Afrodytta z Świerzbimąckich hrabina Bździochowska, wielce dystyngowana i afektowana małżonka Foncjusza, babka żyjącego i mającego się nieźle Piusa, prowadziła dom otwarty. Wizytowali ją wszyscy herbowi od najbliższego sąsiedztwa do najdalszego. A także nieherbowi, lecz znamienici obywatele kresów Kresów Wschodnich, wśród których nie mogło zabraknąć oficerów, zawsze chętnie podejmowanych z racji sentymentu do munduru. Bo przecież nie znikąd wzięło się powiedzonko, że za mundurem panny sznurem. Bawiono się zacnie i do upadłego przy znakomitym i obfitym jadle oraz nie mniej znakomitych i obfitych trunkach.
Historię, która się przydarzyła w domu hrabiostwa Afrodytty i Foncjusza, nieco rubaszną, wspominano latami, a zwłaszcza w armii, bo dotyczyła osoby wojskowej. Onegdaj wieść obiegła całe kresy Kresów Wschodnich, że w okolicy będzie bawił rotmistrz Allelujarz Maria Świszczypałko, postać nie tylko barwna, ale też wielce zasłużona armii Najjaśniejszej. Prócz oddanej i nienagannej służby rotmistrz Świszczypałko był zawodowym − można by to tak określić − balownisiem i niepowszednim łamaczem serc kobiecych. Z pewnością jedno wynikało z drugiego. Zelektryzowane wieścią o przybyciu rotmistrza towarzystwo stawiło się u hrabiostwa w komplecie. Zwłaszcza panny, czyniące sobie nadzieję, choć rotmistrzowi stuknął już któryś tam krzyżyk. Z wrodzonej dyskrecji zataję, który.
Historię, która się przydarzyła w domu hrabiostwa Afrodytty i Foncjusza, nieco rubaszną, wspominano latami, a zwłaszcza w armii, bo dotyczyła osoby wojskowej. Onegdaj wieść obiegła całe kresy Kresów Wschodnich, że w okolicy będzie bawił rotmistrz Allelujarz Maria Świszczypałko, postać nie tylko barwna, ale też wielce zasłużona armii Najjaśniejszej. Prócz oddanej i nienagannej służby rotmistrz Świszczypałko był zawodowym − można by to tak określić − balownisiem i niepowszednim łamaczem serc kobiecych. Z pewnością jedno wynikało z drugiego. Zelektryzowane wieścią o przybyciu rotmistrza towarzystwo stawiło się u hrabiostwa w komplecie. Zwłaszcza panny, czyniące sobie nadzieję, choć rotmistrzowi stuknął już któryś tam krzyżyk. Z wrodzonej dyskrecji zataję, który.
Rotmistrz przybył szarmancki, jak zwykle, wręczył gospodyni ogromny bukiet róż, po czym skłoniwszy się, ucałował obie jej ręce. Zaraz też został poproszony do salonu, gdzie rozsiadłszy się w wygodnym fotelu, musiał, zgodnie z oczekiwaniami zebranych, opowiadać o swoich licznych potyczkach. Rotmistrz Świszczypałko doskonale wiedział, jak pobudzić towarzystwo do zachwytów nad swymi czynami, toteż skupił się na potyczkach w polu, skrzętnie omijając, ku uldze otaczających go wianuszkiem panien, opowieści o potyczkach sercowych. Przy jakżeż obrazowym przedstawianiu walki ułanów ogólnie, szczególnie zaś swego szwadronu, całe towarzystwo wręcz namacalnie przeżywało owe brawurowe szarże, niemalże czując swą obecność na polu walki. Rotmistrz nie omieszkał przy tym pokazywać zabliźnionych ran na swym ciele, co wzbudzało jeszcze większy zachwyt towarzystwa, konfundowało zaś panny, które dostawały wypieków na twarzach oglądając zasklepione już rany w takich miejscach, do których konieczne było opuszczenie dolnej części munduru i rozchylenie bielizny.
Jednakże najzabawniejsza, owa rubaszna, sytuacja miała dopiero nastąpić. Całe towarzystwo zasiadło przy stole, hrabina dopilnowała przy tym, aby w najbliższym otoczeniu rotmistrza znalazły się panny, niecierpliwie oczekujące na mające nastąpić tańce, przezornie jednak zostawiając tam też miejsce dla siebie. Z dań gorących zaserwowano kołduny litewskie, na które zresztą rotmistrz był szczególnie łasy. A apetyt mu dopisywał. Toteż hrabina Afrodytta dla czystej formalności podtykała rotmistrzowi kolejne porcje i zachęcała do konsumpcji. Towarzystwo niemalże skandowało kolejne liczby pochłanianych przez rotmistrza kołdunów: sześćdziesiąt jeden!, sześćdziesiąt dwa!, sześćdziesiąt trzy! i tak dalej. Przy sto dziewiętnastym rotmistrz miał dość. Niemniej hrabina nadal go zachęcała:
− No, niechże pan rotmistrz zje jeszcze jeden, wszak widzę, że smakują.
− Z przyjemnością, zacna pani hrabino, ale już nie przełknę ani jednego więcej − odpowiedział rotmistrz, a po cierpiącej minie było widać, że mówi prawdę.
− Ależ panie rotmistrzu − nadal nalegała hrabina − kazałam je przyrządzić specjalnie dla pana. No, jeszcze jeden, ostatni. Proszę.
No i wtedy nastąpiło coś, co skonsternowało wszystkich gości, a zwłaszcza panny. Bowiem rotmistrz Świszczypałko z bólem wypisanym na twarzy odrzekł hrabinie:
− Uczyniłbym to z przyjemnością, pani hrabino. Dla pani. Ale nie mogę, bo na pierwszym to ja już siedzę.
cdn…
Jednakże najzabawniejsza, owa rubaszna, sytuacja miała dopiero nastąpić. Całe towarzystwo zasiadło przy stole, hrabina dopilnowała przy tym, aby w najbliższym otoczeniu rotmistrza znalazły się panny, niecierpliwie oczekujące na mające nastąpić tańce, przezornie jednak zostawiając tam też miejsce dla siebie. Z dań gorących zaserwowano kołduny litewskie, na które zresztą rotmistrz był szczególnie łasy. A apetyt mu dopisywał. Toteż hrabina Afrodytta dla czystej formalności podtykała rotmistrzowi kolejne porcje i zachęcała do konsumpcji. Towarzystwo niemalże skandowało kolejne liczby pochłanianych przez rotmistrza kołdunów: sześćdziesiąt jeden!, sześćdziesiąt dwa!, sześćdziesiąt trzy! i tak dalej. Przy sto dziewiętnastym rotmistrz miał dość. Niemniej hrabina nadal go zachęcała:
− No, niechże pan rotmistrz zje jeszcze jeden, wszak widzę, że smakują.
− Z przyjemnością, zacna pani hrabino, ale już nie przełknę ani jednego więcej − odpowiedział rotmistrz, a po cierpiącej minie było widać, że mówi prawdę.
− Ależ panie rotmistrzu − nadal nalegała hrabina − kazałam je przyrządzić specjalnie dla pana. No, jeszcze jeden, ostatni. Proszę.
No i wtedy nastąpiło coś, co skonsternowało wszystkich gości, a zwłaszcza panny. Bowiem rotmistrz Świszczypałko z bólem wypisanym na twarzy odrzekł hrabinie:
− Uczyniłbym to z przyjemnością, pani hrabino. Dla pani. Ale nie mogę, bo na pierwszym to ja już siedzę.
cdn…