Adaś
był wielki. Nie była to wielkość typu Kazimierz, Aleksander, czy chociażby Szu; odnosiła się ona raczej do
wielkości sensu stricto. Bo Adaś był wielki gabarytowo. Jego
figura w stopniu doskonałym wypełniała framugę, gdy przechodził
przez drzwi. Równie dobrze mógłby przeniknąć przez zamknięte
drzwi, które niechybnie wypadłyby z zawiasów, nawet tego nie
zauważając. Adaś też nie zauważyłby różnicy. Bo wraz z
wielkością Adasia szła jego siła fizyczna, niegdyś przez
ekspertów od higieny zdrowotnej – dla zachęty do ćwiczeń
gimnastycznych – nazywana tężyzną. W tych Himalajach mięśni
tkwiła niewyobrażalna siła. Nie czaiła się, lecz tkwiła, bo
czaić się nie musiała. Każdy, kto choćby tylko pobieżnie czy
kątem oka otaksował figurę Adasia, natychmiast czuł się jak
znokautowany. A już żeby go tknąć… Nie, takich dersperados
nasza ukochana ziemia nie nosi. Ci, którzy jednak spróbowali… No,
krótko mówiąc, już więcej nie spróbują. Fama o Adasiu poszła
w świat i w całej Bździochowej Dolinie oraz bliższej, dalszej i
najdalszej okolicy nie znajdzie się taki śmiałek, który by się
odważył.
Siła
Adasia nie wzięła się z niczego. Mógł przecież być – skoro
już natura obdarzyła go taką posturą – zwykłym obleśnym
tłuściochem, którego bandzioch przypomina piłkę plażową.
Oczywiście wielkością, bo wagą to raczej piłkę lekarską. Ale
niespokojna natura Adasia nie pozwoliła mu siedzieć z piwem i
chipsami przed telewizorem i za całkowitym jego przyzwoleniem
rozrastać się bez granic tkance tłuszczowej. O, nie! Adaś był
żądny ruchu i to nie byle jakiego. Zaczął bardzo młodo. Od
siłowania się z kolegami na rękę. Bardzo szybko zabrakło rąk,
które mogłyby mu przeciwstawić jaki taki, choćby najbardziej
cherlawy opór. Jedynym godnym przeciwnikiem dla Adasia mógłby być
Pudzianowski, ale on był jeszcze wtedy małym Mariuszkiem, a
wysyłanie małego dziecka na pewną śmierć byłoby największym
barbarzyństwem pod słońcem. Z braku – jak to się onegdaj
mawiało – laku trzeba było poszukać sobie czegoś zastępczego.
Rozpoczęła
się więc wtedy era siłowni, która zresztą nie trwała długo. Po
pogięciu i połamaniu wszelkich sztang i elementów atlasów,
dodajmy – całkiem przypadkowym i niezamierzonym, Adaś dostał
zakaz wstępu na wszystkie siłownie w zasięgu… No, nieważne.
Chcąc skorzystać z najbliższej siłowni, musiałby się chyba udać
na Antarktydę. A i tam pewnie przed wejściem wisiałaby jego
podobizna z dopiskiem: „Tego pana nie obsługujemy”.
Gdy
Adaś był już całkiem nieźle wyćwiczony, zaczął brać udział
w ustawkach z kibolami bździochowskiego „Pioruna”. Wyglądało
to najczęściej w ten sposób, że pięciu, sześciu, a niekiedy i
więcej gości obwieszało się na nim, a on ich z siebie strzepywał
niczym płatki śniegu, gdy się wejdzie ze śnieżycy do domu.
Najlżejszy jego cios kładł delikwentów na glebę, niezależnie od
wielkości sfory, która go dopadała. Kiedy po jednym z takich
spotkań towarzyskich dokładnie obejrzał swoje ciało w lustrze, tu
i ówdzie zauważył zalążki niewielkich siniaków. Ten widok nieco
go rozczarował. Dlatego postanowił w przyszłości dawać
przeciwnikom fory. Lecz ta przyszłość już nie nadeszła, bo nie
było chętnych na te fory. Potem nastąpiły spotkania z prawdziwymi
żołnierzami mafijnymi. Co tu kryć, z identycznym efektem. Tyle
tylko, że dla tych panów na wszelki wypadek przed akcją wkładał
ochraniacz na zęby. Najczęściej niepotrzebnie, bo żadna pięść
do takiej wysokości nie docierała. Nie było na Adasia silnego. A
łapę miał taką, że wołano na niego Fadroma. To od nazwy Fabryki
Maszyn Drogowych, bo dłoń Adasia bez ryzyka pomyłki można było
przyrównać do łyżki koparki. Z czasem doszło do tego, że gdy
Adaś wkraczał na jakąś ulicę, ta w mgnieniu oka pustoszała.
Trzeba
jednak uczciwie przyznać, że Adaś połamał sobie kilka gnatów,
lecz były to tak nieprawdopodobnie śmieszne przypadki, jak, nie
przymierzając, jednego z najgroźniejszych amerykańskich
gangsterów, który zamordował setki ludzi, a umarł na świnkę. Te
przypadki, to zderzenie z tramwajem – złamany obojczyk i kość
goleniowa, efekt: tramwaj wyglądał, jakby z najwyższą prędkością
wjechał w mur z żelbetonu. Albo wyskoczenie z okna – złamany
kciuk i przedramię oraz stłuczona kość ogonowa, spojrzenie w
miejsce upadku Adasia nieuchronnie prowadziło do przekonania, że
musiała tam spaść sporych rozmiarów bomba lotnicza, efekt:
popękane płyty chodnikowe na niemałym obszarze i uszkodzona rura
wodociągowa biegnąca metr pod chodnikiem. Albo urwanie się
krzesełka na karuzeli (wraz z Adasiem) – złamany drugi obojczyk i
uszkodzone kręgi szyjne, efekt: całe wesołe miasteczko zostało
zezłomowane, bo nie było szans na poskładanie urządzeń z
powrotem.
Jedynym
śladem na twarzy, jaki się pojawił u Adasia w ciągu całej jego,
nazwijmy to – sportowej kariery, było podbite oko. Przez narzeczoną – za obejrzenie się na ulicy za inną. Narzeczona była
drobniutka i zagadką po wsze czasy pozostanie, jak jej się udało
doskoczyć do oka Adasia.
Pewnego
razu Adaś był świadkiem, jak jakiś nieokrzesany młodzian ujadał
na swoją dziewczynę, a potem wymierzył jej policzek. W ułamku
sekundy niesforny narzeczony leżał nieprzytomny na ziemi. Bo Adaś
poza wszystkim był bardzo wrażliwym człowiekiem.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz