sobota, 20 maja 2017

164. O niższości złomu na makulaturą

           Dawno, dawno temu Lubryczka Cyferek – główna księgowa w Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Niekoniecznie Potrzebnych, przez koleżanki z pracy zwana w skrócie: Lucyferek, otrzymała talon na malucha, czyli na Fiata 126p. Było to w czasach, gdy przedsiębiorstwo nosiło jeszcze nazwę Przedsiębiorstwa Produkcji Rzeczy Pożądanych, a więc w czasach, kiedy jedynie słuszną linię rozwoju kraju, w tym oczywiście jedynie słuszną linię rozwoju Bździochowej Doliny, dyktowała partia o jedynie słusznym programie, czego konsekwencją były, czy też miały być, jedynie słuszne poglądy wszystkich obywateli. Lubryczka Cyferek otrzymała talon w nagrodę za wybitne osiągnięcia w pracy zawodowej (to oficjalnie), czyli za prawomyślność (to nieoficjalna wersja, choć rzeczywista, którą powtarzano między sobą po cichu, a której z wiadomych względów – jak to się wówczas mawiało – nikt nie odważył się wypowiedzieć na głos).
           Jak pamiętamy, zaraz po otrzymaniu talonu Lubryczka wpadła w panikę, bo nie dysponowała potrzebną na zakup auta kwotą stu tysięcy złotych. Jednak po przemyśleniu sprawy, czyli uświadomieniu sobie, że sto tysięcy to jest tylko pięć razy po dwadzieścia tysięcy, zorganizowała te pieniądze bez większego trudu i niebawem już mogła się delektować jazdą własnym samochodem. W jaki sposób Lubryczka zorganizowała pieniądze, niech to zostanie jej tajemnicą. W końcu była księgową.
           Jednakże przy tej okazji wyszła na jaw pewna sprawa, z powodu której ten zakup mógł się znacznie oddalić, a która to sprawa stawiała dobrze na pozór zorganizowaną księgową w niekoniecznie dobrym świetle. A mianowicie okazało się, że Lubryczka Cyferek jest wcale niezłą bałaganiarą. W pracy, w oczach bez wyjątku wszystkich, uchodziła za osobę pedantyczną do bólu zębów, w domu zaś potrafiła sobie folgować z porządkiem w sposób absolutnie beztroski.
           Lubryczka miała słabość do wszelkiego rodzaju kartonów i kartoników. A miała ich w domu naprawdę dużo i ciągle ich przybywało. Lubiła po prostu różne rzeczy, najczęściej mało istotne, przechowywać w taki właśnie sposób. No, ale kiedyś przecież dom się zapełnił tymi kartoniczkami. Można by powiedzieć, że został nimi zawalony od piwnicy po dach. Wtedy Lubryczka podjęła naprawdę trudną życiową decyzję wyzbycia się części tego składowiska. Z jej punktu widzenia była to decyzja desperacka i pewnie jeszcze bardziej bolesna niż wspomniany ból zębów. Prawdopodobnie, gdyby była mężatką, takiego czynu dokonałaby znacznie wcześniej, a i zapewne decyzja nie byłaby całkowicie jej autonomiczną decyzją. Ale mniejsza o gdybanie. Decyzja w końcu zapadła i spora część kartonów znalazła się na ganku. Żeby jednak rozstanie z nimi nie było tak dramatyczne, Lubryczka postanowiła rozstawać się z nimi na raty. Stąd ten ganek.
           Jest rzeczą niemal pewną, iż tego bolesnego rozstania by nie było, gdyby nie czysty przypadek. Otóż pani na tym kartonowym gospodarstwie przechodząc, a raczej przeciskając się któregoś dnia z kuchni do pokoju, nieopatrznie zahaczyła nogą o jeden ze spodnich kartonów. Aż korci, by stos, pod którym po chwili się znalazła, nazwać kurhanem. No, ale aż tak źle to nie było. Kobieta przeżyła. Fotoreporter, jeśliby takowy znalazł się akurat wtedy w tym miejscu, miałby świetny materiał do kroniki wypadków. Zwłaszcza odtworzenie filmu w zwolnionym tempie pozwoliłoby uchwycić niepowtarzalny grymas niedowierzania odmalowany na twarzy padającej pod lawiną kartonów Lubryczki. Lubryczka wygramoliła się spod tej piramidy i po dłuższym namyśle doszła do jedynie słusznego wniosku, że niezauważalne dotąd trudności komunikacyjne w jej własnym domu są faktem, no i że trzeba je jakoś rozwiązać. Już dwa tygodnie później część kartonów znalazła nową rezydencję na ganku. Dla złagodzenia bólu rozstania zwartość niektórych kartonów przeznaczonych do wyniesienia, przełożyła do kartonów pozostających w domu. W ten sposób łatwiej było znieść rozłąkę.
           Lubryczka miała trochę oszczędności, których jakimś kaprysem losu czy też swoim własnym nie trzymała na koncie w banku, lecz – tak jak wiele innych rzeczy w domu – w jednym z kartonów po butach. Oczywiście od dawna nie pamiętała, co gdzie i czy w ogóle jest schowane, nie dziwi więc i to, że zupełnie zapomniała o pieniądzach. Nie trzeba dodawać, że odszukanie ich graniczyłoby z cudem.
           Któregoś dnia na jej posesji pojawił się zbieracz surowców wtórnych. Co miał załatwić, załatwił, i zniknął. Parę tygodni później Lubryczka dostała talon na malucha. Wtedy przypomniała sobie o schowanych w kartonie pieniądzach, bo było to ostatnie dwadzieścia tysięcy brakujące do stu. Natychmiast przekopała cały dom od piwnicy po strych i z powrotem, co zajęło jej około tygodnia, by z przerażeniem stwierdzić, że pieniędzy nie ma. Gdzieś w głębi świadomości zaświtała jej myśl, że przecież niedawno był zbieracz surowców wtórnych i że to wraz z nim musiała zniknąć ostatnia część potrzebnej kwoty. Jeszcze nikt nie widział Lubryczki w furii, w jaką wtedy wpadła. Fotoreporter, którego wówczas także nie było, uwieczniłby, jak w szale kopała i rozrzucała kartony znajdujące się na ganku. W krótkim czasie pokryte było nimi całe podwórko. Do tego gęsto fruwały dosadne epitety.
           I kiedy wyczerpana i czerwona z wysiłku i złości Lubryczka ostatni raz kopnęła w karton, który akurat znalazł się w zasięgu jej nogi, zdarzył się cud. Bo był to właśnie poszukiwany przez nią karton z pieniędzmi, a na dodatek pieniądze w nim były. Ciąg dalszy znamy.
           Za puentę niech posłuży… Nie, nie, wcale nie przestroga przed trzymaniem pieniędzy w kartonie po butach, ani odżegnywanie od kolekcjonowania kartonów w domu, ani też przekonywanie o wyższości kont bankowych nad kartonami, ani tym bardziej ganienie porządków na pokaz. Po prostu nie lekceważmy surowców wtórnych. Ów zbieracz, który się pojawił na posesji Lubryczki, zabrał tylko złom, a machnął ręką na makulaturę, bo za nią w skupie mało płacą. On na księgowości się nie znał.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz