Fakt, że
Łysek Kudełko po żarcie kolegów pod wodzą Wygibautasa
Książkiewicziusa, kiedy to w środku nocy pocwałował na stołówkę,
zaliczył kolokwium, mimo wszystko do cudów nie należał. Bo Łysek
Kudełko był nieprawdopodobnym farciarzem i zwierzęciem
towarzyskim. Do studiowania miał podejście rozrywkowe i można by
powiedzieć, że studia robił przy okazji, w przerwach między
kolejnymi impezami z udziałem płci nadobnej, a jakże. Wiedzę,
jako się rzekło, nabywał pobieżnie, metodą trzech Z, zawsze
potrafiąc sobie odmówić wykładu, gdy jako alternatywę miał
popijawę. Kiedyś, na przykład, spotkał rano kolegę i wywiązał
się między nimi poniższy dialog.
Kolega:
– Cześć,
Łysek, gdzie tak zasuwasz?
Łysek:
– Na wykład.
A ty?
– Idę na
wódkę.
– Ty to
umiesz namówić.
I Łysek
zmienił kierunek marszruty.
Innym razem
na egzaminie w tak sugestywny sposób pytającemu go docentowi
rozwinął teorię modeli matematycznych, nie trzeba dodawać –
wyssaną z palca, że skołowany docent chyba sam stracił wiarę w
swoją wiedzę, bo niemalże z obłędem w oczach, wykrztusił:
– Dam
panu trójkę, ale idź pan już, idź.
Kiedy
indziej, wchodząc na egzamin do gabinetu profesora, staranie wytarł
obuwie. Zrobił to bezwiednie, staranniej od innych i tylko z tej
racji, że korytarz był właśnie w trakcie malowania, a wrodzone
poczucie estetyki nie pozwalało Kudełce nanieść brudu do
profesorskiego gabinetu. Na egzaminie szybko okazało się, że
wiedza Łyska Kudełki bliższa jest kosmosu niż ziemskim teoriom
naukowym głoszonym na wykładach, a mimo to, Łysek wyszedł z
egzaminu z trójką w indksie. Chyba z wdzięczności profesora za
niepobrudzenie podłogi.
Albo taki
przykład. Poszedł Kudeło na egzamin i bardzo się zdziwił, bo
okazało się, że będą zadania, a na wykładach była wyłącznie
teoria. Wchodziło po dwóch studentów; jeden dostawał do
rozwiązania pierwsze zadanie, drugi – drugie. Choć były tylko te
dwa zadania serwowane na przemian, blady strach padł na Łyska, bo
rozwiązanie ani pierwszego, ani drugiego nie leżało w jego
zasięgu. Przerażony wszedł do gabinetu, gdy nadeszła jego kolej,
bo cóż innego mógł zrobić. Ale z tego skołowania źle sobie
wyliczył i wszedł do gabinetu jako trzeci. Gdy to zauważył,
chciał wyjść, ale pan docent powiedział, żeby został i posadził
go naprzeciwko stołu, przy którym odpytywał. Tym sposobem Łyskowi
trafiło się zadanie takie samo, jakie miał kolega, który własnie
odpowiadał, bo nad drugim zadaniem męczył się kolega siadzący
przy sąsiednim stole. Łysek nie byłby Łyskiem, gdyby z tego nie
skorzystał, tak że gdy przyszła jego kolej do odpowiedzi, zadanie
miał rozwiązane poprawnie. Docent nawet na nie nie spojrzał, tylko
stwierdził:
– Zadanie
musi pan mieć dobrze, przejdźmy od razu do teorii.
Jakoś
Łysek tę teorię zaliczył. Na następny egzamin poszedł
uśmiechnięty. Profesor, widząc go takiego uradowanego, rzekł:
– Widzę,
że przyszedł pan zdawać na piątkę.
–
Oczywiście – odrzekł nadal wyluzowany i w dobrym humorze
Kudełko.
– No, to
zestaw pytań numer pięć – odrzekł profesor.
Kudełko przyjrzał się pytaniom i – już nieco mniej uradowany –
zapytał:
– A mogę
zdawać na czwórkę?
Tak to
Łysek, niezmiennie korzystając ze swego niezmiennego fartu, brnął
przez studia i – jak głosi legenda – dobrnął do końca i
został inżynierem.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz