sobota, 1 kwietnia 2017

157. Zawrotna kariera poety

           Po spektakularnej klapie debiutu poety Wenecjusza Skryby, kiedy to New Bździocher zamiast wiekopomnego dzieła „Pan Bździocheusz” zamieścił coś, co sam poeta nazwał później ogryzkiem, Wenecjusz był zdruzgotany. Z żalu, bólu i wszystkich innych objawów, jakie się miewa po takim zawodzie, o mało nie zszedł. Może by nawet i zszedł, jeśli nie z ziemskiego padołu, to przynajmniej na psy, ale jakoś się pozbierał i nawet buńczucznie (choć w duchu) przyjął zasadę znaną wszystkim, którzy się zajmowali tzw. biznesem, że aby odnieść sukces, trzeba tysiąc razy usłyszeć słowo „nie”. Ambitnie więc parł do przodu, mimo iż nikt, z poetą włącznie, nie miał pojęcia, na czym to parcie polega. Lecz parł uparcie, niezależnie od tego, czy ktoś, włącznie z nim samym, ma pojęcie, na czym to parcie polega, czy też nie.
           Na jedyny wieczór autorski, który udało mu się zorganizować, przybyła niezbyt liczna grupa słuchaczy, a konkretnie jeden. Co więcej, ten jeden jedyny gość – młody chłopak w dredach – dał mu na koniec pewną radę. Odbyło się to przy szwedzkim stole podczas chrupania faworków własnoręcznie upieczonych przez Skrybę, popijanymi sokiem z kaktusa. Nie wiadomo, czy to właśnie ten sok nie sprawił, że jedyny słuchacz wbił poecie bolesny kolec. W którymś momencie, między oblizywaniem palców z cukru pudru, a strzepywaniem tegoż cukru z garderoby, młodzian ów powiedział:
          – Myślę, że zawsze jest dobra pora na zmianę zawodu. Po co się tak męczyć i dręczyć, skoro i tak efekt jest mizerny. Jest tyle fascynujących zajęć, które niechybnie dadzą efekty i satysfakcję. Na przykład odszczurzanie Wenecji.
           Niejeden, a pewnie wszyscy po takiej perorze padliby na miejscu trupem. Wenecjusz przełknął jakoś tę gorzką niczym piołun radę. Podbudowa jego konstrukcji psychicznej była na tytle mocna, że zdzierżył. Przy tej okazji warto wspomnieć o tym, jak jedna z jego fanek (tak, tak, były i fanki) wyznała niegdyś, że „Wenecjusz ma bardzo ciekawą konstrukcję psychofizyczną i mogłaby wyjść za niego za mąż, bo właśnie skończyła dwadzieścia jeden lat”. Ale jakoś do tego nie doszło. Innym razem, zupełnie jak w piosence, stara rencistka chciała rwać dla niego złoty ząb.
          Wenecjusz Skryba doszedł najpierw do siebie, a później do wniosku, że długie formy poetyckie nie są dla niego. Wniosek był chyba słuszny, bo gdy swe najnowsze dzieło przesłał do New Bździochera, tekst przyjęto bez żadnych poprawek i skrótów. Historia – nazwijmy to karierą – a więc historia kariery Wenecjusza Skryby zatoczyła łuk, bo i ten utwór, tak jak poprzedni, miał się znaleźć w wielkanocnym numerze gazety. W Wielką Sobotę mógł Skryba delektować się szczęściem i sukcesem. Jego wiersz pod tytułem „Kulinarna porada” był nienaruszony przez gazetowego poprawiacza. Pora więc zademonstrować ten utwór, utwór, który otworzył Skrybie drzwi do łamów gazet, a także do kariery i na salony. Jak już było powiedziane, zamieszczono go bez skrótów i pod niezmienionym tytułem. Oto on.
Kulinarna porada
Drób drób.


           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz