sobota, 7 stycznia 2017

145. Zasada 3 groszy

           Jantek Fistuła był człowiekiem z zasadami, czego dowodził swym codziennym postępowaniem, dzięki któremu był postacią rozpoznawalną wpośród bździochowskiej społeczności. Zasady czterech kroków, sprawdzania palcem kurzu na parapecie czy wzrokowego badania poprawności umocowania anteny telewizyjnej były powszechnie znane z obserwacji. Najbardziej jednak mieszkańcom Bździochów zapadła w pamięć brawurowa acz z niesamowitym opanowaniem zastosowana procedura na czerwonego kura. Ten, kto znał Jantka bliżej, wiedział też o innych jeszcze zasadach praktykowanych przez niego w codziennym życiu.
           No, powiedzmy, że niekiedy ta codzienność wymykała mu się z rąk, stawiając go w sytuacji sporego zdumienia. Ale czyż takie rzeczy nie przytrafiają się każdemu? Nie dzielmy więc włosa na czworo, skoro nie ma z tego żadnego pożytku. Co innego dzielenie na czworo zapałki, lecz i tu można się czasem zdziwić, jak to miało miejsce u Jantka w czasach, gdy bawił się jeszcze w skautowanie. Epizod ten opisał później w surwiwalowym pamiętniku mniej więcej tymi słowy: „W szałasie było zimno i wilgotno. Postanowiłem rozpalić ogień. Wyjąłem pudełko zapałek i stwierdziłem, że znajduje się w nim już tylko jedna, ostatnia zapałka. Wtedy przypomniałem sobie naukę druha drużynowego o dzieleniu zapałki na czworo w sytuacji krytycznej. Tak też postąpiłem. Następnego dnia chciałem powtórzyć tę czynność, wyjąłem pudełko i stwierdziłem, że pozostałe trzy kawałki z połamanej zapałki nie mają łebków. Mimo wielu prób nie udało mi się żadnym z nich rozpalić ognia. Trzy dni przesiedziałem w szałasie, trzęsąc się z zimna. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że coś w tej zasadzie nie gra. Przecież powinna być skuteczna, skoro podał ją druh drużynowy. Chyba nie na darmo o tym mówił. Postanowiłem zapytać go o to podczas najbliższej zbiórki”.
           Wiek tak zwany dojrzały też przynosił Jantkowi Fistule różne niespodzianki. Jako ochotniczy strażak, na przykład, znał wszelkie meandry dróg gminnych i powiatowych, co utrwalił sobie w trakcie licznych dojazdów do pożarów. Można by rzec, że w śmiganiu po terenie nie miał sobie równych. Cóż, kiedy figlarny los potrafił płatać psikusy, którym nawet tak wielkie doświadczenie nie potrafiło sprostać. Wysłano Jantka wozem strażackim do miasta wojewódzkiego po nowe węże. Droga prosta, bez dziur i wybojów, oznakowana pionowo i poziomo. I jedyna. Sama przyjemność z jazdy. Być może to właśnie ta przyjemność nieco Jantka zwiodła. Po wielu godzinach oczekiwania na jego powrót, bardzo się w remizie niepokojono. Odetchnięto z ulgą, gdy wreszcie na biurku komendanta zaterkotał staromodny telefon. Lecz to, co powiedział Jantek, wprawiło wszystkich w osłupienie. „Dejta, chłopy, jakąś wskazówkę, bo nie mogę trafić z powrotem”. Po prostu i najzwyczajniej się zgubił.
           Ale zostawmy Jantkowe niefartowne przypadłości na boku. Powróćmyż do zasad, boć one są tu najważniejsze. Kiedy jego synek, będąc jeszcze w powijakach, jakimś cudem, a raczej niedopatrzeniem połknął jednogroszówkę, Jantek uległ ogólnej domowej, czyli żoninej panice i zawezwał pogotowie ratunkowe. Udało się. Chłopakowi nic nie było. Kiedy podobna historia przydarzyła się trzy lata później, już bez paniki i pogotowia, lecz w napięciu czekano tylko w pobliżu nocnika na to, aby groszówka zadźwięczało o jego denko. Zadźwięczała. Znów się udało. Chłopak wyszedł z tego bez szwanku. Ba, ale kiedy taki sam występek nastąpił, gdy małolat uczęszczał już do szkoły, na panikę lub napięcie nie było już miejsca. Aby bilans groszówek się zgadzał, Jantek potrącił synkowi ów grosz z kieszonkowego.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz