sobota, 12 stycznia 2019

250. Strzał

          Onegdaj na spotkanie z okazji bez okazji przybyło kilku kolegów Dyzia Tymitunielezia. Ponieważ właśnie nastała wiosna, czy też miała niebawem nastać, albo też że miała nastać w ogóle, to nie jest aż takie istotne, był to wyraźny powód do dania sobie w szyję, czyli, mówiąc po bździochowskiemu, niewylewania za kołnierz. To tyle odnośnie okazji.
          Miejscem zdarzenia było mieszkanie Dyzia, a czas określała kilkudniowa nieobecność małżonki właściciela lokalu, którą wysłano na objazdowy kurs kroju i szycia połączony z nauką dziergania i haftu artystycznego. Zbiegu tak korzystnych okoliczności nie wolno było zmarnować, co też w pełni się zebranemu gronu udało.
          Wszystko szło gładko, zawartość szkła odpowiednio schłodzona czekała na rozlanie do kieliszków, zagrycha w postaci trzech piramidek ułożonych misternie z śledzi, grzybków i ogórków kiszonych mizdrzyła się przymilnie ze stolika, a więc wszystkie rekwizyty niezbędne dla spektaklu były przygotowane, czyli można było zaczynać.
         Tylko ten, kto choć raz w życiu takiego spotkania nie przeżył, mógłby nie wiedzieć, że wraz z ilością przyswajanych trunków atmosfera stawała się coraz gorętsza. Było jak w piosence – głośno i radośnie, i tylko do przetańczenia całej nocy nie doszło. Miejsce tańców zajęła polityka i burzliwe dyskusje z nią w tle. Słowem – był to modelowy męski wieczór.
          Atoli do czasu, gdyż w pewnym momencie Dyziowi przypomniało się, że kochająca małżonka przed wyjazdem dała mu dyspozycję, aby powiesił karnisze na cudowne zasłony, które spodziewa się uszyć na kursie. Dyzio cały szczęśliwy, że o poleceniu żony przypomniało mu się w dobrym momencie, ostro zabrał się do pracy.
Technika czy też technologia, jaką zamierzał się posłużyć, była wówczas nowością, no ale przecież on, który z nowinkami technicznymi był za pan brat, taki sprzęt zawczasu zorganizował. Był to pistolet do wstrzeliwania kołków i odpowiednia ilość tych kołków właśnie. Wśród ogólnego zainteresowania, jakie okazany sprzęt wzbudził, Dyzio postanowił zademonstrować jego działanie. Ponieważ był nadmiar kołków i nie zachodziła obawa, że może ich zabraknąć na karnisze, Dyzio zadecydował poświęcić jeden na hak pod obraz, który od paru miesięcy spoczywał za szafą i czekał na powieszenie (A to się żona ucieszy!).
          Dyzio załadował pistolet, huknęło i już można było powiesić obraz. Koledzy byli pełni podziwu. Z karniszami poszło równie gładko, tyle, że sąsiadka z górnego piętra narobiła rumoru. Bo strzałów było kilkanaście, a pora nocna. Szybko się okazało, że rumoru nie narobiła sąsiadka, tylko jej zestrzelony żyrandol. Dyzio zapomniał, że stropy są drewniane i kołek, który natrafił na najmniejszy opór po prostu przeleciał na wyższe piętro i strącił żyrandol.
          Na szczęście ofiar nie było, a rozweseleni koledzy dzięki paru kieliszkom wódki załatwili sprawę polubownie. Udobruchali sąsiadkę, po czym naprawili i powiesili żyrandol na swoje miejsce. Można było powrócić do dalszego niewylewania za kołnierz. Szanowna małżonka po powrocie nie miała się nawet domyślić, że coś poszło inaczej niż to zakładała. I byłoby tak się stało. Dumny z siebie Dyzio chodził i demonstrował nowe karnisze; łasy na pochwały pochwalił się też powieszonym obrazem. Tyle że małżonka wchodząc do pokoju za ścianą ze świeżo powieszonym obrazem, ryknęła:
          – Dyziek! A co to ma znaczyć?!
          Biurko i cały pokój pokryte były kawałkami cegieł i tynku. Na ścianie zaś, w miejscu, gdzie po drugiej stronie wisiał obraz, brakowało sporego ceglano-tynkowego odłamka.

          cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz