Bździochy
rozwinęły się nad wyraz. Gdzie by się nie spojrzało, kłuła w
oczy nowoczesność, z każdego kąta wyzierały zadziwiające
niespodzianki świadczące o niepospolitych zdolnościach,
pomysłowości i zmyśle estetycznym mieszkańców. Oraz nie tylko o
nadążaniu, a wręcz o prześciganiu ducha czasów.
Miętoś,
sołtys z krwi i kości, człowiek, który w niewiarygodny wręcz
sposób wyprowadził Bździochy z totalnego zacofania i ubóstwa, a
bździochowian wprowadził na szczyty biznesowej sprawności, lubił
przejść się po wsi i pokontemplować zachodzące zmiany. Serce
rosło i rozpierała go radość z domieszką dumy (lub na odwrót)
na widok tak wspaniale kwitnącej jego małej ojczyzny. Można by bez
kozery stwierdzić, że tu, w skali mikro, ziściło się marzenie co
niektórych o drugiej Japonii. Ba, nawet pojawili się prawdziwi
Japończycy inwestujący miliony jenów w Bździochowej Dolinie.
Którejś
słonecznej niedzieli Miętoś przechadzał się swoim zwyczajem po
wsi, co mogłoby przywołać na myśl bajkę o królu, który w
przebraniu mieszał się z tłumem, aby osobiście poznać, jak się
żyje jego poddanym. Oczywiście wrodzona skromność sprawiała, że
Miętoś ani myślał zachowywać się jak król, ani też nie
zamierzał traktować bździochowian jak swoich poddanych. Szedł tak
sobie główną bździochowską promenadą, zwącą się Aleją
Myślicieli, i nawet nie musiał rozmawiać z przechodniami, aby
dowiedzieć się, jak im się żyje. Widać to było po natłoku
reklam, banerów, haseł, wywieszek, powykładanych folderów i
ulotek, a nawet po wyświetlanych tu i ówdzie filmach. W uszach
dudniło od reklam przeplatanych głośną muzyką. Po chmurach
ślizgały się różnobarwne strumienie laserowych świateł.
Potężne reflektory oświetlały księżyc. Miało się wrażenie,
że przy gęsto rozpryskujących się fajerwerkach, nawet słońce
przygasa. Rozglądając się, strzygąc uszami i omijając
poustawiane na chodniku tablice reklamowe, Miętoś wyglądał jak
ceper, który po raz pierwszy trafił na Krupówki w Zakopanem. Nic
dziwnego, bo wzrok jego przyciągała treść owych reklam. A było
co poczytać i nad czym się zastanowić. W witrynie cukierni na
przykład przyciągała wzrok zachęta: „U
nas najlepsze lody! Przy zakupie dwóch dużych porcji łyżwy
gratis”.
Nieco dalej baner przy warsztacie samochodowym zachwalał: „Pompujemy
koła świeżym wiejskim powietrzem”.
Współpraca firmy kosmetycznej z wziętym salonem fryzjerskim
objawiała się hasłem: „Masz
za dużo na głowie? Wyłysiej. Nasz preparat ci w tym pomoże!”.
Jeszcze dalej reklamował się producent wyrobów konopnych: „Nasz
sznurek jest niezawodnie mocny. Nigdy jeszcze żaden wisielec nie
złożył reklamacji”. Najwyraźniej znalazł się też w
Bździochach potomek firmy produkującej prezerwatywy i kontynuował
ten biznes pod przedwojennym hasłem: „Prędzej serce ci pęknie”.
Dalej produkował się wytwórca zapałek: „Możesz dzielić
zapałkę na czworo. I tak zapali się każda część, nie tylko ta z łebkiem”. Jeszcze
inny producent ze stuletnią tradycją głosił, że: „Pasta KIWI
but ożywi.”. Dalej: „Nasze garnki są niezniszczalne. W czasie
wojny służyły za hełmy”. „Najtrwalsze farby tylko u nas. To
nimi Rosjanie malowali księżyc na czerwono”. „Kino KOŁOWRÓT
zaprasza na tygodniowy maraton filmowy. Przez cały tydzień darmowa
pizza”. Przed Miętosiem kroczył mężczyzna w białym kitlu z
napisem na plecach: „Dziś flaczki”.
Tego
Miętosiowi było już dość. Nazwa ulicy rzeczywiście jest
adekwatna do dzieł autorów reklam, pomyślał. Wrócił do domu i zamówił sobie internetowe czyszczenie komina, bo ze wszystkich haseł,
które przeczytał, najbardziej w pamięci utkwiło mu krótkie i
zwięzłe: „e-kominiarz”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz