sobota, 15 kwietnia 2017

159. Niełatwy zawód chauffeura

           Błękitek Strzała w odróżnieniu od swojej żony, Longiginy, był raczej lichym kierowcą. Paradoksem jest więc, że to właśnie jego, a nie jego żony dziadek był kierowcą, wówczas jeszcze z francuska nazywanym szoferem. A także pierwszym w Bździochach mimo że majętnością nawet się nie umywał do hrabiostwa Bździochowskich – posiadaczem prywatnego samochodu. Hrabiostwo wozili się wtedy jeszcze powozami konnymi i dopiero pojazd Emanuela, bo tak miał na imię dziadek Błękitka, natchnął je (hrabiostwo) do zakupu limuzyny.

           W ślady Emanuela poszedł jego syn, Pataszon, który nie tylko obrał sobie zawód szofera, z francuskiego – chauffeur, lecz także jako pierwszy we wsi zarejestrował swój pojazd jako taksówkę. Było to jeszcze w dość odległych czasach, bo przed Miętosiową metamorfozą, i dlatego, chociaż był posiadaczem niemałego majątku na kółkach, jak większość bździochowian klepał biedę. Zawodu jednak nie zmienił i wegetując, naprzemiennie z walką o przetrwanie, tkwił uparcie w wybranym zawodzie. I dotrwał w nim do zmiany czasów. Wprawdzie zaplanował, by pierwszemu w życiu pasażerowi wręczyć kwiaty, lecz do tego nie doszło, bo najzwyczajniej nie było go na to stać. Mógł oczywiście skorzystać z dobrodziejstwa pierwszego zarobku, ale nie było to możliwe z tej prostej przyczyny, że ten pierwszy zarobek nie pokryłby ceny bukietu. Skończyło się więc na uścisku dłoni Pataszona, co było jedynie skromnym substytutem kwiatów.

           Od tego dnia zaczęła się ciężka harówa, zwłaszcza że pasażerami byli najczęściej chłopi, którzy jakoś tam wysupływali ciężko zapracowany grosz, by chociaż kawałek przejechać się szatańskim wehikułem, co to sam jeździ, bez koni. Pełniła więc Pataszonowa taksówka bardziej funkcję rozrywkową, a nie instrumentu do szybkiego przemieszczania się. Skromny budżet Pataszona Strzały podtrzymywali Państwo, którzy chociaż dysponowali już własnym pojazdem, wynajmowali go jako kierowcę na przejażdżki po okolicy, bo był jedynym we wsi człowiekiem, który potrafił okiełznać zwariowaną maszynę. Tyrał więc Pataszon i tyrał, i – w rzeczy samej – wiodło mu się coraz lepiej. A kiedy nastało Miętosiowe sołtysowanie i nastąpił gospodarczy boom, wiodło mu się jeszcze lepiej.

           Będąc jak by nie było biznesmenem, Pataszon Strzała kierował się rachunkiem ekonomicznym, z którego wynikało, że część zarobionych pieniędzy musi odkładać, aby w przyszłości kupić sobie nowy samochód, bo ten przecież wieczny nie będzie. Nie wiadomo, jakie licho go podkusiło, dość że wykombinował sobie, iż następne auto będzie tak luksusowe, że przyćmi nawet hrabiowski pojazd, choć ten był i tak nie byle jakiej marki. Tyrał więc podwójnie, potrójnie i w ogóle po ileś tam. Ale kupno nowego wozu odwlekało się, bo ceny stale rosły, a i konkurencja, która tymczasem powstała, deptała mu po piętach. Tym sposobem Pataszon przez długie lata eksploatował swój coraz bardziej wysłużony pojazd, a zakup nowego wciąż się oddalał.

           Do zakupu wreszcie doszło, lecz został on przyspieszony pewnym epizodem. No i nie było to nowe auto tak wystrzałowe, jak to sobie Pataszon zaplanował czy też wymarzył. Wiózł otóż kiedyś Pataszon swoją starą taksówką bardzo eleganckiego pana. Jako że padał deszcz, pan był odziany w najnowszej mody jasny i elegancki, jak cały pan, trencz. Kurs był dość długi, pan nie tylko elegancki, ale i towarzyski, więc Pataszon cieszył się w duchu na niezły zarobek. No i pewnie miałby niezły zarobek, gdyby nie fakt, że pan, gdy wysiadł, cały przód trencza miał opryskany świeżym błotem. W tym momencie skończyła się elegancja i towarzyskość pana. Wyszło na to, że błotnik pojazdu był już tak przeżarty rdzą, że praktycznie był sitkiem. Kiedy okazało się, że rachunek z pralni przewyższył zapłatę za kurs, Pataszon czym prędzej podążył w odpowiednie miejsce w celu zakupienia nowego pojazdu.



           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz