Jantek
Fistuła był człowiekiem z zasadami, czego dowodził swym
codziennym postępowaniem, dzięki któremu był postacią
rozpoznawalną wpośród bździochowskiej społeczności. Zasady
czterech kroków, sprawdzania palcem kurzu na parapecie czy
wzrokowego badania poprawności umocowania anteny telewizyjnej były
powszechnie znane z obserwacji. Najbardziej jednak mieszkańcom
Bździochów zapadła w pamięć brawurowa acz z niesamowitym
opanowaniem zastosowana procedura na czerwonego kura. Ten, kto znał
Jantka bliżej, wiedział też o innych jeszcze zasadach
praktykowanych przez niego w codziennym życiu.
No,
powiedzmy, że niekiedy ta codzienność wymykała mu się z rąk,
stawiając go w sytuacji sporego zdumienia. Ale czyż takie rzeczy
nie przytrafiają się każdemu? Nie dzielmy więc włosa na czworo,
skoro nie ma z tego żadnego pożytku. Co innego dzielenie na czworo
zapałki, lecz i tu można się czasem zdziwić, jak to miało
miejsce u Jantka w czasach, gdy bawił się jeszcze w skautowanie.
Epizod ten opisał później w surwiwalowym pamiętniku mniej więcej
tymi słowy: „W szałasie było zimno i wilgotno. Postanowiłem
rozpalić ogień. Wyjąłem pudełko zapałek i stwierdziłem, że
znajduje się w nim już tylko jedna, ostatnia zapałka. Wtedy
przypomniałem sobie naukę druha drużynowego o dzieleniu zapałki
na czworo w sytuacji krytycznej. Tak też postąpiłem. Następnego
dnia chciałem powtórzyć tę czynność, wyjąłem pudełko i
stwierdziłem, że pozostałe trzy kawałki z połamanej zapałki nie
mają łebków. Mimo wielu prób nie udało mi się żadnym z nich
rozpalić ognia. Trzy dni przesiedziałem w szałasie, trzęsąc się
z zimna. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że coś w tej
zasadzie nie gra. Przecież powinna być skuteczna, skoro podał ją
druh drużynowy. Chyba nie na darmo o tym mówił. Postanowiłem
zapytać go o to podczas najbliższej zbiórki”.
Wiek
tak zwany dojrzały też przynosił Jantkowi Fistule różne
niespodzianki. Jako ochotniczy strażak, na przykład, znał wszelkie
meandry dróg gminnych i powiatowych, co utrwalił sobie w trakcie
licznych dojazdów do pożarów. Można by rzec, że w śmiganiu po
terenie nie miał sobie równych. Cóż, kiedy figlarny los potrafił
płatać psikusy, którym nawet tak wielkie doświadczenie nie
potrafiło sprostać. Wysłano Jantka wozem strażackim do miasta
wojewódzkiego po nowe węże. Droga prosta, bez dziur i wybojów,
oznakowana pionowo i poziomo. I jedyna. Sama przyjemność z jazdy.
Być może to właśnie ta przyjemność nieco Jantka zwiodła. Po
wielu godzinach oczekiwania na jego powrót, bardzo się w remizie
niepokojono. Odetchnięto z ulgą, gdy wreszcie na biurku komendanta
zaterkotał staromodny telefon. Lecz to, co powiedział Jantek,
wprawiło wszystkich w osłupienie. „Dejta, chłopy, jakąś
wskazówkę, bo nie mogę trafić z powrotem”. Po prostu i
najzwyczajniej się zgubił.
Ale
zostawmy Jantkowe niefartowne przypadłości na boku. Powróćmyż do
zasad, boć one są tu najważniejsze. Kiedy jego synek, będąc
jeszcze w powijakach, jakimś cudem, a raczej niedopatrzeniem połknął
jednogroszówkę, Jantek uległ ogólnej domowej, czyli żoninej
panice i zawezwał pogotowie ratunkowe. Udało się. Chłopakowi nic
nie było. Kiedy podobna historia przydarzyła się trzy lata
później, już bez paniki i pogotowia, lecz w napięciu czekano
tylko w pobliżu nocnika na to, aby groszówka zadźwięczało o jego
denko. Zadźwięczała. Znów się udało. Chłopak wyszedł z tego
bez szwanku. Ba, ale kiedy taki sam występek nastąpił, gdy małolat
uczęszczał już do szkoły, na panikę lub napięcie nie było już
miejsca. Aby bilans groszówek się zgadzał, Jantek potrącił
synkowi ów grosz z kieszonkowego.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz