytek nadano mu nie na darmo. Proceder więc kwitł,
a przerwała go dopiero wielka wojna. Ale i ona nie przyniosła
szkody Spirytkowi, bo na dostawach żywca dla wojska wzbogacił się
jeszcze bardziej i to bez żadnych forteli.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz