Na krańcu
Bździochów, przy ulicy Dolnej miała swoją siedzibę pewna
kancelaria prawnicza. Kancelaria ta nosiła nazwę: Biuro Spraw Nie
do Załatwienia. Prowadzący je właściciel, starszy biurmistrz
obojga
nazwisk Krzywopiór Kałamarz-Obsadko był odwiedzany przez tych
wszystkich mieszkańców Bździochowej Doliny, którzy wyczerpawszy
wszelkie możliwości i wydeptawszy wszelkie drogi podczas
załatwiania spraw urzędniczych, tych spraw w
końcu nie załatwili.
Oczywiście nie z powodu jakiejś tam
ich indolencji czy braku wytrwałości – nic z tych rzeczy. Do
starszego biurmistrza obojga
nazwisk Krzywopióra Kałamarza-Obsadki przychodzili ci, którzy
wielokrotnie odbili się od muru bezwzględnej urzędniczej
obojętności i sobiepaństwa. Przykro stwierdzić, że takie rzeczy
miały miejsce za czasów sołtysowania Miętosia, lecz ten genialny
pod wieloma względami sołtys niekiedy po prostu nie był w stanie
dopatrzeć wszystkiego, a niektórzy urzędnicy czasem swym
postępowaniem udowadniali, że ciągle jeszcze pokutuje w narodzie i
pobrzmiewa dawna maksyma, że szlachcic na zagrodzie równy
wojewodzie. Wtedy więc
ci ludzie,
udręczeni niemożnością
przebicia się przez
mur nie do przebicia urzędniczej obojętności,
gdy już wszelkie nadzieje upadły,
pukali
do drzwi biura. A drzwi
były im otworzone i
sprawy załatwione. Były to, jako się rzekło, sprawy wszelkie, a
jakie konkretnie, w tym momencie nieistotne do przytoczenia.
Przy nawale do załatwienia
spraw nie do załatwienia starszy biurmistrz uwijał się jak w
ukropie. Nic więc
dziwnego, że nadszedł dzień, w którym biuro okazało się być za
ciasne, i należało pomyśleć o czymś większym. Starszy
biurmistrz obojga nazwisk Krzywopiór Kałamarz-Obsadko znalazł
sobie stosowne pomieszczenie, a mieściło się ono w budynku
usytuowanym przy ulicy Górnej, dokładnie na przeciwległym krańcu
Bździochów.
Spakował tedy starszy
biurmistrz manatki w kartony, lecz zanim udał się w drogę, upchał
to misternie w swoim nienajnowszym modelu samochodu. Dla ścisłości
dodajmy – osobowego. Pakowanie zajęło Krzywopiórowi niemało
czasu, bowiem było co pakować. Wprawdzie kancalaria była
niewielka, toż przecie samochód był jeszcze mniejszy, a ilość
rzeczy do upakowania jednakowa. Jednakowoż po kilku godzinach
utykania we wszystkich zakamarkach, jakie posiadał pojazd,
segregatorów z aktami aktualnych i zakończonych oraz jeszcze
nienapoczętych spraw, a na końcu skromnych wszakże, niemniej
jednak mebli, dzieło pakowania było zakończone. Trwało to
wszystko do – jak się to zwykło określać – późnych godzin
wieczornych lub, jak kto woli, do wczesnych godzin nocnych. I tak
obładowanym samochodem ruszył Krzywopiór w drogę do swojej nowej
siedziby.
Cóż, jak to często się
zdarza w takich przypadkach, zatrzymała go policja. Funkcjonariusz –
służbista, który najwyraźniej naoglądał się amerykańskich
filmów kryminalnych, najpierw rzucił starszego biurmistrza na
glebę, nieco go sponiewierał, a dopiero później zażądał
okazania dokumentów. W trakcie owego poniewierania kilkakrotnie
rozmawiał przez krótkofalówkę, z czego poniewierany starszy
biurmistrz mógł się dowiedzieć, że gdzieś w Bździochach było
włamanie i jest poszukiwany sprawca tegoż. Nietrudno się domyślić,
że policjant, zameldowawszy o złapaniu złodzieja, zaczął
poszukiwać dowodów
rzeczowych – skradzionych
precjozów. Efektem jego gorliwości był to, że cała zawartośc
pojazdu znalazła się na zewnątrz pojazdu, a w tym wszystkim
buszował niestrudzony łowca złodziei.
Kiedy wszystko już zostało
gruntownie przeszukane, policjant odebrał przez radio wiadomość,
że włamanie miało miejsce do piwnicy, a skradziono około dwóch
kilogramów ziemniaków i kilka słoików z kompotami wieloowocowymi.
Natychmiast też funkcjonariusz stracił zainteresowanie zatrzymanym
i – cytując klasyka – ani be, ani me, ani kukuryku, wsiadł do
radiowozu i odjechał.
Tak to starszy
biurmistrz Krzywopiór obojga nazwisk Kałamarz-Obsadko, który
wielokrotnie pomagał innym zwalczać arogancję władzy, sam stał
się ofiarą tej arogancji.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz