Zaskurniak
– późniejszy prezes nieźle prosperującego PZDŚ
(Przedsiębiorstwa Zgrubnego Dokręcania Śrub), Fretek Turzyca –
wnuk Rogasia Turzycy, honorowego członka koła łowieckioego „Strzał
na komorę” (ten co widział w lesie Lenina) oraz Trycjan
Paszkwilko – późniejszy wieloletni humorysta New Bździochera
(członek triumwiratu)
w latach młodości durnej i
chmurnej zasiadali w ławach tej samej klasy. Przy czym, jak
pamiętamy,
Paszkwilko z Zaskurniakiem dzielili nawet tę samą ławę. Co więcej,
uważny
Czytelnik
zapewne pamięta,
że miało to miejsce w
Szkole Podstawowej nr 1 w Bździochach, a także to, że gdy
Paszkwilko zdał do szóstej klasy, Zaskurniak już drugi rok rezydował
w swojej ławie, a gdy Paszkwilko zdał do klasy siódmej, Zaskurniak
pozostał rezydentem szóstoklasowej ławy na kolejny rok. Dodam
jeszcze, że bardzo uważny
Czytelnik
pamięta pewnie i to, jak Zaskurniak tłumaczył pisownię swego
nazwiska przez „u”
otwarte.
Tak
więc w latach młodości durnej i chmurnej, z naciskiem na „durnej”,
wyżej wymienieni pobierali
wiedzę w tej samej klasie. Przy czym słowo „pobierali” jest
troche na wyrost, szczególnie jeśli chodzi o Zaskurniaka, a w drugiej
kolejności o Fretka. No, ale jakoś tę ich obecność w szkole
określić trzeba, niech będzie zatem, że pobierali.
Piętą
Achillesową całej trójki była matematyka, a zwłaszcza geometria,
a zwłaszcza prawo Pitagorasa, które nijak nie chciało pomieścić
się w ich uczniowskich
głowach. Przyprostokątna,
przeciwprostokątna, a na dodatek jeszcze w kwadracie (skąd, do
cholery, kwadrat w trójkącie?!), tego już było za wiele jak na
sterane nauką naście lat każdego z nich. Prawo Pitagorasa działało na
nich jak płachta na byka, a do tego pociągało za sobą oczywiste
wredne skutki w postaci „luf” w dzienniku. Żeby
oddać sprawie całą prawdę, nie można zataić, że wspomniane
wyżej wredne skutki były pociagane w sposób co najmniej
spektakularny.
Bo
czyż można odmówić spektakularności zdarzeniu z udziałem
Zaskurniaka, Fretka i Trycka, jakie miało miejsce podczas
sprawdzania umiejętności posługiwania się prawem Pitagorasa?
Tu
jeszcze powinna nastąpić mała dygresja na temat braku imienia przy
nazwisku Zaskurniaka, lecz zakładam, że uważny
Czytelnik
wie, że ten brak nie
wynika z postępującej amnezji piszącego te słowa, lecz ma
swoje konkretne wyjaśnienie. Ponieważ wierzę w nieskazitelną
pamięć Czytelnika, dygresji nie będzie.
Wróćmy
zatem do klasy, w której strach wyciskał siódme poty z naszej
trójki tuzów matematycznych, a zwłaszcza geometrycznych.
Oczywiście los w takich sytuacjach bezwzględnie obnaża swą
złośliwość, trudno się więc dziwić, że do odpowiedzi z prawa
Pitagorasa został wywołany Trycjan Paszkwilko. Po kilku minutach
dukania i wydawania przeróżnych dźwięków kaszlopodobnych, Trycek
przyznał się, że nie umie. O dziwo, nauczyciel nie wpisał mu do
dziennika lufy, lecz tylko machnął ręką i kazał mu usiąść.
Następnym wywołanym do tablicy był Fretek Turzyca. Nietrudno
zgadnąć, że i on nakaszlał się, nachrypiał i nayłał (to od
częstego przewlekłego powtarzania samogłoski „y”) co niemiara.
Jemu również nauczyciel nie wpisał lufy, tylko kazał usiąść.
Czy muszę w jakiś szczególny sposób tłumaczyć, że kolejnym
wywołanym do odpowiedzi był Zaskurniak? Uważny Czytelnik już wie,
że nie muszę tego robić, bo prawem serii złośliwego losu tak się
stać musiało. Ale Zaskurniak przeanalizował sytuację z właściwą
sobie przenikliwością i od razu – bez kaszlu, chrypienia i yłania
– przyznał się, że nie umie. Było to, trzeba przyznać, w
obliczu łagodnego potraktowania kolegów przez nauczyciela
posunięcie nader sprytne. Tyle że Zaskurniak przechytrzył i
przewidywany przez niego skutek był zgoła inny. Nauczyciel tylko
się uśmiechnął i wpisał do dziennika trzy lufy – po jednej
każdemu z całej trójki.
I
na tym zakończmy przygodę z Pitagorasem, bo gdybyśmy chcieli
przytoczyć późniejszą rozmowę Fretka i Trycka z
Zaskurniakiem, która odbyła się na najbliższej przerwie, i tak
musielibyśmy wykropkować resztę tekstu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz