Po
spektakularnej klapie debiutu poety Wenecjusza Skryby, kiedy to New
Bździocher zamiast wiekopomnego dzieła „Pan Bździocheusz”
zamieścił coś, co sam poeta nazwał później ogryzkiem, Wenecjusz
był zdruzgotany. Z żalu, bólu i wszystkich innych objawów, jakie
się miewa po takim zawodzie, o mało nie zszedł. Może by nawet i
zszedł, jeśli nie z ziemskiego padołu, to przynajmniej na psy, ale
jakoś się pozbierał i nawet buńczucznie (choć w duchu) przyjął
zasadę znaną wszystkim, którzy się zajmowali tzw. biznesem, że
aby odnieść sukces, trzeba tysiąc razy usłyszeć słowo „nie”.
Ambitnie więc parł do przodu, mimo iż nikt, z poetą włącznie,
nie miał pojęcia, na czym to parcie polega. Lecz parł uparcie,
niezależnie od tego, czy ktoś, włącznie z nim samym, ma pojęcie,
na czym to parcie polega, czy też nie.
Na
jedyny wieczór autorski, który udało mu się zorganizować,
przybyła niezbyt liczna grupa słuchaczy, a konkretnie jeden. Co
więcej, ten jeden jedyny gość – młody chłopak w dredach –
dał mu na koniec pewną radę. Odbyło się to przy szwedzkim stole
podczas chrupania faworków własnoręcznie upieczonych przez Skrybę,
popijanymi sokiem z kaktusa. Nie wiadomo, czy to właśnie ten sok
nie sprawił, że jedyny słuchacz wbił poecie bolesny kolec. W
którymś momencie, między oblizywaniem palców z cukru pudru, a
strzepywaniem tegoż cukru z garderoby, młodzian ów powiedział:
–
Myślę, że zawsze jest dobra pora na zmianę zawodu. Po co się tak
męczyć i dręczyć, skoro i tak efekt jest mizerny. Jest tyle
fascynujących zajęć, które niechybnie dadzą efekty i
satysfakcję. Na przykład odszczurzanie Wenecji.
Niejeden,
a pewnie wszyscy po takiej perorze padliby na miejscu trupem.
Wenecjusz przełknął jakoś tę gorzką niczym piołun radę.
Podbudowa jego konstrukcji psychicznej była na tytle mocna, że
zdzierżył. Przy tej okazji warto wspomnieć o tym, jak jedna z jego
fanek (tak, tak, były i fanki) wyznała niegdyś, że „Wenecjusz
ma bardzo ciekawą konstrukcję psychofizyczną i mogłaby wyjść za
niego za mąż, bo właśnie skończyła dwadzieścia jeden lat”.
Ale jakoś do tego nie doszło. Innym razem, zupełnie jak w
piosence, stara rencistka chciała rwać dla niego złoty ząb.
Wenecjusz
Skryba doszedł najpierw do siebie, a później do wniosku, że
długie formy poetyckie nie są dla niego. Wniosek był chyba
słuszny, bo gdy swe najnowsze dzieło przesłał do New
Bździochera, tekst
przyjęto bez żadnych poprawek i skrótów. Historia –
nazwijmy to karierą – a więc historia kariery Wenecjusza Skryby
zatoczyła łuk, bo i ten utwór, tak jak poprzedni, miał się
znaleźć w wielkanocnym numerze gazety. W Wielką Sobotę mógł
Skryba delektować się szczęściem i sukcesem. Jego wiersz pod
tytułem „Kulinarna porada” był nienaruszony przez gazetowego
poprawiacza. Pora więc zademonstrować ten utwór, utwór, który
otworzył Skrybie drzwi do łamów gazet, a także do kariery i na
salony. Jak już było powiedziane, zamieszczono go bez skrótów i
pod niezmienionym tytułem. Oto on.
Kulinarna
porada
Drób
drób.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz