Kiedy
podczas transformacji Bździochów po rozpoczęciu sołtysowania
przez Miętosia na polach Herbecia i Plewki powstało lotnisko, nikt
nie przypuszczał, że rozrośnie się ono tak bardzo, iż otrzyma
rangę międzynarodowego portu lotniczego. Kiedy więc już to się
stało, wypadało nadać mu jakąś nazwę, bo – i co do tego była
powszechna zgoda – nazwa Aeroport Bździochy brzmiałaby nieco
dziwnie – zbyt zaściankowo. Rozpisano więc konkurs, a wtedy okazało się, że
najczęściej powtarzającą się propozycją nazwy, jaką miałoby
przyjąć lotnisko, była: Międzynarodowy Port Lotniczy im. Sołtysa
Miętosia.
Tyle że
Miętoś, mimo swej wielkości – człowiek nad wyraz skromny, nie
chciał wyrazić na to zgody.
– Jak to?
– żachnął się, gdy mu o tym doniesiono. – Jest tylu innych
zasłużonych ludzi dla kraju i właśnie ja miałbym pretendować do
takiego zaszczytu?
– Ależ
sołtysie – zaoponowano – nie ma bardziej zasłużonej osoby dla
Bździochów niż pan!
– Ja
rozumiem – usiłował się tłumaczyć Miętoś – Kopernik,
Chopin, Wieniawski, Reymont, Jan Paweł II. Im się to należy. Ale
mnie? Pomniki powinno się stawiać pośmiertnie, a najlepiej jakieś
sto lat po śmierci, kiedy już historia dokona rzetelnego osądu
delikwenta. No, może z wyjątkiem papieża, bo to postać szczególna
w polskiej historii.
– Niech
pan zauważy, sołtysie, że lotnisko w Gdańsku ma imię Lecha
Wałęsy, który przecież żyje.
– Nie
zgadzam się – zdecydowanie sprzeciwił się Miętoś. – Wszyscy
wymienieni są znanymi na świecie postaciami, a ja? Ja jestem tylko
zwykłym prowincjonalnym sołtysem.
–
Sołtysie! Po co ta skromność. Dzięki panu to Warszawa jest dla
Bździochów prowincją.
– Może
wzorem Rumunii – nie zważał na pochwały Miętoś – nadajmy
lotnisku imię kogoś związanego z lotnictwem. Port lotniczy w
Bukareszcie nosi imię Henri'ego Coandy, człowieka wielce
zasłużonego dla rozwoju lotnictwa, wynalazcy i konstruktora
prototypu samolotu odrzutowego. U nas są chociażby Żwirko i
Wigura, którzy na Międzynarodowych Zawodach Lotniczych Challenge
1932 w Berlinie utarli nosa Niemcom, odnosząc zwycięstwo.
– Ale
sołtysie…
– Nie ma
ale, jutro dam odpowiedź. – I sołtys powrócił do swoich
obowiązków.
Następnego
dnia gronu radnych od samego rana koczującemu na korytarzu Miętoś
przedstawił swoje stanowisko.
– Według
mnie nasze bździochowskie lotnisko powinno nosić nazwę:
Międzynarodowy Port Lotniczy im. Stanisława Skarżyńskiego.
Zawiedzionych
radnych, którzy już chcieli pognać do swoich biur, aby sprawdzić,
kim był wymieniony przez sołtysa człowiek, sołtys powstrzymał i
sam objaśnił.
–
Stanisław Skarżyński był pułkownikiem pilotem, wielkim polskim
patriotą i prawdziwym bohaterem. Takiej ilości i tak wysokich
odznaczeń przyznanych mu za zasługi dla ojczyzny nie wręczyli
sobie nawet najbardziej pazerni na ordery partyjniacy za czasów
PRL-u. Zginął, wracając z zadania bojowego w 1942 roku.
Po czym
sołtys Miętoś przedstawił zebranym bardziej szczegółowy
życiorys Stanisława Skarżyńskiego, a zwłaszcza jego osiągnięcia.
Radni stali osłupiali, niemal z rozdziawionymi ustami, bo nic nie
wiedzieli o tym bohaterskim człowieku. Nie wiedzieli, że na
samolocie polskiej konstrukcji obleciał dookoła Afrykę, że do
niego należał rekord odległości przelotu bez lądowania,
ustanowiony również na samolocie polskiej konstrukcji podczas
przelotu nad Atlantykiem i że był pierwszym Polakiem, który nad
Atlantykiem przeleciał.
– Ale
wiecie czym mi najbardziej zaimponował? – zapytał radnych na
zakończenie swojego wywodu, choć – siłą rzeczy – pytanie
trafiło w próżnię. Zaraz więc odpowiedział. – Nawet nie tym,
że został pilotem przez przypadek, tak jak ja przez przypadek
zostałem sołtysem. Najbardziej zaimponował mi swoją fantazją. Bo
trasę przez Ocean Atlantycki, z Senegalu do Brazylii, przebył nie w
kombinezonie lotniczym, a w eleganckim garniturze.
I istotnie,
radni stosowną uchwałą przyjęli, że bździochowskie lotnisko od
tego czasu będzie miało w nazwie: „im. eleganta Stanisława Skarżyńskiego”.
cdn…