Trycjanowi Paszkwilce, z zawodu
humoryście zatrudnionemu w New Bździocherze,
prywatnie zaś zawodowemu prześmiewcy, „zagiętemu” onegdaj – jak pamiętamy – przez
przypadkowego plażowicza, w domu raczej takie zagięcia się nie zdarzały.
Ponieważ dotąd nie było jeszcze nic
wspomniane o małżonce Trycjana, dwa słowa na jej temat. Jako przedmężatka było
to radosne i swawolne dziewczęcie i prawdopodobnie dlatego tryskającą humorem pannę
los wepchnął w ramiona tryskającego humorem kawalera. Nadającą na tych samych
falach parę los sparował na dłużej. Czy na stałe? O tym miał zadecydować czas.
Tu figlarny los asekurancko zasłonił się czasem, w razie czego zrzucając na
niego winę za ewentualne niepowodzenie związku. Lecz póki co, związek miał się
dobrze, choć Szwendolina – tak miało na imię owo dziewczęcie, a obecnie żona
Trycjana – mimo zapewnień męża, iżby nie uważał, że wyłącznie właściwym
miejscem dla kobiet jest kuchnia, spędzała tam nolens volens sporo czasu.
Zdarzało się też, że Trycjan, szukając
towarzystwa (w przerwach między spotkaniami w triumwiracie), zaglądał do
kuchni. I wtedy, w czasie wizytowania przestrzeni kuchennej przez pana domu
wywiązywały się rozmowy, które można by zaliczyć do rozmów niekontrolowanych. Ot
choćby taki dialog, jaki miał miejsce pewnej niedzieli.
– Gorki, gorki, gorki – podśpiewywała
rzewnie Szwendolina, grzebiąc w kuchennej szafce.
– Maksym – rzucił w jej stronę Trycjan.
– Co?
– Taki pisarz.
– Był kucharzem?
– Nie, pisał powieści.
– No to co mi tu głowę zawracasz, kiedy
gotuję obiad.
Innym razem rozmowa miała taki
przebieg.
– Robię to w kółko i w kółko –
utyskiwała Szwendolina. Po raz kolejny oblatywała mopem zadeptaną podłogę, co podczas
słotnych dni było raczej Syzyfową pracą.
– A próbowałaś robić w kwadrat? –
zapytał Trycjan, robiąc przy tym szelmowską minę.
– Co? W jaki kwadrat? Dlaczego w
kwadrat?
– Bo trójkąta bym ci nie zaproponował.
Szwendolina stanęła jak wryta i
zastanawiała się czy dobrze usłyszała. Wtedy Trycjan dorzucił jeszcze:
– Jeśli pomyślałaś o tym samym co ja,
to jesteś straszna świntucha.
Tu Szwendolina, lekko się czerwieniąc ruszyła
na Trycjana, trzymając kij mopa jak lancę, niczym ułan podczas szarży na nieprzyjaciela.
– Świnia, świnia, świnia – powtarzała, machając
w stronę męża mokrymi frędzlami mopa.
Trycjan, śmiejąc się w czasie rejterady,
rzucał w stronę żony kolejne propozycje:
– Można by jeszcze w inne wielokąty,
albo nawet w gwiazdę…
Gdyby nie czmychnął na balkon, pewnie frędzle
mopa wylądowałyby na jego głowie.
Jeszcze innym razem rozmowa małżeńska
wyglądała tak.
– Byłam u dentysty – powiedziała
obolała Szwendolina, trzymając się za policzek. – Wyrwał mi zęba.
– Dobrze że nie poszłaś do chirurga –
odpowiedział jej Trycjan zza czytanej właśnie gazety. – Mógł ci urwać nogę.
Paszkwilko nie doczekał się odpowiedzi.
Wychylił głowę sponad gazety, a widząc cierpiącą żonę, dał spokój z
przygaduszkami, a na rozładowanie sytuacji opowiedział jej historię, której był
świadkiem. Oczywiście wcale nie niemym.
– Wiesz, Szwenduniu, kiedy wracałem
wczoraj z pracy, parę domów dalej miało miejsce takie zdarzenie. Policjant stał
przy psie z przetrąconym kręgosłupem. Widać było, że tęgo oberwał. Oczywiście
pies, a nie policjant. Właściciel psa tłumaczył, że się przewrócił. Pech chciał,
że akurat przechodził tamtędy jego pies i on się przewrócił na niego. Ale, ale,
zaoponował policjant. Obrażenia zwierzęcia wskazują, że użyto tępego narzędzia.
Facet tylko wzruszył ramionami i stał jakby nie rozumiejąc tego, co do niego
mówił policjant. Wtedy ja się wtrąciłem i powiedziałem: „Nie widzi pan, to
właściciel psa jest tępy”.
Biedna Szwendolina próbowała się
roześmiać, ale nie pozwolił jej na to ból szczęki. Zganiła męża wzrokiem i
poszła do kuchni. Tam, stwierdziła nie po raz pierwszy, przynajmniej gary mi
nie dogadują.
Tak to już w domu Paszkwilków było. W
końcu nie na darmo Trycjan był humorystą.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz