Błękitek
Strzała w odróżnieniu od swojej żony, Longiginy, był raczej
lichym kierowcą. Paradoksem jest więc, że to właśnie jego, a nie
jego żony dziadek był kierowcą, wówczas
jeszcze z francuska nazywanym
szoferem. A także pierwszym w Bździochach –
mimo że majętnością nawet
się nie umywał do hrabiostwa Bździochowskich –
posiadaczem prywatnego samochodu. Hrabiostwo wozili się wtedy
jeszcze powozami konnymi i dopiero pojazd
Emanuela, bo tak miał na imię dziadek Błękitka, natchnął je
(hrabiostwo)
do zakupu limuzyny.
W
ślady Emanuela poszedł jego syn, Pataszon, który nie tylko obrał
sobie zawód szofera, z francuskiego – chauffeur, lecz także jako
pierwszy we wsi zarejestrował swój pojazd jako taksówkę. Było
to jeszcze w dość odległych czasach, bo przed Miętosiową
metamorfozą, i dlatego, chociaż był posiadaczem niemałego majątku
na kółkach, jak większość bździochowian
klepał biedę. Zawodu
jednak nie zmienił i wegetując, naprzemiennie z walką o
przetrwanie, tkwił uparcie w wybranym zawodzie. I dotrwał w nim
do zmiany czasów. Wprawdzie zaplanował, by pierwszemu w życiu
pasażerowi wręczyć kwiaty, lecz do tego nie doszło, bo
najzwyczajniej nie było go na to stać. Mógł oczywiście
skorzystać z dobrodziejstwa pierwszego zarobku, ale nie było to
możliwe z tej prostej przyczyny, że ten pierwszy zarobek nie
pokryłby ceny bukietu. Skończyło się więc na uścisku dłoni
Pataszona, co było jedynie
skromnym substytutem kwiatów.
Od
tego dnia zaczęła się ciężka harówa, zwłaszcza że pasażerami
byli najczęściej chłopi, którzy jakoś tam wysupływali ciężko
zapracowany grosz, by chociaż kawałek przejechać się
szatańskim wehikułem, co
to sam jeździ, bez koni.
Pełniła więc Pataszonowa
taksówka bardziej funkcję
rozrywkową, a nie instrumentu do szybkiego przemieszczania się.
Skromny budżet Pataszona
Strzały podtrzymywali Państwo, którzy chociaż
dysponowali już własnym
pojazdem,
wynajmowali go jako kierowcę
na przejażdżki po okolicy,
bo był jedynym we wsi człowiekiem, który potrafił okiełznać
zwariowaną maszynę. Tyrał
więc Pataszon i tyrał, i – w rzeczy samej – wiodło mu się
coraz lepiej. A kiedy nastało
Miętosiowe sołtysowanie i nastąpił gospodarczy boom, wiodło mu
się jeszcze lepiej.
Będąc
jak by nie było biznesmenem, Pataszon Strzała kierował się
rachunkiem ekonomicznym, z którego wynikało, że część
zarobionych pieniędzy musi odkładać, aby w przyszłości kupić
sobie nowy samochód, bo ten przecież wieczny nie będzie. Nie
wiadomo, jakie licho go
podkusiło, dość że
wykombinował sobie, iż następne auto będzie tak luksusowe, że
przyćmi nawet hrabiowski pojazd, choć ten był i tak nie byle
jakiej marki. Tyrał
więc podwójnie, potrójnie i w ogóle po ileś tam. Ale
kupno nowego wozu odwlekało się, bo ceny stale rosły, a i
konkurencja, która tymczasem powstała, deptała mu po piętach. Tym
sposobem Pataszon przez długie lata eksploatował swój coraz
bardziej wysłużony pojazd, a zakup nowego wciąż się oddalał.
Do
zakupu wreszcie doszło, lecz został on przyspieszony pewnym
epizodem. No i nie było to
nowe auto tak wystrzałowe,
jak to sobie Pataszon zaplanował czy
też wymarzył. Wiózł
otóż kiedyś Pataszon swoją starą taksówką bardzo eleganckiego
pana. Jako że padał deszcz, pan był odziany w najnowszej mody
jasny i elegancki, jak cały pan, trencz. Kurs
był dość długi, pan nie tylko elegancki, ale i towarzyski, więc
Pataszon cieszył się w duchu na niezły zarobek. No
i pewnie miałby niezły zarobek, gdyby nie fakt, że pan, gdy
wysiadł, cały przód trencza miał opryskany świeżym błotem. W
tym momencie skończyła się elegancja i towarzyskość pana.
Wyszło na to,
że błotnik pojazdu był już tak przeżarty rdzą, że praktycznie
był sitkiem. Kiedy okazało się, że rachunek z pralni przewyższył
zapłatę za kurs, Pataszon czym prędzej podążył w odpowiednie
miejsce w celu zakupienia nowego pojazdu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz