Jak
los pokazał, rodzina Strzałów była wręcz skazana na bycie
kierowcami. Historia Bździochów nie przemilczała faktu, że
Emanuel miał pierwszy samochód we wsi (jeszcze przed hrabiostwem
Bździochowskimi), a jego syn, Pataszon, również jako pierwszy we
wsi wybrał sobie zawód taksówkarza. Trochę gorzej było już z
potomkiem Pataszona, Błękitkiem, który w prowadzeniu samochodu
okazał się być kompletnym amatorem. W pewnym sensie honor rodziny
ratowała jego żona, Longigina, która za kółkiem radziła dobie o
wiele lepiej niż mąż. Los jednakże na swój sposób czuwa i
panuje nad swoimi planami, dlatego też w rodzinie Strzałów było
więcej amatorów czterech kółek. Przy czym, zważywszy
nieporadność (aż chciałoby się powiedzieć – amatorszczyznę)
Błękitka, słowo „amatorów”
nie do końca jest tutaj adekwatne. W rodzinie Strzałów był
jeszcze kuzyn, niejaki Euchstachisław Karawanko, i był on kierowcą
co się zowie.
O
Euchstachisławie Karawance na pewno nie można było powiedzieć, że
był amatorem czterech kółek. On, po pierwsze, nie był amatorem,
lecz zawodowcem, po drugie zaś, miał tych kółek szesnaście, plus
jeszcze dwa zapasowe. Bo Euchstachisław Karawanko był kierowcą tira
i szalał swoim wielkim pojazdem po całej Europie – od Skandynawii
po Macedonię i od Półwyspu Iberyjskiego po Ural.
Kiedy
już zdarzało się, że po wielotygodniowej nieobecności
Euchstachisław zajeżdżał swoim frachtowcem na kołach do domu,
wtedy cała rodzina, łącznie z wszelkimi pociotkami oraz powujkami,
zasiadała wokół niego, a Euchstachisław, niczym średniowieczny
żeglarz, snuł opowieści o swoich przygodach w podróży. A
opowiadać było o czym, bo praca kierowcy tira jest nie mniej
frapująca i niebezpieczna od… no, tu chyba nie ma lepszego
porównania, jak ze średniowiecznym żeglarzem właśnie, który –
jak to śpiewał polski John Lennon, czyli Krzysztof Klenczon –
uwierzył w Ziemi czarodziejski kształt. Opowiadał o swoich
zmaganiach na oblodzonych drogach Alp albo o sprytnych sposobach
unikania rosyjskiej mafii i rosyjskiej policji (co niemalże jest
tożsame), o sznurach panienek podejrzanej konduity wystających przy
drogach każdej długości i szerokości geograficznej, o
wielokilometrowej długości karawanach takich samych pojazdów, jak
jego, sunących po autostradach – ogólnie o koczowniczym, lecz w
sumie romantycznym życiu globtrotera.
Przytoczmy
tutaj jedną z takich opowieści – czy romantyczną, trudno
powiedzieć – ale na pewno była to przygoda, która mocno
podniosła poziom adrenaliny w organizmie Euchstachisława. Przemierzał
otóż transportowy szlak od wielu godzin i zmęczenie mocno dawało
mu się już we znaki. Po prostu ze zmęczenia ledwo zipał. Głowa
sama opadała co chwilę, a powieki zatrzaskiwały się z hukiem.
Euchstachisław już dawno uznał, że pora na parking, tyle że tego
parkingu jak nie było, tak nie było. Aby nie zasnąć, Euchstachisław
pootwierał okna, aby wiało, nastawił radio na cały regulator i
wył wspólnie z głośnikami lecącą właśnie piosenkę, pojadał
paluszki słone i robił wszystko, aby nie zasnąć. Gdyby nie brak sił, byłby pewnie zatańczył.
Pamiętał
z dawniejszych czasów, gdy jeszcze jako niezbyt doświadczony
kierowca uświadomił sobie, jadąc, że właśnie otworzył oczy po
przyśnięciu. Dotarło do niego, że przez tę chwilkę, w której
miał zamknięte oczy, widział przed sobą tę samą drogę, którą
jechał, czyli, że ona mu się śniła. Na szczęście trwało to
krótko, a droga była prosta i nie doszło do wypadku. Gdy to
dotarło do jego świadomości, zjechał na najbliższy parking, aby
się przespać.
Okej,
ale wtedy ten parking znalazł się jak na zawołanie, a teraz
przemierzał kolejne kilometry i nic. Robił więc te wszystkie
wygibasy, które nie pozwoliły mu zasnąć, i w końcu dotarł do
parkingu. Ostatkiem sił i przebłysków świadomości ustawił się
w szeregu za inną ciężarówką i momentalnie zasnął. Tak po
prostu, z głową na kierownicy, bo już mu nie starczyło sił, aby
wdrapać się do kokpitu. Zasnął więc kamiennym snem, mając
kierownicę za poduszkę. Ale że pozycja nie należała do
najwygodniejszych, w którymś momencie nacisnął głową na klakson i gwałtownie się obudził. Ciągle
jeszcze zamroczony snem spojrzał przed siebie i natychmiast
otrzeźwiał, a cała krew spłynęła mu do nóg. Tuż przed szybą
zobaczył tył innej ciężarówki. Natychmiast z całych sił
nacisnął na hamulec, lecz bez skutku. Odległość między
pojazdami nie zwiększyła się. Przerażony cisnął na hamulec i
cisnął, a tu dalej nic. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że
jest na parkingu i stoi za innym samochodem.
W
tym momencie cała rodzina odetchnęła z ulgą, bo prawie wszyscy
wraz z opowiadającym ruszali nogą, tak jak się naciska na hamulec.
cdn…