O
tym, że już kiedyś, w przeszłości, doszło do spotkania
komisarza policji Chwalimierza Ciutgrzmota z redaktorem Wiktorem
Śrut-Cibskim obaj panowie dowiedzieli się zupełnie przypadkiem. A
właściwie, nie dowiedzieli się wcale, tylko przypadek zrządził,
że się ponownie ze sobą zetknęli. I, prawdę mówiąc, nic innego
z tego nie wynikło, prócz zażartej dyskusji na poziomie wysoce
kulturalnym. Że o intelektualnym nie wspomnę. Tamto zdarzenie
sprzed lat w ogóle nie utkwiło w głowach żadnego z nich.
Redaktorowi dlatego, że nieco wcześniej sporo nie wylewał za
kołnierz, a nawet więcej niż sporo i w krytycznym momencie
dysponował potężnym kacem. Komisarzowi zaś dlatego, że na chwilę
stracił świadomość. A stracił ją – ujmując rzecz krótko i
bez ogródek – właśnie z powodu redaktorowego niewylewania za
kołnierz. Jak do tego doszło?
Różne
są techniki pokazywania przeszłości. Na przykład w
kinematografii, gdy bohater cofa się pamięcią do zaprzeszłych
wydarzeń, na filmie zaczyna falować obraz, po czym bohater,
najczęściej odmłodzony, odnajduje się w sytuacji, do której
odwołuje się wspomnienie. Zastosujmy więc tę technikę do naszego
przypadku i zafalujmy obrazem i komisarza, i redaktora. O, właśnie
pojawia się owa fala…
Obecny
komisarz policji, szef jednego z dużych komisariatów, jest teraz
młodziutkim „krawężnikiem”
odstającym swą służbę przy jednym ze skrzyżowań w jeszcze
nie wielkich, ale już nie zapyziałych
Bździochach.
Dzień jest pochmurny,
nudy jak cholera, nic się nie dzieje, w koło żywej duszy, a
najgorsze jest to –
myśli rozgoryczony, jeszcze
wtedy milicyjny młodzian
– że po powrocie na
posterunek trzeba będzie sporządzić pisemne sprawozdanie z
przebiegu służby. A
jeszcze gorsze od tego najgorszego jest nieuchronne
spotkanie oko w oko z przełożonym, nadkomisarzem Mściwojem
Świstem, nie na darmo
zwanym Szeryfem-Gorąca
Lufa, który tylko spojrzy
na delikwenta i już wszystko wie.
Czyli że nic. Co
potem następuje, aż
strach myśleć. Jak
tu marzyć o awansie, który otrzymuje się na
przykład za udział w
jakiejś brawurowej akcji ze strzelaniną, kiedy
tu posucha większa niż na Saharze? Na tę myśl przekleństwa same
wydobywają się spomiędzy zaciśniętych w bezsilnej złości
szczęk. Chwalimierz
Ciutgrzmot tak się
zamyśla
nad swoją nieszczęsną dolą, że nawet nie zdąża
zareagować, gdy uderza
w niego coś dużego, płaskiego i
twardego i
odrzuca
go na parę metrów od miejsca, w którym stał.
Ciutgrzmot pada,
uderza
głową o
bruk i zapada
w ciemność.
Następnie
spoza falującego obrazu wyłania się postać obecnego niezależnego
redaktora wywiadowczego Wiktora Śrut-Cibskiego, będącego na
usługach wszystkich bździochowskich gazet. Rzutki ten redaktor,
który dla ułatwienia przedstawia się skrótowo: „Redaktor
W.Ś.Cibski jestem”,
przeprowadza wywiady z różnymi postaciami, najchętniej VIP-ami,
politykami lub celebrytami wielkiego formatu, po czym wywiady te
oferuje różnym pismom. Albo skorzystają, albo nie. Ich sprawa.
Jest wolnym strzelcem. Tego dnia jest jeszcze nieopierzonym
redaktorkiem o wybujałych ambicjach i odwrotnie proporcjonalnych do
nich umiejętnościach. Jedzie taksówką w obecności zagranicznego
dziennikarza do centrum Bździochów, aby mu pokazać miejsce po
studni, na której przesiadywał onegdaj sołtys Miętoś, a które
teraz jest Cudownym Źródełkiem. Ma potwornego kaca, bo
poprzedniego wieczoru nie oszczędzał się w niewylewaniu za
kołnierz. Nie oszczędzał się tak dalece, że po skończonej
konferencji (czytaj: libacji) nie trafił do swojego łóżka i noc
przespał na podłodze. Cudzoziemiec udaje dyplomatycznie, że nie
dostrzega jego męczarni. Podobnie jak taksówkarz. Stan ducha i
ciała uniemożliwia W.Ś.Cibskiemu… właściwie wszystko mu
uniemożliwia. Nie pamięta, jak dojechać do Cudownego Źródełka.
Jakimś przebłyskiem świadomości konotuje obecność milicjanta na
rogu, na skrzyżowaniu. Trzeba się jego spytać – kombinuje
niedającą się okiełznać zawartością czaszki – pewnie zna
drogę. Taksówkarz na jego polecenie zajeżdża łukiem pod
krawężnik i ostro hamuje. W.Ś.Cibski nie czeka, aż pojazd
całkiem się zatrzyma i otwiera drzwi. Impet hamującego samochodu
wyrywa mu klamkę z ręki i drzwi taksówki całą swoją masą
uderzają w milicjanta, który przelatuje w powietrzu parę metrów,
pada i nieruchomieje. Przerażony redaktor na moment trzeźwieje,
rozgląda się, nie widzi żadnych ewentualnych świadków, więc
nakazuje kierowcy odjechać.
Wróćmy
na moment do Ciutgrzmota. To bolesne zdarzenie-zderzenie spadło mu
jak z nieba. Protokół ze służby, który sporządził tego dnia,
zawierał mrożącą krew w żyłach historię o napadzie co najmniej
kosmitów (bo nie wiadomo, skąd się to coś, co walnęło
milicjanta, wzięło), jego bezprzykładnego męstwa w walce z nimi,
a byli w przeważającej sile, oraz niekwestionowanym odniesionym nad
nimi zwycięstwie i wykurzeniu ich z Bździochów raz na zawsze.
Redaktor
W.Ś.Cibski jakimś cudem dotarł do Cudownego Źródełka, pokazał
je zagranicznemu gościowi z okna taksówki, po czym odwiózł go
do hotelu, wrócił do domu i walnął się do łóżka. Zasnął
natychmiast kamiennym snem, a gdy się obudził, niczego nie
pamiętał.
Tu
ponownie faluje obraz i przenosi nas do współczesności. Jest
najnowsza wystawa obrazów znanej bździochowskiej malarki Werniksy
Sztalużko. Na wernisaż artystka zaprosiła reprezentantów
najróżniejszych profesji, prócz kolegów i koleżanek po pędzlu,
bo – jak sama stwierdziła – chciałaby chociaż raz porozmawiać
o sztuce, a nie o pieniądzach. Tym sposobem przed jednym z obrazów
stanęli obok siebie komisarz policji Chwalimierz Ciutgrzmot i
niezależny redaktor wywiadowczy Wiktor Śrut-Cibski. Panowie nie
mając pojęcia o zaistniałej między nimi zaszłości, wdali się w
gorącą dyskusję na temat ewentualnej symboliki i przesłaniu
zawartymi w oglądanym dziele. Próbowali odpowiedzieć na odwieczne
stawiane w takiej sytuacji pytanie: „Co
autor chciał przez to powiedzieć?”.
Obraz zajmujący niemal pół ściany przedstawiał bogato zdobiony
barokowy żyrandol, pod którym w totalnym nieładzie fruwały
niezliczone, drobnym drukiem pokryte
kartki. Wypełniały one niemal całą ujętą na płótnie
przestrzeń. Na samym dole znajdował się zupełnie współczesny,
choć też bogato zdobiony, złamany na pół długopis.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz