sobota, 4 listopada 2017

188. Randka Wtedda Niepospieszaja

           Efektowne, wręcz spektakularne wyczyny Wtedda Niepospieszaja, bodajże największego spóźnialskiego w całej Bździochowej Dolinie, gwoli sprawiedliwości nie zawsze wynikały z jego zapominalskiej natury, czy też niefrasobliwości. Niejednokrotnie w jego życiorysie maczał palce przewrotny los, a gdy już on zagiął parol na Wtedda… no, to już na to nie było siły. Być może nawet wtedy, gdy Wteddy spóźnił się na obchody swoich czterdziestych urodzin zadziałały wyższe niż ziemskie siły. Chociaż, patrząc na ten eksces z innej perspektywy… przecież gdyby się nie spóźnił, wypiłby przygotowane specjalnie dla niego przez Marcela wino ze środkiem przeczyszczającym, a wtedy… W każdym razie w tym akurat przypadku, podobnie jak ze spóźnieniem się na statek, który zatonął, ta przypadłość wyszła mu na dobre.
           Zajmijmy się jednak losem i jego podstępnym i pokrętnym wpływem na życie Wtedda Niepospieszaja. Zdarzyło się tak, że ten flegmatyczny i – zdawałoby się – nie nadążający za życiem poczciwiec zadurzył się w pewnej dzierlatce. I znów zdawałoby się – ze wzajemnością. Na pierwszą randkę umówili się w piękny, ciepły majowy wieczór. W planie było kino, kawiarnia i spacer w księżycową letnią noc, jak głoszą słowa dawnej piosenki. A potem to się zobaczy – to już były nieprzystojne wyobrażenia Wtedda.
           Na przedrandkowy weekend Wteddy dał się namówić przyjaciołom na wyjazd na narty. Chociaż ciepły maj już na dobre rozgościł się w Bździochowej Dolinie, były jeszcze w kraju śnieżne enklawy, gdzie zima nie odpuszczała i można było poszusować na deskach aż miło, do utraty tchu. Jak było, tak było, na nartach się pojeździło, ale w końcu trzeba było wracać, bo przecież czekał randkowy wieczór, który w zamyśle Wtedda zapowiadał się bardzo atrakcyjnie. Jeszcze tylko ostatni zjazd i w drogę. No i w takim właśnie momencie do akcji wkroczył los. W połowie stoku Wteddy zauważył, że całe towarzystwo, wysupłane już ze strojów narciarskich wsiadało do autobusu (bo to było w czasach, gdy własny samochód był jeszcze marzeniem bardzo trudnym do zrealizowania przez przeciętnego zjadacza bździochowskiego chleba). Gdy chciał pomachać ręką (z kijkiem), aby na niego zaczekano, stracił równowagę i resztę stoku pokonał na tyłku. Wszystko skończyłoby się szczęśliwie, bo już już dojeżdżał do przystanku (na tyłku), lecz w tym momencie wypięła mu się narta, która jak gdyby nigdy nic minęła Wteddowe towarzystwo i autobus i poszusowała dalej. Biedny Wteddy pozbierał się z pomocą przyjaciół, zostawił pod ich opieką drugą nartę i ruszył w pogoń za tą uciekającą. W butach do jazdy nie było to proste, toteż dystans między nim i nartą wcale się nie zmniejszał. Wreszcie uciekinierka zjechała z drogi, przeskoczyła przez rów i zatrzymała się na szczycie zaspy, gdzie dopadł ją jej właściciel. Lecz gdy tylko Wteddy ją tknął, narta przechyliła się poza zaspę i ruszyła dalej, przez pole. Tu gonić ja było znacznie trudniej, ale Wteddy nie dawał za wygraną. Ruszył dziarsko za nią. Tymczasem z pola widzenia zniknął już przystanek autobusowy, później ostatnie zabudowania miejscowości i tak dalej, a Wteddy gnał, jeśli jego brnięcie w wysokim śniegu w niewygodnym stroju można było nazwać gonitwą. Raczej pospieszał jedynie śladem narty zostawionym po niej, bo i ona zniknęła w końcu z widoku Wtedda. Jeszcze tylko w oddali, w dolinie, ujrzał jadący jego autobus i tak się skończył planowany powrót Wtedda do Bździochów. Wszystko co się działo dalej było jedną wielką improwizacją. Wteddy dopadł wreszcie swoją zgubę wbitą w płot czyjejś zagrody i pognał do następnej wsi, w której była też stacja kolejowa. Tu los uśmiechnął się do niego, bo jak na zawołanie pojawił się pociąg. Po kilku przesiadkach Wteddy dotarł wreszcie do celu, tyle że nie było już czasu na nic i aby się nie spóźnić na randkę, popędził na nią w pełnym rynsztunku, to znaczy w kombinezonie narciarskim, w sztywnych wielkich butach i z jedną nartą na ramieniu.
           Trudno się dziwić, że dziewczę, wyletnione, o mało nie padło z wrażenia na taki widok. Wteddy jednakże nie zamierzał rezygnować z planów na ten wieczór i zgodnie z grafikiem pociągnął dziewczynę do kina. Mało było romantyzmu w sytuacji, gdy pięć osób trzymało na kolanach Wteddową nartę przez cały seans, choć specjalnie dobrany na tę okazję film traktował o pięknej miłości. Później zdziwienie wszystkich kawiarnianych gości budził bez przerwy narciarz robiący maślane oczy do towarzyszącej mu ślicznotki. Co gorsza, rachunek musiała uiścić dziewczyna (tak samo zresztą jak zapłaciła za bilety do kina), a w tym doszukać się romantyzmu było niepodobna.
           Wymarzonego przez Wtedda A potem się zobaczy już niestety nie było, gdyż dziewczę natychmiast po wyjściu z kawiarni odwróciło się na pięcie i ze słowami No to cześć błyskawicznie się oddaliło. Tak się zakończyła randka Wtedda Niepospieszaja, którą wyreżyserował złośliwy, a może tylko niepokorny los.

           cdn…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz