Triumwirat
w osobach Piusa hrabiego Bździochowskiego – spadkobiercy byłych
właścicieli włości, na których położona była Bździochowa
Dolina, Trycjana Paszkwilki – humorysty New Bździoch Timesa
i Grzechosława Pyszczozora – lektora języków paraorientalnych na
bździochowskim uniwersytecie zbierał się w celu niewylewania za
kołnierz często, chociaż nie systematycznie. Na terminarz spotkań
niewątpliwy wpływ miał czas pozbywania się kaca przez jego
członków. Należący do triumwiratu panowie skrzykiwali się co
jakiś czas i – żeby było do rymu – dawali sobie w gaz.
Nic
więc dziwnego, kiedy jednego razu Trycjan Paszkwilko poczuwszy nie
tyle wolę bożą co diabelne pragnienie, zdecydował, że czas na
skrzyknięcie się w celu… no przecież wiadomo, w jakim. Ponieważ
Grzechosław Pyszczozór mieszkał niezbyt daleko, przeto uznał, że
skrzykiwanie należy zacząć od niego. Trzeba dodać, że w sprawnie
działającym triumwiracie, to znaczy na solidnie zaawansowanym
stopniu zażyłości, hrabia Bździochowski sam pozbawił się
przywileju ważności, tak że nie było nietaktem zaczęcie
skrzykiwania nie od niego. Paszkwilko wyszedł tedy ze swojego
mieszkania i udał się do mieszkania Pyszczozora. Kiedy po
kilkunastu minutach zjawił się u drzwi kompana, znalazł je
zamknięte na amen. Wetknął w drzwi kartkę z informacją o swojej
wizycie i postanowił wrócić do siebie. Intuicja podpowiadała mu –
i chyba słusznie – że Grzechosław poczuwszy to samo, co Trycjan,
to znaczy nie tyle wolę bożą co diabelne pragnienie, poszedł do
niego. Logika nakazywała, aby pójść inną drogą niż przyszedł,
czyli tą, którą szedł Grzechosław, bo przecież musiał iść
inną drogą. Wtedy się spotkają.
Ale
się nie spotkali. Widać, Grzechosław pomyślał identycznie i
poszedł drogą, którą pierwotnie wybrał Trycjan. W drzwiach do
swego mieszkania Trycjan znalazł karteczkę pozostawioną przez
Grzechosława z identyczną treścią jak jego. W tej sytuacji na
wszelki wypadek dopisał na karteczce kilka słów i ruszył w drogę
do Grzechosława. Tym razem żelazna logika podpowiadała, aby
ponownie pójść drogą Grzechosława. Tak też zrobił. Ku swemu
zdziwieniu na karteczce w drzwiach mieszkania Grzechosława znalazł
dopisek, że kompan ponownie wybrał się do niego. Zrobił więc
dopisek i wrócił do siebie. Najlogiczniej było pójść swoją
pierwszą drogą, no bo skoro Grzechosław nią chodzi, to teraz na
pewno się spotkają. Tymczasem na karteczce wetkniętej w drzwi
znalazł kolejny dopisek o treści, jakiej łatwo się domyślić.
Machnął więc na to wszystko ręką i postanowił napić się sam.
Wybrał trzecią drogę, prowadzącą prosto do baru.
Przed
wejściem do restauracji Pod Upadłym Aniołem niemal zderzył
się z Grzechosławem. Uśmiali się serdecznie z nieporozumienia i
postanowili, że zanim pójdą po hrabiego, strzelą sobie po
kielichu. Przy barze jednak powitał ich hrabia Bździochowski z
lekką pretensją w głosie, że musiał tak długo na nich czekać.
On bowiem też poczuł nie tyle wolę bożą co diabelne pragnienie i
nie bawiąc się w skrzykiwanie po prostu przyszedł do baru.
Wieczór
przebiegł jak zwykle i zakończył się potrójnym kacem. Też jak
zwykle.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz