Jantek
Fistuła, który ze
względu na bezgraniczną wierność procedurom był
chyba najbardziej
znanym
ochotniczym
strażakiem
w całej Bździochowej Dolinie, miał
syna imieniem Narcyz. To
właśnie do niego, dziesięcioletniego wówczas chłopca, skierował
słowa: „Proszę
opuścić pomieszczenie, albowiem budynek płonie”,
po tym, gdy spawając na strychu, wywołał pożar.
Dorastający
syn Jantka Fistuły też w pewnym sensie miał w sobie żyłkę
strażacką. Wprawdzie jako ochotnik przy gaszeniu pożarów się nie
udzielał, ale wokół straży się kręcił. Nie chodzi o to, żeby
się przyuczał do strażackiego fachu czy coś w tym rodzaju. Nie,
nie. Co to to nie. On po prostu bywał regularnie na zabawach w
remizie strażackiej. Zaś popularność jego ojca sprawiała, że
znał swoją wartość jako ewentualnej partii do zamęścia. Ach, co
tam ewentualnej. Był stuprocentowym pewniakiem! Jego zdaniem.
Inaczej mówiąc, uważał, że jest na tyle dobrą partią, że sam
nie powinien się parać podrywaniem dziewczyn. To one powinny go
podrywać. Tupetu mu więc nie brakowało.
Na
te same potańcówki do remizy strażackiej uczęszczała szwagierka Mamrotki
Dreszczyk, a
jednocześnie siostra jej męża, Świętopełki (dla przypomnienia – pierwszego gościa
przybytku o nazwie GABINET GIN EKOLOGICZNY), Malina, dziewczyna stosunkowo nieśmiała, co przy jej
nietuzinkowej urodzie, wdzięku i gracji w ruchach było rzeczą dość
rzadką. A przynajmniej w kwitnącej gospodarczo i towarzysko
Bździochowej Dolinie. Ona tak samo jak Narcyz chciała być
podrywana i adorowana. Ba, lecz jakim cudem mieliby się ze sobą
zetknąć, skoro zdaniem klasyka „Z tym największy jest ambaras,
żeby dwoje chciało naraz”. A oni i owszem, chcieli naraz, lecz
nie podrywać, a być podrywanymi. I tu się rodził problem, bo mimo
wszystko w pewnym momencie, w któryś ciepły majowy wieczór
poczuli do siebie miętę przez rumianek.
Mięta
miętą, rumianek rumiankiem, ale zasad żadne z nich nie chciało odpuścić. Co więcej,
te sztywne zasady zagoniły ich w kozi róg. Bo choć uczestniczyli w
każdej potańcówce, to daremnie Malina czekała na zaproszenie do
tańca przez Narcyza. A i ona nie proponowała wspólnych pląsów
Narcyzowi, gdy ogłaszano białego walczyka. Każde więc z nich
obtańcowywało partnerów i partnerki zupełnie im sercowo
obojętnych. Wśród różnych tanecznych wygibów, między
wyginającymi się i podrygującymi ciałami ukradkiem zerkali na
siebie, ale nic poza tym. Pat trwał w najlepsze.
Te
sercowe udręki pewnie trwałyby nadal, gdyby nie fakt, że Malina
uświadomiła sobie przytomnie, iż w ten sposób może im minąć
całe życie. Zdecydowała więc wziąć sprawy w swoje ręce. Na
kolejnej zabawie postanowiła złamać swoją sztywną zasadę.
Kosztowało ją to wiele wysiłku, bo prócz tego miała do pokonania
swoją wrodzoną nieśmiałość, co wcale jej nie ułatwiało
zadania. W końcu jednak przełamała się i zaczepiła Narcyza. Nie
wiedząc, jak go zagadnąć, zdobyła się na najprostszy banał,
jaki jej przyszedł do głowy.
–
Ładnie tańczysz – powiedziała w przerwie między dwoma skocznymi
kawałkami, gdy Narcyz pociągał piwo z pękatej butelki. Pełen
satysfakcji, że oto właśnie wyszło na jego, z nieskrywaną
nonszalancją odrzekł:
–
I ch...
Skonfundowane taką odpowiedzią dziewczę brnęło dalej.
–
Brzydko mówisz – powiedziało.
–
I ch... Ale ładnie tańczę.
Była
to jedyna rozmowa w ich życiu. Malina bez trudu znalazła
przystojnego i czułego męża, Narcyzowi zaś długo jeszcze za
partnerki musiały służyć pękate bytelczyny, w które rozlewano
piwo w pobliskim browarze.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz