Onegdaj
na spotkanie z okazji bez okazji przybyło kilku kolegów Dyzia
Tymitunielezia. Ponieważ właśnie nastała wiosna, czy też miała
niebawem nastać, albo też że miała nastać w ogóle, to nie jest
aż takie istotne, był to wyraźny powód do dania sobie w szyję,
czyli, mówiąc po bździochowskiemu, niewylewania za kołnierz. To
tyle odnośnie okazji.
Miejscem
zdarzenia było mieszkanie Dyzia, a czas określała kilkudniowa
nieobecność małżonki właściciela lokalu, którą wysłano na
objazdowy kurs kroju i szycia połączony z nauką dziergania i haftu
artystycznego. Zbiegu tak korzystnych okoliczności nie wolno było
zmarnować, co też w pełni się zebranemu gronu udało.
Wszystko
szło gładko, zawartość szkła odpowiednio schłodzona czekała na
rozlanie do kieliszków, zagrycha w postaci trzech piramidek
ułożonych misternie z śledzi, grzybków i ogórków kiszonych
mizdrzyła się przymilnie ze stolika, a więc wszystkie rekwizyty
niezbędne dla spektaklu były przygotowane, czyli można było
zaczynać.
Tylko
ten, kto choć raz w życiu takiego spotkania nie przeżył, mógłby
nie wiedzieć, że wraz z ilością przyswajanych trunków atmosfera
stawała się coraz gorętsza. Było jak w piosence – głośno i
radośnie, i tylko do przetańczenia całej nocy nie doszło.
Miejsce tańców zajęła polityka i burzliwe dyskusje z nią w tle.
Słowem – był to modelowy męski wieczór.
Atoli
do czasu, gdyż w pewnym momencie Dyziowi przypomniało się, że
kochająca małżonka przed wyjazdem dała mu dyspozycję, aby
powiesił karnisze na cudowne zasłony, które spodziewa się uszyć
na kursie. Dyzio cały szczęśliwy, że o poleceniu żony
przypomniało mu się w dobrym momencie, ostro zabrał się do pracy.
Technika
czy też technologia, jaką zamierzał się posłużyć, była
wówczas nowością, no ale przecież on, który z nowinkami
technicznymi był za pan brat, taki sprzęt zawczasu zorganizował.
Był to pistolet do wstrzeliwania kołków i odpowiednia ilość tych
kołków właśnie. Wśród ogólnego zainteresowania, jakie okazany
sprzęt wzbudził, Dyzio postanowił zademonstrować jego działanie.
Ponieważ był nadmiar kołków i nie zachodziła obawa, że może
ich zabraknąć na karnisze, Dyzio zadecydował poświęcić jeden na
hak pod obraz, który od paru miesięcy spoczywał za szafą i czekał
na powieszenie (A to się żona ucieszy!).
Dyzio
załadował pistolet, huknęło i już można było powiesić obraz.
Koledzy byli pełni podziwu. Z karniszami poszło równie gładko,
tyle, że sąsiadka z górnego piętra narobiła rumoru. Bo strzałów
było kilkanaście, a pora nocna. Szybko się okazało, że rumoru
nie narobiła sąsiadka, tylko jej zestrzelony żyrandol. Dyzio
zapomniał, że stropy są drewniane i kołek, który natrafił na
najmniejszy opór po prostu przeleciał na wyższe piętro i strącił
żyrandol.
Na
szczęście ofiar nie było, a rozweseleni koledzy dzięki paru
kieliszkom wódki załatwili sprawę polubownie. Udobruchali
sąsiadkę, po czym naprawili i powiesili żyrandol na swoje miejsce.
Można było powrócić do dalszego niewylewania za kołnierz.
Szanowna małżonka po powrocie nie miała się nawet domyślić, że
coś poszło inaczej niż to zakładała. I byłoby tak się stało.
Dumny z siebie Dyzio chodził i demonstrował nowe karnisze; łasy na
pochwały pochwalił się też powieszonym obrazem. Tyle że małżonka
wchodząc do pokoju za ścianą ze świeżo powieszonym obrazem,
ryknęła:
–
Dyziek! A co to ma znaczyć?!
Biurko
i cały pokój pokryte były kawałkami cegieł i tynku. Na ścianie
zaś, w miejscu, gdzie po drugiej stronie wisiał obraz, brakowało
sporego ceglano-tynkowego odłamka.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz