sobota, 19 października 2019

290. Pechowy kibic

           Zarówno geneza powstania, jak i etymologia nazwy bździochowskiego klubu futbolowego Golarz wywodziły się z jednego źródła. Dawno, dawno temu pewien golibroda wpadł na pomysł, aby po pracy pobiegać za piłką. Piłę miał. Onegdaj zostawił ją w salonie fryzjerskim, który prowadził, jakiś roztargniony klient i się po nią nie zgłosił. Dobrze, że nie Cyrulik, mawiali o nazwie złośliwcy, chociaż i wśród nich znaleźli się później amatorzy kopanej. Wspomniani złośliwcy byli fanami innego, konkurencyjnego klubu, Piorun, oddanymi swym idolom duszą i ciałem. Uczciwie trzeba przyznać, że choć Golarz był kubem starszym, bardziej znany był Piorun.
           Właściwie o golibrodzie, który zapoczątkował tradycję piłki nożnej w Bździochach nie wypada mówić „pewien”, gdyż bardzo dobrze było wiadomo, kto zacz. Nazywał się Mścigniew Brzytwa. Warto wspomnieć o jego staropolskich personaliach. No, może tylko o imieniu, bo o nazwisku raczej nie. Chociaż podobno już prasłowianie ścinanie brody nazywali britwą. Jego małżonka też miała wdzięczne i dźwięczne imię, a nawet dwa imiona – Cirzpisława Wszechbora. Współcześni różnie to sobie tłumaczyli, nie wyłączając sprośnych określeń. Niemniej żona Mścigniewa zawsze dobrze się prowadziła, czy to przed, czy to po ślubie. Wszelkie dopatrywanie się jakichś podtekstów było zgoła bezpodstawne i krzywdzące. Ale my przecież nie o tym, więc wróćmy do futbolu.
           Zagorzałym kibicem Golarza był niejaki Harat Gała. Przy czym jeśli słowo „zagorzałym” kojarzy się z gorzałą, to nie jest to lapsus czy przypadek, a zupełnie właściwe skojarzenie, gdyż tak jak wszyscy kibice oraz cała męska populacja Bździochowej Doliny Harat Gała nie wylewał za kołnierz. O tym, że był zapalonym kibicem piłki nożnej i najszczerszą miłością darzył swój klub, mogłyby zaświadczyć też jego personalia, które sugerowały, że musi on być już nawet nie pasjonatem, a fascynatem tego sportu.
           Ale zdarzyło się, że Harat Gała nie miał dobrego dnia, a ten nienajlepszy dzień w jego życiorysie wypadł akurat wtedy, gdy Golarz rozgrywał ważny mecz. Tradycja i dobry obyczaj nakazywały być na stadionie, toteż Gała się na stadion wybrał. Gdyby to miały być derby, a przeciwnikiem Piorun, Prawdopodobnie na stadionie pojawiliby się wszyscy bździochowianie. No ale cóż, między drużynami była różnica klas, tak że w grę wchodziłby co najwyżej sparing. Tylko po co psuć nerwy? Więc go nie planowano.
           Haratowi Gale przytrafiła się całkiem podobna historia, jak humoryście New Bździoch Timesa, Trycjanowi Paszkwilce. Może tylko odrobinę mniej alkoholu miał we krwi, ale to nic nie zmienia. O ile Paszkwilko z powodu wzniosłego ducha praktycznie przespał niemal całą drogę na Śląsk oraz cały mecz, o tyle Gała po prostu utknął w korku i nie zdążył na stadion na rozpoczęcie zawodów. Gdy wszedł na trybunę, na tablicy widniał wynik 1:0. Na szczęście dla Golarza. Harat pluł sobie w brodę z powodu spóźnienia. Taki wynik utrzymał się niemal do końca meczu. Tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego Haratko spiesznie wyszedł ze stadionu i pognał do domu. W drodze powrotnej rzeczywiście udało mu się u niknąć stania w korkach.
          Włączył telewizor, aby wysłuchać komentarzy po meczu i wywiadów z zawodnikami. I wtedy o mało go szlag nie trafił, bo okazało się, że ostateczny wynik spotkania, 3:1, został ustalony w tych paru końcowych chwilach, które Haratko odpuścił sobie, wybierając bezkorkowy komfort podczas powrotu do domu.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz