Pewnego
dnia, słonecznego i rześkiego, gdyż właśnie nadeszła wiosna,
Łysek Kudełko, jak pamiętamy – student, hołdujący zasadzie, iż
pierwsze miejsce w hierarchii żakowskich poczynań należy się
adoracji przedstawicielkom płci przeciwnej, spacerował przed domem
akademickim zamieszkiwanym przez studentki. Tak to wówczas było, że
akademiki koedukacyjne nie były w modzie, a co za tym idzie
studentki mieszkały osobno, a studenci osobno. Była to oczywista
formalność, bo zawsze się jakiś sposób na obejście tego „pro
moralnego”
ograniczenia w życiu towarzyskim studiującej braci znalazł.
Nic
więc dziwnego, że spacerując tak przed miejscem zamieszkania
licznych przedstawicielek płci pięknej, Kudełko natknął się na
swego kolegę, Wygibautasa Książkiewicziusa, najwyraźniej też
szukającego obiektu sercowych uniesień. Tyle że Wygibautas jakoś
tak, według Kudełki, zbyt szybko opuszczał budynek. Co więcej,
drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem, a zanim się zatrzasnęły,
doleciała do jego uszu wiązanka przekleństw w stylu wytrawnego
bywalca budki z piwem, tyle że wiązanka owa popłynęła z
niewieścich ust. Zaskoczenie malujące się na twarzy zawsze
szarmanckiego Łyska Kudełki było tak wielkie, że Wygibautas sam,
bez pytania uznał za konieczne wytłumaczenie się z tej
niezwyczajnej sytuacji.
–
Wiesz, jak to jest – tłumaczył, kiedy ci się skończy prowiant,
a kasy nie ma i w najbliższym czasie na wyjazd do domu po
uzupełnienie zapasów się nie zanosi. Znasz to wredne uczucie, gdy
męczy cię brak zagrychy do piwa. Na taką okoliczność opracowałem
sobie metodę zdobywania jedzenia u dziewczyn. One wiecznie się
odchudzają, więc w ich lodówkach nie ma przeciągów, tak jak w
naszych.
Wygibautas
widząc zainteresowanie Kudełki tematem, ciągnął dalej.
–
Ta moja metoda nazywa się „na
szpiega”.
Podrywam laseczkę i wpraszam się do jej pokoju. Nie muszę ci
mówić, że to wcale nie najtrudniejszy etap zadania. Potem,
gdy tak sobie siedzimy i nawijamy, ja udaję, że wytężam słuch,
gestem nakazuję absolutną ciszę. Gdy dziewczyna jest już mocno
zaaferowana, mówię, że z pokoju obok dochodzą podejrzane dźwięki
– coś jakby skrzypienie łóżka, jakieś głośne sapanie oraz
achy i ochy. Dziewczyna skupia
swą uwagą, ale daje do
zrozumienia, że nic nie słyszy. Wtedy ja jej mówię, że najlepsza
do podsłuchiwania jest zwykła szklanka, którą otwartą stroną
trzeba przyłożyć do ściany, a z drugiej strony przycisnąć ucho.
Kiedy już dziewczyna stoi przy ścianie i uchem przyciska do
niej szklankę, ja jej
błyskawicznie owijam z tyłu ręce taśmą. Ona stoi taka
zdziwiona, ale nie odsuwa się od ściany, bo wtedy
szklanka spadnie i się
potłucze. A ja dobieram się do jej lodówki. Najem się i
wychodzę.
–
Ale – wszedł mu w słowo Łysek, patrząc
na niego z politowaniem –
coś dzisiaj poszło nie tak?
–
Ano. Dziewczyna odżałowała szklankę, więc musiałem wiać.
Łysek
spojrzał na kolegę z góry i orzekł:
–
Kompletna amatorszczyzna. Chodź ze mną, pokażę ci, jak się to
robi na pewniaka. Znasz ten żarcik o różnicy między miłością
studenta i miłością
studentki?
–
?
–
Bo student kocha zażarcie, a studentka kocha zawzięcie. Taka gra
słów.
Po
czym z nieprawdopodobną wprawą zbałamucił dziewczę, które
właśnie przechodziło
obok nich, i bez najmniejszego oporu dał się
zaprosić – oczywiście wraz z „cierpiącym
po tragicznym zawodzie sercowym”
kolegą –
do jej
pokoju. Nadal z
nieprawdopodobną pewnością siebie Kudełko oświadczył nowej
znajomości, że da jej
posłuchać dzwonów Bazylei. Zaintrygowana sprawą dziewczyna
przyniosła na polecenie Łyska potrzebne do tego celu przedmioty, to
jest miskę z wodą i miotłę. Coraz bardziej podekscytowana bez
przerwy instruowana przez Kudełkę weszła na krzesło i przejęła
od Kudełki miotłę, która przytrzymywała przytkniętą wcześniej
do sufitu miskę pełną wody. W skupieniu nasłuchiwała mających
się odezwać dzwonów Bazylei. W tym czasie Kudełko opróżnił
lodówkę, przygotował posiłek, jakiego nie mogłaby się
powstydzić porządna restauracja, po czym zaprosił Wygibautasa do
stołu. Biedna dziewczyna, wiedząc już, że została oszukana i
wykorzystana, ciskała gromy w ich stronę, ale trwała na
posterunku, przyciskając miskę z wodą do sufitu, bo cóż innego,
biedna, miała począć.
Tymczasem
panowie się
najedli i opuścili
gościnny pokój. Kudełko
z pełną dżentelmenerią zaczepił na korytarzu inną dziewczynę,
twierdząc, że koleżanka w pokoju, z którego właśnie wyszli,
robi jakieś dziwne rzeczy i pewnie potrzebuje pomocy. Bez dalszego a
zbędnego ociągania się, panowie podążyli do wyjścia z budynku.
–
Tu jesteśmy spaleni, ale ile jeszcze żeńskich akademików przed
nami – rzekł Łysek Kudełko z udawanym patosem, ale i z
przekonaniem.
cdn…