sobota, 6 maja 2017

162. Pawło i Gawło

           Pawło i Gawło mieszkali na peryferiach Bździochów, na Osiedlu Bocianim (na tym samym, co go kiedyś nawiedziła plaga ciąż) i byli sąsiadami. Przewrotny los sam zadbał o to, żeby było śmieszniej, i dlatego Pawłę obdarzył nazwiskiem Gawełło, a Gawłę – Pawełło. Obaj sąsiedzi różnili się od siebie, lecz nieco inaczej niż bohaterowie wiersza Aleksandra Fredry. Nie różniły ich bowiem cechy charakteru prowadzące do konfliktu, lecz status finansowy, który jakimś cudem do konfliktu nie prowadził. Paweł miał własną firmę i był dobrze sytuowany, Gaweł na odwrót, był pracownikiem najemnym i finansowo wiodło mu się znacznie gorzej od sąsiada zza płotu.
           Istnienie płotu sugeruje – i słusznie – że panowie nie mieszkali w bloku, lecz w wybudowanych przez siebie domach odgrodzonych płotem. Dla ścisłości – żywopłotem. Przy czym dom Pawła można by spokojnie nazwać willą, zaś dom Gawła domkiem. Ale sprawa ta nie ma większego znaczenia, bo panowie nie byli zazdrośni, i ani Paweł nie łypał na sąsiada z wyższością, a i Gaweł nie lustrował posesji Pawła zawistnym wzrokiem. Wymienione zachowania natomiast nie były obce ich żonom, na szczęście nie w nasileniu powodującym wyhodowanie sobie śmiertelnego wroga za najbliższą miedzą, czyli żywopłotem. Powiedzmy, że były to takie małe zazdrostki. Ot, samo życie.
           Ale nie uprzedzajmy wypadków, bo póki co obie rodziny żyły w przykładnej zgodzie. Rodziny, bo panowie prócz żon mieli też potomstwo. Dla uspokojenia dodam, że potomstwo to nie miało nic wspólnego z przywołaną na wstępie epidemią ciąż na ich osiedlu – w ich wypadku wszystko odbyło się, że tak powiem, po bożemu, bez skandalicznej ingerencji listonosza. Nie raz spotykali się wraz z połowicami przy grillu, a dzieci wspólnie kopały piłkę i grządki w przydomowych ogródkach.
           Idylla trwała trwale i stosunki dobrosąsiedzkie kwitły. Tak samo zresztą jak kwitło wszystko wokół, bo wiosna była piękna tego roku. Najprawdopodobniej to ta właśnie piękna wiosna, której żelazną konsekwencją był porost trawy na przydomowych trawnikach, czego z kolei żelazną konsekwencją była konieczność skoszenia tej trawy, sprawiły, że po dwóch stronach żywopłotu miały miejsce pewne dwa dialogi.
           Dialogi te najpewniej na zawsze pozostałyby tajemnicą, każdy po swojej stronie żywopłotu, gdyby nie pojawiający się zwykle w takich sytuacjach przypadek. Otóż Pawło i Gawło mieli wspólnego znajomego, któremu przy dużym kuflu złocistego napoju z pianką zwierzyli się – każdy z osobna – z pewnych rozmów ze swoimi żonami. I dopiero za sprawą owego znajomego, który zestawił sobie odpowiednie fakty, cała ta historia nabrała rumieńców i odpowiedniego smaku, sprawiając, że stała się zabawna. Czas więc na przedstawienie tej historyjki, by nie trzymać dłużej bezlitośnie czytelnika w niedosycie i w napięciu.

           Pawło: – Kochanie, jestem potwornie zmęczony, miałem ciężki tydzień, dlatego zamówiłem człowieka do skoszenia trawnika.
           Żona Pawły: – Nawet tak drobnej rzeczy w domu nie zrobisz, tylko najmujesz człowieka. A sąsiad, patrz, sam kosi trawnik.

           Mniej więcej w tym samym czasie.

           Gawło: – Kochanie, jestem chory, ale dobrze, jeśli nalegasz, pójdę skosić trawnik.
           Żona Gawły: – Zobacz, jak sobie radzi nasz sąsiad. Nie musi sam kosić, bo ma od tego ludzi.

           Kurtyna.
           
          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz