Pani Hiacynta Cichejwoda z domu Milczwaść prowadziła spokojne i bogobojne życie u boku swego wiernego męża Adalberta Cichejwody. Najpierw Cichejwodostwo doczekali się potomstwa, potem wnukostwa, potem prawnukostwa, a potem coś w ich małżeństwie zgrzytnęło. Było to mniej więcej po obchodach ich złotych godów. Starszy pan, Adalbert, zaczął znikać wieczorami, a wraz z nim znikała lwia część jego emerytury. Pani Hiacynta, kobieta po równi wyrozumiała i nienarwana, tłumaczyła sobie nowy, nieznany dotąd stan swojego męża symptomem zerwanego z łańcucha psiska. Ot, starcza fanaberia, myślała, jeszcze się nie wystrzelał do reszty. Niech się pougania na starość za łatwodajnymi kobietami. Przez całe życie był wierny, niech sobie na starość pohula i tę swoją emeryturę przeznaczy na kobiety upadłe, jeśli taka jego wola, a raczej kaprys. Z jej ust nigdy nie padło słowo: dziwki. Najważniejsze, myślała dalej, aby nie popsuł sobie reputacji w Bździochach, czego najbardziej się obawiała. W rozmowach z rodziną, której − można by rzec − było niezliczone mrowie, skrzętnie omijała niewygodny dla siebie temat zachowania męża, zaś rodzina, która wszak widziała, co się dzieje, nie podejmowała rozmów na temat ojca, dziadka i pradziadka w jednej osobie, udając, że nic nie dostrzega. Nikt nie chciał mamie, babci i prababci w jednej osobie przysparzać bólu; pani Hiacynta z kolei była rodzinie niezmiernie wdzięczna za to milczenie na temat Adalberta.
Znikał tedy pan Adalbert od czasu do czasu, niekiedy na całą noc, znikała wraz z nim lwia część jego emerytury. Jego ekscesy trwały niemalże rok. Tyle też trwało ustalone bez słów rodzinne status quo.
Znikał tedy pan Adalbert od czasu do czasu, niekiedy na całą noc, znikała wraz z nim lwia część jego emerytury. Jego ekscesy trwały niemalże rok. Tyle też trwało ustalone bez słów rodzinne status quo.
Zdarzyło się jednakże, że starszy pan, Adalbert, opuścił ziemskie niwy i przeniósł się na łono Wszechmogącego. Zanim zdążyły obeschnąć łzy Pani Hiacyncie, zanim zblakł w pamięci jego obraz, do drzwi domostwa Cichejwodów zapukało młode, najwyżej kilkunastoletnie dziewczę.
− Czy mogę się widzieć z panem Adalbertem? − zapytało. − Dawno go u nas nie było. Stęskniliśmy się wszyscy za nim.
A więc to tak?, pomyślała pani Hiacynta, taksując dziewczę od góry do dołu i z powrotem. Adalbert nie dość, że zajmował się takim haniebnym procederem, to jeszcze uwodził nieletnie. Rany boskie, przeraziła się, toż tylko patrzeć, jak następnym razem zapuka do drzwi prokurator. Umarł chyba na swoje szczęście w odpowiedniej chwili. Po czym grzecznie, jak na nią przystało, lecz stanowczo, spławiła dziewoję. Współczesna młodzież nazwałaby to spuszczeniem małolaty na drzewo.
Jakoż i tak się stało, że następną osobą, która zapukała do drzwi pani Cichejwody, był prokurator. Ależ wykrakałam, przeraziła się pani Hiacynta okrutnie. Cóż takiego zwojował mój świętej pamięci (czy aby na pewno świętej?) małżonek, że teraz ja będę ciągana przed wymiar sprawiedliwości? Ale pana prokuratora nie miała śmiałości zbywać. Niech się dzieje wola nieba, a może raczej piekła, pomyślała niemal nieżywa ze strachu i zaprosiła pana prokuratora do środka. Ten zaś najpierw postawił na krześle wypchaną teczkę, a później − napomknąwszy o śmierci pana Adalberta − złożył pani Hiacyncie kondolencje, wręczając jej bukiet prześlicznych róż, czym panią Hiacyntę zamurował, po czym sięgnął do owej teczki. Lecz zamiast wyjąć protokoły, czego się pani Hiacynta spodziewała i obawiała, wyciągnął zeń kilka ładnie oprawionych niby ksiąg i wręczył je przerażonej nie wiedzieć czemu pani domu.
− Jestem przedstawicielem − rzekł (tu się ugięły nogi zatrwożonej pani Hiacynty tak bardzo, że musiała sobie przysiąść na krześle, aby się nie przewrócić) − kółka filatelistycznego, którego pan Adalbert był zaangażowanym członkiem. Chciałbym wręczyć pani te oto klasery ze zbiorami znaczków pocztowych, które z niezwykłą starannością kolekcjonował pani świętej pamięci małżonek, bo są one pani własnością. Z nieznanych mi powodów trzymał je w biurze kółka, ale teraz, uważam, pani dom jest bardziej właściwym miejscem ich przechowywania.
Tak oto skończyła się historia posądzanego o niewierność pana Adalberta, który na starość znalazł sobie nowe, dość kosztowne hobby, co − aby nie narażać się na utyskiwania małżonki − starał się skrzętnie ukrywać.
cdn…
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz