sobota, 13 lutego 2016

98. e-Bździochy

          Bździochy rozwinęły się nad wyraz. Gdzie by się nie spojrzało, kłuła w oczy nowoczesność, z każdego kąta wyzierały zadziwiające niespodzianki świadczące o niepospolitych zdolnościach, pomysłowości i zmyśle estetycznym mieszkańców. Oraz nie tylko o nadążaniu, a wręcz o prześciganiu ducha czasów.
          Miętoś, sołtys z krwi i kości, człowiek, który w niewiarygodny wręcz sposób wyprowadził Bździochy z totalnego zacofania i ubóstwa, a bździochowian wprowadził na szczyty biznesowej sprawności, lubił przejść się po wsi i pokontemplować zachodzące zmiany. Serce rosło i rozpierała go radość z domieszką dumy (lub na odwrót) na widok tak wspaniale kwitnącej jego małej ojczyzny. Można by bez kozery stwierdzić, że tu, w skali mikro, ziściło się marzenie co niektórych o drugiej Japonii. Ba, nawet pojawili się prawdziwi Japończycy inwestujący miliony jenów w Bździochowej Dolinie.
          Którejś słonecznej niedzieli Miętoś przechadzał się swoim zwyczajem po wsi, co mogłoby przywołać na myśl bajkę o królu, który w przebraniu mieszał się z tłumem, aby osobiście poznać, jak się żyje jego poddanym. Oczywiście wrodzona skromność sprawiała, że Miętoś ani myślał zachowywać się jak król, ani też nie zamierzał traktować bździochowian jak swoich poddanych. Szedł tak sobie główną bździochowską promenadą, zwącą się Aleją Myślicieli, i nawet nie musiał rozmawiać z przechodniami, aby dowiedzieć się, jak im się żyje. Widać to było po natłoku reklam, banerów, haseł, wywieszek, powykładanych folderów i ulotek, a nawet po wyświetlanych tu i ówdzie filmach. W uszach dudniło od reklam przeplatanych głośną muzyką. Po chmurach ślizgały się różnobarwne strumienie laserowych świateł. Potężne reflektory oświetlały księżyc. Miało się wrażenie, że przy gęsto rozpryskujących się fajerwerkach, nawet słońce przygasa. Rozglądając się, strzygąc uszami i omijając poustawiane na chodniku tablice reklamowe, Miętoś wyglądał jak ceper, który po raz pierwszy trafił na Krupówki w Zakopanem. Nic dziwnego, bo wzrok jego przyciągała treść owych reklam. A było co poczytać i nad czym się zastanowić. W witrynie cukierni na przykład przyciągała wzrok zachęta: U nas najlepsze lody! Przy zakupie dwóch dużych porcji łyżwy gratis. Nieco dalej baner przy warsztacie samochodowym zachwalał: „Pompujemy koła świeżym wiejskim powietrzem”. Współpraca firmy kosmetycznej z wziętym salonem fryzjerskim objawiała się hasłem: „Masz za dużo na głowie? Wyłysiej. Nasz preparat ci w tym pomoże!”. Jeszcze dalej reklamował się producent wyrobów konopnych: „Nasz sznurek jest niezawodnie mocny. Nigdy jeszcze żaden wisielec nie złożył reklamacji”. Najwyraźniej znalazł się też w Bździochach potomek firmy produkującej prezerwatywy i kontynuował ten biznes pod przedwojennym hasłem: „Prędzej serce ci pęknie”. Dalej produkował się wytwórca zapałek: „Możesz dzielić zapałkę na czworo. I tak zapali się każda część, nie tylko ta z łebkiem”. Jeszcze inny producent ze stuletnią tradycją głosił, że: „Pasta KIWI but ożywi.”. Dalej: „Nasze garnki są niezniszczalne. W czasie wojny służyły za hełmy”. „Najtrwalsze farby tylko u nas. To nimi Rosjanie malowali księżyc na czerwono”. „Kino KOŁOWRÓT zaprasza na tygodniowy maraton filmowy. Przez cały tydzień darmowa pizza”. Przed Miętosiem kroczył mężczyzna w białym kitlu z napisem na plecach: „Dziś flaczki”.
          Tego Miętosiowi było już dość. Nazwa ulicy rzeczywiście jest adekwatna do dzieł autorów reklam, pomyślał. Wrócił do domu i zamówił sobie internetowe czyszczenie komina, bo ze wszystkich haseł, które przeczytał, najbardziej w pamięci utkwiło mu krótkie i zwięzłe: „e-kominiarz”.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz