sobota, 5 października 2019

288. Rekord Guinessa w małpim gaju

           Przez jakiś czas panował w Bździochowej Dolinie zwyczaj, że aby otrzymać dyplom ukończenia studiów na uniwersytecie, absolwent (aby zostać stuprocentowym absolwentem) musiał podpisać umowę przedwstępną z jakimś zakładem pracy (cokolwiek się za tym kryje) i odebrać bilet do wojska. O ile podpisanie umowy przedwstępnej nie nastręczało szczególnej trudności, o tyle z wojskiem było nieco inaczej. Powiedzmy sobie szczerze – zabawniej.
           Miał się o tym przekonać świeżo upieczony, a raczej świeżo ugotowany magister, Portek Niefartek. Jak pamiętamy, był to ten sam młodzian, który tuż przed transformacją ustrojową stracił szkolnego kumpla, Chrisia Chodaczka, a gdy ta nastała, przedziwnym trafem go odzyskał. Następnie kumpel ów, dzięki układom, wszedłszy w cudowny sposób w posiadanie cudownego źródełka, spieniężył je i zniknął. Ale póki co obaj – Portek i Chrisio – studiowali na bździochowskim uniwersytecie, siedząc ławka w ławkę. Przed którymś z wykładów na sali pojawił się przedstawiciel funkcjonującego wtenczas przy uczelni studium wojskowego, pułkownik Jakiśtam. Prawdopodobnie tak miał na nazwisko.
           Pułkownik Jakiśtam wypisał na tablicy terminy oraz miejscowości, z mieszczącymi się w nich jednostkami wojskowymi, po czy uprzejmie pozwolił wszystkim, na których nieuchronnie i pożądliwie czekały koszary, wybrać sobie jedne i drugie, to znaczy terminy i miejscowości, według upodobania. Portek wybrał sobie termin letni w A (nazwa objęta tajemnicą wojskową, chociaż wtedy jeszcze nie obowiązywało RODO, a ewentualny wróg już dano wszystko wiedział dzięki satelitom szpiegowskim), a pojechał wiosną do B. Był to taki mały dowcip wojskowy, pozwalający ulokować eksstudentów jak najdalej od domu. No bo student, nawet były, to wiadomo co. Element i tyle. Element, któremu zawsze chodzą po głowie głupie myśli. Chrisio dzięki układom, mignął się od tego wesołego obowiązku, po czym zniknął na dobre.
           A studenci, czy też – jak mawiał pewien emeryt – śtudenty, rzeczywiście miewali pomysły. Jednostka artyleryjska, do której trafił Portek, jak każda inna zresztą, młodym, dopiero co oderwanym od bujnego życia towarzyskiego chłopakom, sprzyjała folgowaniu wyobraźni. Dla przykładu wyścigi z haubicami ciągniętymi ręcznie z działowni na plac ćwiczeń skończyły się zderzeniem w bramie i dokonaniem uszkodzeń, jakich nie potrafiła dokonać nawet wojna (bo to leciwy sprzęt był i wojnę jeszcze pamiętał; co nie znaczy, że był lichej jakości). Cichaczem za flachę załatwiona naprawa z rusznikarzem uchroniła wesołych żołnierzy przed oskarżeniem o sabotaż.
           Innym razem, tu też pomysłodawcą był Portek, postanowiono ustanowić rekord Guinessa w ilości żołnierzy mieszczących się w ocembrowanej studzience (betonowym dole), czy jak to tam nazwać, w tak zwanym małpim gaju. Kto był w wojsku, ten wie, co to takiego. Studzienka miał około metra średnicy. Zmieściło się w niej trzynastu chłopa. Ostatniemu udało się wcisnąć dopiero wtedy, gdy koledzy zrobili wydech. I w ten sposób zapewne pobili rekord, którego notabene nikt Guinessowi nie zgłosił, ale wydostać się z dołu już nie potrafili. Tkwiliby tam pewnie do dziś upchani jak szprotki w puszce, gdyby nie przypadkowo przechodzący oficer. Na szczęście nie był on pozbawiony poczucia humoru. Najpierw więc się serdecznie uśmiał, potem wykonał odpowiedni szkic sytuacyjny, w końcu pomógł jednemu wygramolić się z dołu.
           Jak widać rewanż za dowcip z terminem i miejscowością do wyboru wypadł nieszczególnie, ale wszyscy biorący udział w eksperymencie (oficer, który ich uwolnił pewnie też) są do dziś święcie przekonani, że wtedy, w małpim gaju ustanowili nowy rekord Guinessa.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz