Pan Taleon
Tuszwenda, dyplomowany doktor degustatologii praktycznej, pracujący
w Bździochowskiej Wytwórni Wyrobów Alkoholopodobnych na stanowisku
starszego oberkipera, w czasach szczytowego rozkwitu jedynie
słusznego ustroju miał obowiązek osobistego doręczania do
Centrali sprawozdań z wykonania planu. Centrala mieściła się w
Warszawie, a sprawozdania należało dostarczać w ostatnim dniu
każdego miesiąca. Toteż każdego trzydziestego lub trzydziestego
pierwszego, wyjątkowo dwudziestego ósmego, a całkiem wyjątkowo
dwudziestego dziewiątego dnia miesiąca pan Taleon Tuszwenda wsiadał
w ekspres „Kresowiak Wschodni”
i odbywał podróż do stolicy. Tego dnia wsiadali też do swoich
pociągów wszyscy inni kiperzy zatrudnieni w podległych Centrali
jednostkach rozsianych po całym kraju i wzorem pana Taleona
Tuszwendy wieźli w aktówkach swoje sprawozdania. Każdy, prócz
sprawozdania, dzierżył dobrze zabezpieczoną butelczynę z próbką
nowego wyrobu celem zaprezentowania go władzy zwierzchniej. Podległe
placówki starały się jak najczęściej opracowywać nowe
receptury lub co najmniej doskonalić dotychczasowe, by co miesiąc
móc zbierać pochwały wyższych przełożonych.
Centrala
bardzo poważnie podchodziła do tych spraw; w końcu chodziło
przecież o to, aby produkt finalny jak najszybciej i w jak
największych ilościach trafiał na rynek, poprawiając statystyki
zaopatrzeniowe, zwiększając PKB oraz przysparzając państwu
dochodów w złotówkach, a niekiedy nawet w dewizach. O innych
aspektach nie wspominając. Dlatego też było z najwyższym
pietyzmem kultywowaną tradycją degustowanie tychże wynalazków w
dziedzinie alkoholopodobieństwa zwożonych licznie do Centrali.
Nazywało się to wdrażaniem do produkcji, a kończyło zwykle
wielkim kacem, którego kiperzy starali się pozbyć, posypiając w
pociągu w drodze powrotnej.
Nie
inaczej było pewnego majowego dnia, kiedy to pan Taleon w oparach
ulatującego w upale z jego głowy alkoholu szwendał się po
Warszawie z zamiarem kupienia rowerka dla swego kilkuletniego
siostrzeńca. Tak się akurat składało, że następnego dnia był
Dzień Dziecka i taki prezent zdaniem pana Taleona byłby najbardziej
odpowiedni. Ale nawet w stolicy nie można było uświadczyć takiego
rarytasu, choć pan Taleon uczciwue obszedł wszelkie domy towarowe i
skrupulatnie je przepatrzył. Chcąc nie chcąc musiał wrócić do
Bździoichów z pustymi rękami. Ruszył więc w kierunku Dworca
Centralnego. Ale, o dziwo, nie znalazł go na swoim miejscu. Wydało
mu się to dziwne. Przecież będąc pod Pałacem Kultury nie można
było nie natrafić na dworzec, a jednak… Pan Taleon Tuszwenda,
skonstatowawszy tę dziwną rzecz, począł systematycznie penetrować
teren. Na skutą alkoholem czaszkę nie mógł jednak liczyć; nie
była mu w stanie pomóc nawet na jotę, jeśli założyć, że mu
nie przeszkadzała. Jednak gdy obszedł Pałac Kultury rzetelnie trzy
razy i nie natrafił na ślad dworca, musiał posiłkować się
pomocą tego co pod czaszką. Jakimś ostatnim przebłyskiem
świadomości przypomniał sobie stare czytanki szkolne, w których
bohaterowie pytali o drogę milicjantów, a ci grzecznie im ją
wskazywali. Być może przypomniał też sobie krążącą po
Bździochach opowieść o przygodzie Maryśki Kozodojówny w
Londynie, dość, że postanowił zrobić tak samo. Jak raz wypatrzył
wśród przechodniów błękitny mundurek, więc zwrócił się do
jego właściciela z nurtującym go pytaniem. Milicjant zmierzył go
od głowy do stóp i z powrotem i dłuższą chwilę przyglądał mu
się podejrzliwie. Być może uznał jego pytanie za spóźniony o
całe dwa miesiące żart primaaprilisowy. Musiał jednak z twarzy
biednego pana Taleona wyczytać prawdziwe zakłopotanie, bo uniósł
rękę i wskazując ogromne gmaszysko, przy którym się znajdowali,
powiedział:
–
Tu jest.
W
rzeczy samej, stali obok Dworca Centralnego. Jak pan Taleon mógł go
nie zauważyć, do dziś pozostaje zagadką. Jedynym logicznym
wytłumaczeniem zdaje się być fakt, że mu się wtedy mocno ze łba kurzyło i zapewne ten kurz przesłonił widok.
PS
Pan Taleon Tuszwenda kupił rowerek następnego dnia
na kiermaszu w Bździochach.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz