Dawno,
dawno temu Lubryczka Cyferek – główna księgowa w
Przedsiębiorstwie Produkcji Rzeczy Niekoniecznie Potrzebnych, przez
koleżanki z pracy zwana w skrócie: Lucyferek, otrzymała talon na
„malucha”,
czyli na Fiata 126p. Było to w czasach,
gdy przedsiębiorstwo nosiło
jeszcze nazwę Przedsiębiorstwa Produkcji Rzeczy Pożądanych,
a więc w czasach, kiedy jedynie słuszną linię rozwoju kraju, w
tym oczywiście jedynie słuszną linię rozwoju Bździochowej
Doliny, dyktowała partia o jedynie słusznym programie, czego
konsekwencją były, czy też miały być, jedynie słuszne poglądy
wszystkich obywateli. Lubryczka Cyferek otrzymała talon w nagrodę
za wybitne osiągnięcia w pracy zawodowej (to oficjalnie), czyli za
prawomyślność (to nieoficjalna wersja, choć rzeczywista, którą
powtarzano między sobą po cichu, a której z wiadomych względów –
jak to się wówczas mawiało – nikt nie odważył się
wypowiedzieć na głos).
Jak
pamiętamy, zaraz po otrzymaniu talonu Lubryczka wpadła w panikę,
bo nie dysponowała potrzebną na zakup auta kwotą stu tysięcy
złotych. Jednak po przemyśleniu sprawy, czyli uświadomieniu sobie,
że sto tysięcy to jest tylko pięć razy po dwadzieścia tysięcy,
zorganizowała te pieniądze bez większego trudu i niebawem już
mogła się delektować jazdą własnym samochodem. W jaki sposób
Lubryczka zorganizowała pieniądze, niech to zostanie jej tajemnicą.
W końcu była księgową.
Jednakże
przy tej okazji wyszła na jaw pewna sprawa, z powodu której ten
zakup mógł się znacznie oddalić, a która to sprawa stawiała
dobrze na pozór zorganizowaną księgową w niekoniecznie dobrym świetle. A
mianowicie okazało się, że Lubryczka Cyferek jest wcale niezłą
bałaganiarą. W pracy, w oczach bez wyjątku wszystkich, uchodziła
za osobę pedantyczną do bólu zębów, w domu zaś potrafiła sobie
folgować z porządkiem w sposób absolutnie beztroski.
Lubryczka
miała słabość do wszelkiego rodzaju kartonów i kartoników. A
miała ich w domu naprawdę dużo i ciągle ich przybywało. Lubiła
po prostu różne rzeczy, najczęściej mało istotne, przechowywać
w taki właśnie sposób. No, ale kiedyś przecież dom się zapełnił
tymi kartoniczkami. Można by powiedzieć, że został nimi zawalony
od piwnicy po dach. Wtedy Lubryczka podjęła naprawdę trudną
życiową decyzję wyzbycia się części tego składowiska. Z jej
punktu widzenia była to decyzja desperacka i pewnie jeszcze bardziej
bolesna niż wspomniany ból zębów. Prawdopodobnie, gdyby była
mężatką, takiego czynu dokonałaby znacznie wcześniej, a i
zapewne decyzja nie byłaby całkowicie jej autonomiczną decyzją.
Ale mniejsza o gdybanie. Decyzja w końcu zapadła i spora część
kartonów znalazła się na ganku. Żeby jednak rozstanie z nimi nie
było tak dramatyczne, Lubryczka postanowiła rozstawać się z nimi
na raty. Stąd ten ganek.
Jest
rzeczą niemal pewną, iż tego bolesnego rozstania by nie było,
gdyby nie czysty przypadek. Otóż pani na tym kartonowym
gospodarstwie przechodząc, a raczej przeciskając się któregoś
dnia z kuchni do pokoju, nieopatrznie zahaczyła nogą o jeden ze
spodnich kartonów. Aż korci, by stos, pod którym po chwili się
znalazła, nazwać kurhanem. No, ale aż tak źle to nie było.
Kobieta przeżyła. Fotoreporter, jeśliby takowy znalazł się
akurat wtedy w tym miejscu, miałby świetny materiał do kroniki
wypadków. Zwłaszcza odtworzenie filmu w zwolnionym tempie
pozwoliłoby uchwycić niepowtarzalny grymas niedowierzania
odmalowany na twarzy padającej pod lawiną kartonów Lubryczki.
Lubryczka wygramoliła się spod tej piramidy i po dłuższym namyśle
doszła do jedynie słusznego wniosku, że niezauważalne dotąd
trudności komunikacyjne w jej własnym domu są faktem, no i że
trzeba je jakoś rozwiązać. Już dwa tygodnie później część
kartonów znalazła nową rezydencję na ganku. Dla złagodzenia bólu
rozstania zwartość niektórych kartonów przeznaczonych do
wyniesienia, przełożyła do kartonów pozostających w domu. W ten
sposób łatwiej było znieść rozłąkę.
Lubryczka
miała trochę oszczędności, których jakimś kaprysem losu czy też
swoim własnym nie trzymała na koncie w banku, lecz – tak jak
wiele innych rzeczy w domu – w jednym z kartonów po butach.
Oczywiście od dawna nie pamiętała, co gdzie i czy w ogóle jest
schowane, nie dziwi więc i to, że zupełnie zapomniała o
pieniądzach. Nie trzeba dodawać, że odszukanie ich graniczyłoby z
cudem.
Któregoś
dnia na jej posesji pojawił się zbieracz surowców wtórnych. Co
miał załatwić, załatwił, i zniknął. Parę tygodni później
Lubryczka dostała talon na malucha. Wtedy przypomniała sobie o
schowanych w kartonie pieniądzach, bo było to ostatnie dwadzieścia
tysięcy brakujące do stu. Natychmiast przekopała cały dom od
piwnicy po strych i z powrotem, co zajęło jej około tygodnia, by z
przerażeniem stwierdzić, że pieniędzy nie ma. Gdzieś w głębi
świadomości zaświtała jej myśl, że przecież niedawno był
zbieracz surowców wtórnych i że to wraz z nim musiała zniknąć
ostatnia część potrzebnej kwoty. Jeszcze nikt nie widział
Lubryczki w furii, w jaką wtedy wpadła. Fotoreporter, którego
wówczas także nie było, uwieczniłby, jak w szale kopała i
rozrzucała kartony znajdujące się na ganku. W krótkim czasie
pokryte było nimi całe podwórko. Do tego gęsto fruwały dosadne
epitety.
I
kiedy wyczerpana i czerwona z wysiłku i złości Lubryczka ostatni
raz kopnęła w karton, który akurat znalazł się w zasięgu jej
nogi, zdarzył się cud. Bo był to właśnie poszukiwany przez nią
karton z pieniędzmi, a na dodatek pieniądze w nim były. Ciąg
dalszy znamy.
Za
puentę niech posłuży… Nie, nie, wcale nie przestroga przed
trzymaniem pieniędzy w kartonie po butach, ani odżegnywanie od
kolekcjonowania kartonów w domu, ani też przekonywanie o wyższości
kont bankowych nad kartonami, ani tym bardziej ganienie porządków
na pokaz. Po prostu nie lekceważmy surowców wtórnych. Ów
zbieracz, który się pojawił na posesji Lubryczki, zabrał tylko
złom, a machnął ręką na makulaturę, bo za nią w skupie mało
płacą. On na księgowości się nie znał.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz