Niejaki
Tędyk Naskrótek był rasowym obieżyświatem. Nigdzie nie mieszkał, bo stale był w
drodze. Podróże były jego pasją, więc z pasją podróżował. Podróżował gdzie
tylko się dało, czym tylko się dało i jak tylko się dało, tak że bohaterowie
dzieła Juliusza Verne’a „W 80 dni dookała świata” swoimi perypetiami przewoźniczymi
nie byliby w stanie go przelicytować. Gdzie sypiał, co jadał, jak zabawne bywały
sytuacje, w jakich się znajdował, a także jakimi cudownymi trafami udawało mu
się wychodzić z opresji, w których niechybnie mógł rozstać się z życiem, tego
nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. Można by pomyśleć, że już niczym
dotyczącym przygód na szlaku nie byłoby się w stanie go zaskoczyć. A jednak…
Zdarzyło
się, że kolejna trasa Tędyka Naskrótka – akurat przemierzał ją koleją – prowadziła
przez Bździochową Dolinę. Jak pamiętamy, za sprawą Stowiorsta Patatajki –
Głównego Inżyniera Kolei Bździochowsko-Wiedeńskiej – bździochowska kolej była
zorganizowana perfekcyjnie i perfekcyjnie funkcjonowała. Dworzec Bździochy
Główne swoją światowością i przepychem wprawił Naskrótka w zachwyt i coś w
rodzaju oszołomienia. Siedząc tak w wagonie przy oknie i chłonąc te
nieprawdopodobne widoki, chcąc nie chcąc zaczął przywoływać w myślach obrazy
sprzed lat. Pojawiały się jakby zamglone, wychodząc gdzieś z zakamarków pamięci,
nieuchwytne, a jednak realne, wprawiając go w nostalgiczny nastrój. Oto
przypomniał sobie niegdysiejszy pobyt w Kudowie Zdroju, uroczym dolnośląskim uzdrowisku. Bawił tam na zaproszenie rodziny i uczestniczył w hucznie
obchodzonych chrzcinach długo i z utęsknieniem oczekiwanego przez kuzynostwo
potomka. Nie pora tu na szczegółowe opisywanie przebiegu uroczystości, dość
powiedzieć, że po trzech dniach intensywnych zmagań z doskonałym jedzeniem i
niebagatelną ilością alkoholu, Tędyk Naskrótek postanowił pożegnać niezwykle gościnną
rodzinę i ruszyć w dalszą podróż. Ponieważ biesiadowanie trwało nadal, przeto rozochoceni
i rozdokazywani powinowaci oraz pozostali goście postanowili gromadnie pożegnać
opuszczającego ich Tędyka, odprowadzając go na stację kolejową. Towarzystwo
wzięło ze sobą wszystko co niezbędne, a więc półmiski pełne wszelakich zakąsek,
no i oczywiście to, po czym można było zakąsić. Tym sposobem impreza przeniosła
się z domu na stację i trwała sobie w najlepsze. Tędyk Naskrótek stał w oknie
wagonu, reszta zgromadziła się półkolem na peronie. Nalewano trunki, podawano
jadło, głośno rozprawiano, śmiano się, a nawet śpiewano. Nic nie wskazywało,
aby pożegnanie miało się ku końcowi. Nikt nie zwracał uwagi na sapanie i pogwizdywanie lokomotywy. W pewnym momencie do zebranych na peronie podszedł
zawiadowca stacji i nieśmiało, z pełną rewerencją zaproponował:
–
Drodzy państwo, bardzo proszę o zakończenie, ponieważ pociąg miał odjechać już
pięć minut temu.
Towarzystwo
przyjęło uwagę ze zrozumieniem, zawiadowca wychylił strzemiennego i dał znak do
odjazdu.
Tędykowi
aż łza się zakręciła w oku na to wspomnienie. Piękne to były czasy. Ale już się
nie wrócą. Jego pociąg ruszył z dworca Bździochy Główne punktualnie i pognał w
dalszą drogę. Zanim jednak Tędykowi całkowicie wyleciały z głowy przywołane
niedawno obrazy, przypomniał sobie historyjkę z książki Michała Choromańskiego „Miłosny
atlas anatomiczny”, której bohaterem był hrabia Hlinka. Hrabia ów wybudował
sobie prywatną kolej na swoich włościach i spraszał gości, aby się nią chwalić.
Tam też miało miejsce podobne pożegnanie, jak jego w Kudowie, ale skończyło się
zupełnie inaczej. Tędyk Naskrótek porównał oba zdarzenia i z szelmowskim
uśmiechem na ustach wtulił się w zagłówek i zasnął.
cdn…