Gdy
radna Fląderka obojga nazwisk Pipsztak-Tuptałko (tak się sama
przedstawiała) opuściła gabinet sołtysa Miętosia, ten zrobił
głęboki wdech i ze świstem wypuścił powietrze. Z jednej strony
trudno mu było utrzymać powagę, wysłuchując pomysłów bądź co
bądź dojrzałej kobiety, wybranej demokratycznie, więc chciałoby
się wierzyć, że mądrej, z drugiej zaś ogarniało go przerażenie,
bo a nuż ona wierzy w to, co mówi. Tym razem przyszła z pomysłem
wycinki drzew wszędzie tam, gdzie nie są potrzebne. Lista miejsc, w
których miałoby się to odbywać była długa. Teraz, gdy wreszcie
ta męczydusza sobie poszła, Miętoś skierował sobie na twarz
strumień powietrza z wentylatora, aby ochłonąć, pociągnął
spory łyk podstygłej już kawy, oparł się wygodnie w głębokim
fotelu i jął rozpamiętywać pozycje, jakie znalazły się na
liście Pipsztak-Tuptałko. Przy czym tak się jakoś robiło, że
nie tyle sam sobie przypominał, a jakby słyszał relację radnej. W
każdym razie jakby słyszał jej głos.
– Ano, panie sołtys – perorowała – czeba wycionć drzewa w
sadach, bo zasłaniajom słońce, a i jeszcze w czasie kwitnienia
zwabiajom pszczoły, które mogom ugryść. A wie pan, jak długo
czeba stać w kolejce do lekarza. No, to lepiej wyciąć i nie
narażać ludzi na cierpienie.
– Ale… – próbował zaoponować sołtys.
– Nie ma ale, panie sołtys. A weź pan te wszystkie drzewa w
Bździochach. Nie tylko, że zasłaniajom słońce, to jeszcze
zasłaniajom widok. Jak z satelity ma być widać, że to som
Bździochy, no jak? A te takie nowoczesne androny latajom, co to
panie filmy krencom, takie pikne, reklamowe, to one pospadajom, bo
sie o drzewa zahaczom. I kto te pikne filmy będzie kręcił? Pan
umie latać, panie sołtys, bo ja nie. A tak to o Bździochach na
caluśkim świecie bendom gadać. Toć to panie z tego tylko pinionc
będzie.
– Ale… – znów próbował się wbić jej w słowo Miętoś.
– Ale, ale. Pan to by tylko ale, ale. A tu o samych poważnych
rzeczach sie mówi. Abo weśmy panie takie cóś, jak mnie sie
ostatnio pszydarzyło. Przyjechała do mnie wnuczka na wakacje. Mój
stary, to znaczy chciałam powiedzieć mój mąsz powiesił na
gałenzi huźdawkę, coby sie dziecku nie nudziło. I wiesz pan co?
Gałonś sie urwała i wnuczka spadła i o mało sie nie zabiła. Co
ja bym córce miała powiedzieć? No co? A tak drzewo sie wytnie, a
huźdawkę sta…, to znaczy mąsz na czepaku zrobi. I bespiecznie
bedzie.
– A…
– Co za a, co za a? Pacz pan, panie sołtys, a w lesie? Toć tam
tyle drzew, że tylko grzybiarzom przeszkadzajom, a i jeszcze zgubić
sie można. A tak, grzybiasz grzybów nazbiera, potem obejrzy się
wokoło i już wie, gdzie ma iść. A tak, to sie cała rodzina
martwi, gdzie on jest, bo trza obiad zgotować. A chłopa ni ma.
– Pani Flą…
– Teraz to pani Flą, teraz to pani Flą! Ale pani Flą nie taka
gupia. Na plaży drzew nie ma, a ludzie som zadowolone i całymi
rodzinami zjeżdżajom i pinionc z tego jest aż hej. Można nad
Bździochówką drzewa wycionć, piachu nawieść i plaże zrobić.
Od razu sie gmina finansowo na duchu podniesie. A s tych wyciętych
drzew można takie daszki porobić, coby trochę cienia dawały, jak
słońce za bardzo parzy. Albo żeby chronić przyrode, to można
budki dla ptaków porobić.
– A na czym je pani powiesi? – tym razem Miętoś bez pardonu
wtrącił pytanie.
– Jak to na czym? Na drze… Aaaa, ide sobie, bo pan to by tylko
głowe zawracał.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz