Zarówno
geneza powstania, jak i etymologia nazwy bździochowskiego klubu
futbolowego Golarz wywodziły się z jednego źródła.
Dawno, dawno temu pewien golibroda wpadł na pomysł, aby po pracy
pobiegać za piłką. Piłę miał. Onegdaj zostawił ją w salonie
fryzjerskim, który prowadził, jakiś roztargniony klient i się po
nią nie zgłosił. Dobrze, że nie Cyrulik, mawiali o nazwie
złośliwcy, chociaż i wśród nich znaleźli się później
amatorzy kopanej. Wspomniani złośliwcy byli fanami innego,
konkurencyjnego klubu, Piorun, oddanymi swym idolom duszą i
ciałem. Uczciwie trzeba przyznać, że choć Golarz był
kubem starszym, bardziej znany był Piorun.
Właściwie
o golibrodzie, który zapoczątkował tradycję piłki nożnej w
Bździochach nie wypada mówić „pewien”, gdyż bardzo dobrze
było wiadomo, kto zacz. Nazywał się Mścigniew Brzytwa. Warto
wspomnieć o jego staropolskich personaliach. No, może tylko o
imieniu, bo o nazwisku raczej nie. Chociaż podobno już prasłowianie
ścinanie brody nazywali britwą. Jego małżonka też miała
wdzięczne i dźwięczne imię, a nawet dwa imiona – Cirzpisława
Wszechbora. Współcześni różnie to sobie tłumaczyli, nie
wyłączając sprośnych określeń. Niemniej żona Mścigniewa
zawsze dobrze się prowadziła, czy to przed, czy to po ślubie.
Wszelkie dopatrywanie się jakichś podtekstów było zgoła
bezpodstawne i krzywdzące. Ale my przecież nie o tym, więc wróćmy
do futbolu.
Zagorzałym
kibicem Golarza był niejaki Harat Gała. Przy czym jeśli
słowo „zagorzałym” kojarzy się z gorzałą, to nie jest to
lapsus czy przypadek, a zupełnie właściwe skojarzenie, gdyż tak
jak wszyscy kibice oraz cała męska populacja Bździochowej Doliny
Harat Gała nie wylewał za kołnierz. O tym, że był zapalonym
kibicem piłki nożnej i najszczerszą miłością darzył swój
klub, mogłyby zaświadczyć też jego personalia, które sugerowały,
że musi on być już nawet nie pasjonatem, a fascynatem tego sportu.
Ale
zdarzyło się, że Harat Gała nie miał dobrego dnia, a ten
nienajlepszy dzień w jego życiorysie wypadł akurat wtedy, gdy
Golarz rozgrywał ważny mecz. Tradycja i dobry obyczaj
nakazywały być na stadionie, toteż Gała się na stadion wybrał.
Gdyby to miały być derby, a przeciwnikiem Piorun,
Prawdopodobnie na stadionie pojawiliby się wszyscy bździochowianie.
No ale cóż, między drużynami była różnica klas, tak że w grę
wchodziłby co najwyżej sparing. Tylko po co psuć nerwy? Więc go
nie planowano.
Haratowi
Gale przytrafiła się całkiem podobna historia, jak humoryście New
Bździoch Timesa, Trycjanowi Paszkwilce. Może tylko odrobinę
mniej alkoholu miał we krwi, ale to nic nie zmienia. O ile
Paszkwilko z powodu wzniosłego ducha praktycznie przespał niemal
całą drogę na Śląsk oraz cały mecz, o tyle Gała po prostu
utknął w korku i nie zdążył na stadion na rozpoczęcie zawodów.
Gdy wszedł na trybunę, na tablicy widniał wynik 1:0. Na szczęście
dla Golarza. Harat pluł sobie w brodę z powodu spóźnienia.
Taki wynik utrzymał się niemal do końca meczu. Tuż przed ostatnim
gwizdkiem sędziego Haratko spiesznie wyszedł ze stadionu i pognał
do domu. W drodze powrotnej rzeczywiście udało mu się u niknąć
stania w korkach.
Włączył
telewizor, aby wysłuchać komentarzy po meczu i wywiadów z
zawodnikami. I wtedy o mało go szlag nie trafił, bo okazało się,
że ostateczny wynik spotkania, 3:1, został ustalony w tych paru
końcowych chwilach, które Haratko odpuścił sobie, wybierając
bezkorkowy komfort podczas powrotu do domu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz