sobota, 4 marca 2017

153. Rozterki dojrzałego Artysty

           Jan Tyc, zamieszkały w niewielkim domku na peryferiach Bździochów, mienił się artystą przez duże „A”, czyli Artystą, o czym bez fałszywego wstydu informował ozdobnym nadrukiem na wizytówce, szczodrze rozdawanej dobrym i niedobrym znajomym, a nawet nieznajomym, bliskim i dalekim krewnym, oraz krewnym, których nawet nie znał, bo nie byli krewnymi. No, ale w ramach marketingu artystycznego należało ich do rodziny zaliczyć, z podtekstem, że i tak kiedyś będą się chcieli przyznać do sławnego krewnego-Artysty. Tak to sobie mniej więcej wyobrażał – spotykają się gdzieś kiedyś jakieś dwa osobniki i wdają się w rozmowę o kulturze w ujęciu makro, po czym przechodzą już konkretnie do specjalności Jana Tyca, a wtedy jeden do drugiego przemawia z pewną wyższością: „Znam go doskonale. Ten wielki Artysta Jan Tyc to mój bardzo bliski krewny – to cioteczny wujek dziadka mojej pierwszej żony”.
           Lecz z Janem Tycem był pewien problem. Od zarania swoich artystycznych zapędów nie mógł się zdecydować na polu jakiej dyscypliny literalnie ma, czy też powinien, się udzielać. Czuł przez skórę, że „artysta” to szerokie pojęcie i każdy zawodowy artysta podaje zawsze jeszcze, czego dotyczy jego artyzm. Aktorzy uzupełniają swoje emploi uściśleniem: amant, tragik, komik, artyści cyrkowi zaś żongler, woltyżer, prestidigitator czy klaun. Inni tytułują się artystami malarzami, muzykami, a nawet kowalami. Co też miałby sobie dopisać jeszcze na wizytówce prócz tego „Artysta”, które już tam widnieje? Prawdę mówiąc, sytuacja ta powodowała, że chodził jak struty, często miewał czkawkę i mdłości, a nawet owsiki.
           Nie raz rozpamiętywał swoje dotychczasowe życie, kiedy jako młodzian z niewielkim stażem życiowym nie miewał rozterek, przeciwnie – był wtedy dojrzale odpowiedzialny, czy też może odpowiedzialnie dojrzały. Tego akurat nigdy nie dociekł. W pamiętniku napisał: „W dniu, w którym skończyłem dziewięć lat, postanowiłem być idiotą. Po tygodniu skorygowałem swoje wcześniejsze postanowienie i od tego czasu chciałem już być kompletnym idiotą. Nie było to, wbrew pozorom, jakąś fanaberią niedowarzonego niedorostka. Sprawę przemyślałem dogłębnie, analizując całe swoje dotychczasowe życie, sytuację obecną oraz to, co mnie w życiu musiało jeszcze spotkać. Diagnoza wynikająca z analizy wskazywała jasno, że bycie idiotą po prostu się opłaca. Na jej podstawie opracowałem szczegółowy plan logistyczny i pozostało mi tylko precyzyjnie go zrealizować. Postępując zgodnie z nim, osiągnąwszy wiek dojrzały, byłbym już całkowicie skończonym idiotą. Idiotą tak doskonałym, że spokojnie mógłbym być umieszczony jako wzorzec idioty w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sèvres pod Paryżem. Zatem formalności zostały dokonane. Teraz należało skonsumować to, co upichciłem”.
           Jakże wtedy było łatwo podejmować decyzje, myślał. Fakt, że później odstąpił od pierwotnego, młodzieńczego zamiaru, bo jakżeby miał napisać na wizytówce – Artysta-idiota? Niestety, odstępstwo od marzeń sprzed lat zostało okupione ogromnym niezdecydowaniem, w którym trwał uporczywie, bo mu nic bardziej sensownego nie przychodziło do głowy. Bo niby co miało przyjść? Artysta-kretyn? Artysta-debil? Poziom strucia sięgnął już swego apogeum.
           I właśnie wtedy, gdy ów poziom strucia sięgnął już swego apogeum, Janowi Tycowi wpadła do głowy genialna myśl. Zostanie Artystą-rzeźbiarzem. Przypomniał sobie nawet, że zna jednego artystę-rzeźbiarza, niejakiego Napierstka Łomota, który zasłynął wykonaniem tryptyku w granicie jako pracy wpisowej do Stowarzyszenia Tępych Inteligentów. Może i on coś wyrzeźbi, kiedy już nauczy się trzymać poprawnie dłuto w dłoni? Wszak jego personalia to wręcz podpowiadają. Przecież nazywa się Jan Tyc, a gdy przestawić kolejność imienia i nazwiska, to będzie Tyc Jan, czyli Tycjan! Czy potrzeba czegoś więcej, aby zdobyć sławę?
           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz