Życie
Belzebubiusza Wzdęcia było uroczo, wręcz koncertowo spaprane. Cóż
z tego, że Belzebubiusz Wzdęć miał głowę zapełnioną pomysłami
na doskonały biznes, skoro pomysły te albo wyprzedzały epokę,
albo o kilka epok za tą właściwą się spóźniały. A gdy już mu
się udało wpasować w epokę, okazywało się, że pomysł jest
nietrafiony lub że już ktoś coś podobnego, a nawet identycznego
wymyślił. Miotał się więc Belzuś lub Bubiuś (różnie go
nazywano) w tej swojej ciasnej epoce – jak to określiłyby
małolaty – zakręcony podwójnie, jak termos. Doszedł w końcu do
wniosku, że trzeba podejrzeć, jak to robią inni. A wzorce miał
doskonałe. Zwłaszcza jeden – Światłomysł Eureczko, który z
domorosłego usprawniacza i wynajdywacza drobnych konstrukcji
przepoczwarzył się w wytrawnego racjonalizatora i wynalazcę. Słowo
„przepoczwarzył” tchnie wprawdzie czymś pospolitym, wręcz
wulgarnym, ale czyż larwa w kokonie nie przepoczwarza się w
pięknego motyla. Dlatego nie nazwę tej jego przemiany
przeistoczeniem czy rozwinięciem, lecz właśnie przepoczwarzeniem.
Przemiarzał
więc Belzebubiusz szerokie połacie Bździochowej Doliny, by znaleźć
się w pobliżu swego wynalazczego idola i podejrzeć, jak to robi
Eureczko, że ze swoimi pomysłami trafia w punkt. Bo czyż
rozwiązania sprawy Cudownego Źródełka nie można nazwać
idealnym? Albo czy nie należałoby uznać za wręcz genialne
skonstruowania słuchawek z zaporą dla wpływających do niej słów,
które to słuchawki Eureczko wymyślił dla Wysłucha Potoczki? Pod
wpływem tych podglądów coś się w końcu w głowie Belzebubiusza
tak poprzestawiało, że któregoś dnia omal nie wykrzyknął na
całe gardło: „Eureka!”. Wreszcie, wreszcie po latach klęsk i
myślowego nieurodzaju wpadł na rewelacyjny, jego zdaniem, pomysł.
Pomysł ten przyszedł mu do głowy po przeanalizowaniu wielkiej
światowej kariery telefonu komórkowego. Najpierw był sam telefon –
wyliczał – potem dodano do niego gry, później internet, a
jeszcze później komputer z coraz liczniejszymi aplikacjami. Skoro
telefon komórkowy jest taki niezastąpiony – kalkulował dalej
Bubiuś – i praktycznie ma go każdy, to jest jeszcze jedna rzecz,
o której nie pomyślano. A ja pomyślałem! Tak, tak, to właśnie
ja pomyślałem o tym, co przegapili światowi geniusze, puszył się
w duchu. I dokooptował do telefonu grzebień. Przecież każdy też
musi się czesać, to oczywiste. Rozpychała, wręcz rozsadzała go
duma, że wymyślił w sumie tak oczywistą w swej prostocie rzecz.
Wszak na najprostsze rzeczy najtrudniej wpaść, przypomniał sobie
obiegowe stwierdzenie.
Kiedy
nastała moda na głowy ogolone na łyso, była ona przysłowiową
wodą na młyn dla nowych pomysłów Belzebubiusza. Bardzo szybko
dziarsko i z rozmachem poszedł dalej i w miejsce grzebienia
wyposażył komórkę w maszynkę do strzyżenia i golenia. Pomysły
rozpędziły się na dobre i niemal z głośnym tętentem galopowały
przez jego głowę. Gdzieś tam po zakamarkach mózgu krążyły mu
już myśli o toaletce w telefonie dla kobiet. A być może i o
bidecie. A co tam, myślał. Po co się tak ograniczać. Przecież
może być od razu cała łazienka, ba, mieszkanie, czy nawet domek
jednorodzinny. To nic, że trochę śmiesznie zabrzmi stwierdzenie:
„Mieszkam w komórce”. Wziął się więc ostro do
przygotowywania dokumentacji dla urzędu patentowego.
I
właśnie wtedy, gdy kończył składać ostatni podpis pod ostatnim
dokumentem, zadzwoniono do drzwi. Listonosz wręczył Belzebubiuszowi
niewielką paczuszkę, w której znajdował się telefon. Był to
jeden z pierwszych egzemplarzy komórki z grzebieniem. W reklamacji
rozgoryczony klient napisał: „Zabieraj pan to g… z powrotem i
oddaj pieniądze. Od razu pierwszego dnia wyłamały mi się
wszystkie zęby z grzebienia, chociaż od urodzenia jestem kompletnie
łysy”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz