sobota, 5 sierpnia 2017

175. Na styku dwóch karier

           O tym, że już kiedyś, w przeszłości, doszło do spotkania komisarza policji Chwalimierza Ciutgrzmota z redaktorem Wiktorem Śrut-Cibskim obaj panowie dowiedzieli się zupełnie przypadkiem. A właściwie, nie dowiedzieli się wcale, tylko przypadek zrządził, że się ponownie ze sobą zetknęli. I, prawdę mówiąc, nic innego z tego nie wynikło, prócz zażartej dyskusji na poziomie wysoce kulturalnym. Że o intelektualnym nie wspomnę. Tamto zdarzenie sprzed lat w ogóle nie utkwiło w głowach żadnego z nich. Redaktorowi dlatego, że nieco wcześniej sporo nie wylewał za kołnierz, a nawet więcej niż sporo i w krytycznym momencie dysponował potężnym kacem. Komisarzowi zaś dlatego, że na chwilę stracił świadomość. A stracił ją – ujmując rzecz krótko i bez ogródek – właśnie z powodu redaktorowego niewylewania za kołnierz. Jak do tego doszło?
           Różne są techniki pokazywania przeszłości. Na przykład w kinematografii, gdy bohater cofa się pamięcią do zaprzeszłych wydarzeń, na filmie zaczyna falować obraz, po czym bohater, najczęściej odmłodzony, odnajduje się w sytuacji, do której odwołuje się wspomnienie. Zastosujmy więc tę technikę do naszego przypadku i zafalujmy obrazem i komisarza, i redaktora. O, właśnie pojawia się owa fala…
           Obecny komisarz policji, szef jednego z dużych komisariatów, jest teraz młodziutkim krawężnikiem” odstającym swą służbę przy jednym ze skrzyżowań w jeszcze nie wielkich, ale już nie zapyziałych Bździochach. Dzień jest pochmurny, nudy jak cholera, nic się nie dzieje, w koło żywej duszy, a najgorsze jest to – myśli rozgoryczony, jeszcze wtedy milicyjny młodzian że po powrocie na posterunek trzeba będzie sporządzić pisemne sprawozdanie z przebiegu służby. A jeszcze gorsze od tego najgorszego jest nieuchronne spotkanie oko w oko z przełożonym, nadkomisarzem Mściwojem Świstem, nie na darmo zwanym Szeryfem-Gorąca Lufa, który tylko spojrzy na delikwenta i już wszystko wie. Czyli że nic. Co potem następuje, strach myśleć. Jak tu marzyć o awansie, który otrzymuje się na przykład za udział w jakiejś brawurowej akcji ze strzelaniną, kiedy tu posucha większa niż na Saharze? Na tę myśl przekleństwa same wydobywają się spomiędzy zaciśniętych w bezsilnej złości szczęk. Chwalimierz Ciutgrzmot tak się zamyśla nad swoją nieszczęsną dolą, że nawet nie zdąża zareagować, gdy uderza w niego coś dużego, płaskiego i twardego i odrzuca go na parę metrów od miejsca, w którym stał. Ciutgrzmot pada, uderza głową o bruk i zapada w ciemność.
           Następnie spoza falującego obrazu wyłania się postać obecnego niezależnego redaktora wywiadowczego Wiktora Śrut-Cibskiego, będącego na usługach wszystkich bździochowskich gazet. Rzutki ten redaktor, który dla ułatwienia przedstawia się skrótowo: Redaktor W.Ś.Cibski jestem, przeprowadza wywiady z różnymi postaciami, najchętniej VIP-ami, politykami lub celebrytami wielkiego formatu, po czym wywiady te oferuje różnym pismom. Albo skorzystają, albo nie. Ich sprawa. Jest wolnym strzelcem. Tego dnia jest jeszcze nieopierzonym redaktorkiem o wybujałych ambicjach i odwrotnie proporcjonalnych do nich umiejętnościach. Jedzie taksówką w obecności zagranicznego dziennikarza do centrum Bździochów, aby mu pokazać miejsce po studni, na której przesiadywał onegdaj sołtys Miętoś, a które teraz jest Cudownym Źródełkiem. Ma potwornego kaca, bo poprzedniego wieczoru nie oszczędzał się w niewylewaniu za kołnierz. Nie oszczędzał się tak dalece, że po skończonej konferencji (czytaj: libacji) nie trafił do swojego łóżka i noc przespał na podłodze. Cudzoziemiec udaje dyplomatycznie, że nie dostrzega jego męczarni. Podobnie jak taksówkarz. Stan ducha i ciała uniemożliwia W.Ś.Cibskiemu… właściwie wszystko mu uniemożliwia. Nie pamięta, jak dojechać do Cudownego Źródełka. Jakimś przebłyskiem świadomości konotuje obecność milicjanta na rogu, na skrzyżowaniu. Trzeba się jego spytać – kombinuje niedającą się okiełznać zawartością czaszki – pewnie zna drogę. Taksówkarz na jego polecenie zajeżdża łukiem pod krawężnik i ostro hamuje. W.Ś.Cibski nie czeka, aż pojazd całkiem się zatrzyma i otwiera drzwi. Impet hamującego samochodu wyrywa mu klamkę z ręki i drzwi taksówki całą swoją masą uderzają w milicjanta, który przelatuje w powietrzu parę metrów, pada i nieruchomieje. Przerażony redaktor na moment trzeźwieje, rozgląda się, nie widzi żadnych ewentualnych świadków, więc nakazuje kierowcy odjechać.
           Wróćmy na moment do Ciutgrzmota. To bolesne zdarzenie-zderzenie spadło mu jak z nieba. Protokół ze służby, który sporządził tego dnia, zawierał mrożącą krew w żyłach historię o napadzie co najmniej kosmitów (bo nie wiadomo, skąd się to coś, co walnęło milicjanta, wzięło), jego bezprzykładnego męstwa w walce z nimi, a byli w przeważającej sile, oraz niekwestionowanym odniesionym nad nimi zwycięstwie i wykurzeniu ich z Bździochów raz na zawsze.
           Redaktor W.Ś.Cibski jakimś cudem dotarł do Cudownego Źródełka, pokazał je zagranicznemu gościowi z okna taksówki, po czym odwiózł go do hotelu, wrócił do domu i walnął się do łóżka. Zasnął natychmiast kamiennym snem, a gdy się obudził, niczego nie pamiętał.
           Tu ponownie faluje obraz i przenosi nas do współczesności. Jest najnowsza wystawa obrazów znanej bździochowskiej malarki Werniksy Sztalużko. Na wernisaż artystka zaprosiła reprezentantów najróżniejszych profesji, prócz kolegów i koleżanek po pędzlu, bo – jak sama stwierdziła – chciałaby chociaż raz porozmawiać o sztuce, a nie o pieniądzach. Tym sposobem przed jednym z obrazów stanęli obok siebie komisarz policji Chwalimierz Ciutgrzmot i niezależny redaktor wywiadowczy Wiktor Śrut-Cibski. Panowie nie mając pojęcia o zaistniałej między nimi zaszłości, wdali się w gorącą dyskusję na temat ewentualnej symboliki i przesłaniu zawartymi w oglądanym dziele. Próbowali odpowiedzieć na odwieczne stawiane w takiej sytuacji pytanie: Co autor chciał przez to powiedzieć?. Obraz zajmujący niemal pół ściany przedstawiał bogato zdobiony barokowy żyrandol, pod którym w totalnym nieładzie fruwały niezliczone, drobnym drukiem pokryte kartki. Wypełniały one niemal całą ujętą na płótnie przestrzeń. Na samym dole znajdował się zupełnie współczesny, choć też bogato zdobiony, złamany na pół długopis.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz