sobota, 19 grudnia 2015

90. Farciarz Kudełko

          Fakt, że Łysek Kudełko po żarcie kolegów pod wodzą Wygibautasa Książkiewicziusa, kiedy to w środku nocy pocwałował na stołówkę, zaliczył kolokwium, mimo wszystko do cudów nie należał. Bo Łysek Kudełko był nieprawdopodobnym farciarzem i zwierzęciem towarzyskim. Do studiowania miał podejście rozrywkowe i można by powiedzieć, że studia robił przy okazji, w przerwach między kolejnymi impezami z udziałem płci nadobnej, a jakże. Wiedzę, jako się rzekło, nabywał pobieżnie, metodą trzech Z, zawsze potrafiąc sobie odmówić wykładu, gdy jako alternatywę miał popijawę. Kiedyś, na przykład, spotkał rano kolegę i wywiązał się między nimi poniższy dialog.
          Kolega:
          – Cześć, Łysek, gdzie tak zasuwasz?
          Łysek:
          – Na wykład. A ty?
          – Idę na wódkę.
          – Ty to umiesz namówić.
          I Łysek zmienił kierunek marszruty.
          Innym razem na egzaminie w tak sugestywny sposób pytającemu go docentowi rozwinął teorię modeli matematycznych, nie trzeba dodawać – wyssaną z palca, że skołowany docent chyba sam stracił wiarę w swoją wiedzę, bo niemalże z obłędem w oczach, wykrztusił:
          – Dam panu trójkę, ale idź pan już, idź.
          Kiedy indziej, wchodząc na egzamin do gabinetu profesora, staranie wytarł obuwie. Zrobił to bezwiednie, staranniej od innych i tylko z tej racji, że korytarz był właśnie w trakcie malowania, a wrodzone poczucie estetyki nie pozwalało Kudełce nanieść brudu do profesorskiego gabinetu. Na egzaminie szybko okazało się, że wiedza Łyska Kudełki bliższa jest kosmosu niż ziemskim teoriom naukowym głoszonym na wykładach, a mimo to, Łysek wyszedł z egzaminu z trójką w indksie. Chyba z wdzięczności profesora za niepobrudzenie podłogi.
          Albo taki przykład. Poszedł Kudeło na egzamin i bardzo się zdziwił, bo okazało się, że będą zadania, a na wykładach była wyłącznie teoria. Wchodziło po dwóch studentów; jeden dostawał do rozwiązania pierwsze zadanie, drugi – drugie. Choć były tylko te dwa zadania serwowane na przemian, blady strach padł na Łyska, bo rozwiązanie ani pierwszego, ani drugiego nie leżało w jego zasięgu. Przerażony wszedł do gabinetu, gdy nadeszła jego kolej, bo cóż innego mógł zrobić. Ale z tego skołowania źle sobie wyliczył i wszedł do gabinetu jako trzeci. Gdy to zauważył, chciał wyjść, ale pan docent powiedział, żeby został i posadził go naprzeciwko stołu, przy którym odpytywał. Tym sposobem Łyskowi trafiło się zadanie takie samo, jakie miał kolega, który własnie odpowiadał, bo nad drugim zadaniem męczył się kolega siadzący przy sąsiednim stole. Łysek nie byłby Łyskiem, gdyby z tego nie skorzystał, tak że gdy przyszła jego kolej do odpowiedzi, zadanie miał rozwiązane poprawnie. Docent nawet na nie nie spojrzał, tylko stwierdził:
          – Zadanie musi pan mieć dobrze, przejdźmy od razu do teorii.
          Jakoś Łysek tę teorię zaliczył. Na następny egzamin poszedł uśmiechnięty. Profesor, widząc go takiego uradowanego, rzekł:
          – Widzę, że przyszedł pan zdawać na piątkę.
          – Oczywiście – odrzekł nadal wyluzowany i w dobrym humorze Kudełko.
          – No, to zestaw pytań numer pięć – odrzekł profesor.
          Kudełko przyjrzał się pytaniom i – już nieco mniej uradowany – zapytał:
          – A mogę zdawać na czwórkę?
          Tak to Łysek, niezmiennie korzystając ze swego niezmiennego fartu, brnął przez studia i – jak głosi legenda – dobrnął do końca i został inżynierem.

          cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz