sobota, 18 marca 2017

155. Adaś

           Adaś był wielki. Nie była to wielkość typu Kazimierz, Aleksander, czy chociażby Szu; odnosiła się ona raczej do wielkości sensu stricto. Bo Adaś był wielki gabarytowo. Jego figura w stopniu doskonałym wypełniała framugę, gdy przechodził przez drzwi. Równie dobrze mógłby przeniknąć przez zamknięte drzwi, które niechybnie wypadłyby z zawiasów, nawet tego nie zauważając. Adaś też nie zauważyłby różnicy. Bo wraz z wielkością Adasia szła jego siła fizyczna, niegdyś przez ekspertów od higieny zdrowotnej – dla zachęty do ćwiczeń gimnastycznych – nazywana tężyzną. W tych Himalajach mięśni tkwiła niewyobrażalna siła. Nie czaiła się, lecz tkwiła, bo czaić się nie musiała. Każdy, kto choćby tylko pobieżnie czy kątem oka otaksował figurę Adasia, natychmiast czuł się jak znokautowany. A już żeby go tknąć… Nie, takich dersperados nasza ukochana ziemia nie nosi. Ci, którzy jednak spróbowali… No, krótko mówiąc, już więcej nie spróbują. Fama o Adasiu poszła w świat i w całej Bździochowej Dolinie oraz bliższej, dalszej i najdalszej okolicy nie znajdzie się taki śmiałek, który by się odważył.

           Siła Adasia nie wzięła się z niczego. Mógł przecież być – skoro już natura obdarzyła go taką posturą – zwykłym obleśnym tłuściochem, którego bandzioch przypomina piłkę plażową. Oczywiście wielkością, bo wagą to raczej piłkę lekarską. Ale niespokojna natura Adasia nie pozwoliła mu siedzieć z piwem i chipsami przed telewizorem i za całkowitym jego przyzwoleniem rozrastać się bez granic tkance tłuszczowej. O, nie! Adaś był żądny ruchu i to nie byle jakiego. Zaczął bardzo młodo. Od siłowania się z kolegami na rękę. Bardzo szybko zabrakło rąk, które mogłyby mu przeciwstawić jaki taki, choćby najbardziej cherlawy opór. Jedynym godnym przeciwnikiem dla Adasia mógłby być Pudzianowski, ale on był jeszcze wtedy małym Mariuszkiem, a wysyłanie małego dziecka na pewną śmierć byłoby największym barbarzyństwem pod słońcem. Z braku – jak to się onegdaj mawiało – laku trzeba było poszukać sobie czegoś zastępczego.

           Rozpoczęła się więc wtedy era siłowni, która zresztą nie trwała długo. Po pogięciu i połamaniu wszelkich sztang i elementów atlasów, dodajmy – całkiem przypadkowym i niezamierzonym, Adaś dostał zakaz wstępu na wszystkie siłownie w zasięgu… No, nieważne. Chcąc skorzystać z najbliższej siłowni, musiałby się chyba udać na Antarktydę. A i tam pewnie przed wejściem wisiałaby jego podobizna z dopiskiem: „Tego pana nie obsługujemy”.

           Gdy Adaś był już całkiem nieźle wyćwiczony, zaczął brać udział w ustawkach z kibolami bździochowskiego „Pioruna”. Wyglądało to najczęściej w ten sposób, że pięciu, sześciu, a niekiedy i więcej gości obwieszało się na nim, a on ich z siebie strzepywał niczym płatki śniegu, gdy się wejdzie ze śnieżycy do domu. Najlżejszy jego cios kładł delikwentów na glebę, niezależnie od wielkości sfory, która go dopadała. Kiedy po jednym z takich spotkań towarzyskich dokładnie obejrzał swoje ciało w lustrze, tu i ówdzie zauważył zalążki niewielkich siniaków. Ten widok nieco go rozczarował. Dlatego postanowił w przyszłości dawać przeciwnikom fory. Lecz ta przyszłość już nie nadeszła, bo nie było chętnych na te fory. Potem nastąpiły spotkania z prawdziwymi żołnierzami mafijnymi. Co tu kryć, z identycznym efektem. Tyle tylko, że dla tych panów na wszelki wypadek przed akcją wkładał ochraniacz na zęby. Najczęściej niepotrzebnie, bo żadna pięść do takiej wysokości nie docierała. Nie było na Adasia silnego. A łapę miał taką, że wołano na niego Fadroma. To od nazwy Fabryki Maszyn Drogowych, bo dłoń Adasia bez ryzyka pomyłki można było przyrównać do łyżki koparki. Z czasem doszło do tego, że gdy Adaś wkraczał na jakąś ulicę, ta w mgnieniu oka pustoszała.

           Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Adaś połamał sobie kilka gnatów, lecz były to tak nieprawdopodobnie śmieszne przypadki, jak, nie przymierzając, jednego z najgroźniejszych amerykańskich gangsterów, który zamordował setki ludzi, a umarł na świnkę. Te przypadki, to zderzenie z tramwajem – złamany obojczyk i kość goleniowa, efekt: tramwaj wyglądał, jakby z najwyższą prędkością wjechał w mur z żelbetonu. Albo wyskoczenie z okna – złamany kciuk i przedramię oraz stłuczona kość ogonowa, spojrzenie w miejsce upadku Adasia nieuchronnie prowadziło do przekonania, że musiała tam spaść sporych rozmiarów bomba lotnicza, efekt: popękane płyty chodnikowe na niemałym obszarze i uszkodzona rura wodociągowa biegnąca metr pod chodnikiem. Albo urwanie się krzesełka na karuzeli (wraz z Adasiem) – złamany drugi obojczyk i uszkodzone kręgi szyjne, efekt: całe wesołe miasteczko zostało zezłomowane, bo nie było szans na poskładanie urządzeń z powrotem.

           Jedynym śladem na twarzy, jaki się pojawił u Adasia w ciągu całej jego, nazwijmy to – sportowej kariery, było podbite oko. Przez narzeczoną – za obejrzenie się na ulicy za inną. Narzeczona była drobniutka i zagadką po wsze czasy pozostanie, jak jej się udało doskoczyć do oka Adasia.

           Pewnego razu Adaś był świadkiem, jak jakiś nieokrzesany młodzian ujadał na swoją dziewczynę, a potem wymierzył jej policzek. W ułamku sekundy niesforny narzeczony leżał nieprzytomny na ziemi. Bo Adaś poza wszystkim był bardzo wrażliwym człowiekiem.

           cdn…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz