http://blogroku.pl/2014/kategorie/z-dziejalw-blsdziochowej-doliny,b9i,blog.html
Karetka
pogotowia ratunkowego w Bździochach pognała na sygnale w stronę
Bżdziochowego Wzgórza – można by rzec – z radością.
Nareszcie wydarzył się poważniejszy wypadek, czyli to, o czym cała
załoga pogotowia marzyła od dawna. Niejaki Paput Szus-Deszczułko
szusując na nartach, wjechał na drzewo i połamał właściwie
wszystko, co dało się połamać (w swoim ciele, nie w drzewie): piszczele obu nóg, przedramię,
obojczyk, nos oraz obie narty i kijki. Poobijał się też okrutnie
po całym ciele i wywichnął staw biodrowy.
Wraz
z pierwszym śniegiem na Bździochowym Wzgórzu, robiącym w
Bździochowej Dolinie za oślą górkę (dla niewprawionych w sztuce
narciarskiej) i za Himalaje (dla całkiem niewprawionych), pojawili
się pierwsi narciarze, saneczkarze, snowbordziści i wszelcy inni
amatorscy zjeżdżacze na czym tylko się da. Stęsknieni zimowych
atrakcji wylegli tłumnie, zapełniając stoki i stoczki rojem i
gwarem od świtu po późną noc. Oczywiście Bździochowe Wzgórze
było przygotowane na ewentualność śniegu w zimie i natychmiast
ruszyły pełną parą wszelkie związane z tym usługi, jak wyciągi
krzesełkowe i orczykowe, udostępniono dobrze przygotowane i
oświetlone trasy zjazdowe, otwarto wypożyczalnie sprzętu itp., a
wszystko to w asyście szerokiej oferty gastronomicznej. Nawet
Zakopane mogłoby pozazdrościć takiego ruchu w interesie.
Wśród
tłumnie wyległych na stoki narciarzy był niejaki Paput
Szus-Deszczułko, mawiający o sobie, iż jest szkolnym kolegą
sołtysa Miętosia, co go miało w jakiś sposób nobilitować. Z
nieprawdą się to nie mijało wcale, zważywszy, że Miętoś w
czasach, kiedy robił za wiejskiego głupka, do szkoły raczej nie
uczęszczał. W każdym razie na pewno nie figuruje w szkolnych
annałach. Szus od zawsze lubił imponować kolegom; nieważne, czy
jego przechwałki miały pokrycie w rzeczywistości, czy też były
wyłącznie czczymi przechwałkami. Nic więc dziwnego, że
przedstawiał się jako wybitny narciarz – specjalista od
wszystkich możliwych rodzajów slalomu, zjazdów, biegów, skoków,
kombinacji, biathlonu, triathlonu, decathlonu, a także innych
thlonów. Coś jednak w tej tak wspaniale zareklamowanej narciarskiej
Szus-Deszczułkowej machinie musiało zgrzytnąć lub wręcz w ogóle
być nie tak, bo Paput obojga nazwisk po efektownym zjeździe
wylądował na wyciągu w szpitalnym łóżku.
Tam
też odwiedziła go narzeczona, Malwina Markotna, która od zawsze
miała nadzieję na rychłe zamążpójście. Przysiadłszy na skraju
łóżka, obok Paputa, który owinięty w bandaże wyglądał jak
mumia (sanitariusze dali popis kunsztu ratowniczego), załkała.
Potem, spojrzawszy w szparki pomiędzy zwojami bandaża, gdzie według
jej znajomości anatomii powinny się znajdować oczy jej lubego,
zapytała bardziej ze zdziwieniem niż z wyrzutem:
–
Ale, Paputku, powiedz mi, jak ty to zrobiłeś? Przecież drzewo, na
które wjechałeś, to jedno jedyne drzewo na Bździochowym Wzgórzu,
a na dodatek rośnie po jego przeciwnej stronie, daleko od wszystkich
tras zjazdowych.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz