Profesor Szymoteusz Pośrupek, fizyk,
autor – jak zapewne pamiętamy – słów: „Sznujmy czas, a nie zegarki” oraz
dowcipu z podkładaniem zegarka pod nogę etażerki, aby się nie chwiała, siedział
sobie któregoś dnia w ogródku restauracji Pod
Rogaczem i czytał zamieszczony w New
Bździocherze przedruk artykułu z zagranicznej prasy o pomonikonach.
Studiował, smakując arcyciekawy wątek o tym, jak to naukowcom udało się
wyodrębnić i skroplić cyklonid. O ile bowiem DNA niczym różaniec odmierza żywot
każdej istoty, pomonikony odpowiadają za ich cechy zewnętrzne, jedynym zaś
wspólnym i identycznym dla wszystkich osobników składnikiem pomonikonów jest
właśnie cyklonid. Fascynujące, ekscytował się treścią artykułu.
Zagłębionemu w lekturze profesorowi w
pierwszej chwili uleciały dobiegające od sąsiedniego stolika słowa, gdy zaś
dotarły do jego świadomości, przerwał czytanie i począł wsłuchiwać się w
toczącą się obok dyskusję. Trudno właściwie byłoby to nazwać dyskusją, gdyż
każde wypowiedziane męskim głosem zdanie było entuzjastyczne aprobowane przez
interlokutorkę. Tym bardziej zaciekawiło to profesora. Aby zobaczyć rozmówców,
profesor wzorem niegdysiejszych detektywów zrobił w gazecie mały otworek.
Niestety nie znał tych osób, a przynajmniej ich sobie nie przypominał.
Natomiast głosy, a przynajmniej jeden, ten żeński, wydał mu się znajomy.
Osobami zaś tak namiętnie dyskutującymi
przy sąsiednim stoliku była Malwina Postronek, zwana Dydulką, oraz baca Stasek
Gdybała, zwany Pućtem. Tematem, mówiąc oględnie, był wszechświat. Wszechświat
ograniczony do planety Ziemia. Przy czym, jak się okazało, i to właśnie
wzbudziło zainteresowanie profesora, kwestionowana była owa „planetość” Ziemi.
Baca Pućtu dowodził, a Dydulka żywiołowo mu wtórowała, że grawitacja nie
istnieje, a teoria kopernikowska to spisek wiadomych sił. Ziemia jest płaska i
tyle.
– Są na to dowody – perorował dalej
Pućtu. – Wiele o tym czytałem. Na przykład pewien lotnik wziął ze sobą do
samolotu poziomicę. Doleciał z nią do Australii, i mimo, że rzekomo Australia
leży po drugiej stronie globu, bąbelek powietrza w poziomicy ani drgnął. A
przecież powinien się wychylić w przelocie na drugą półkulę. Jest to
wystarczający dowód na to, że Ziemia jest płaska. Ziemia to jakby plaster
otoczony Arktyką i Antarktydą.
Na takie dictum profesorskie zainteresowanie sąsiadami niepomiernie wzrosło.
Powiększył otwór, aby lepiej widzieć twarze i wtedy rozpoznał w kobiecie uczestniczkę pamiętnej prelekcji o wszechświecie, którą onegdaj prowadził
właśnie tutaj, w restauracji Pod Rogaczem.
Z coraz większym skupieniem słuchał tych wywodów i ciekaw był ciągu dalszego, przypomniał
sobie bowiem, jak Dydulka uzasadniała wtedy płaskość Ziemi. Nie musiał długo
czekać, gdyż zgrzyt w rozmowie nastąpił bardzo szybko.
– Tylko nie wiem, czy te wieloryby, co
podtrzymujom Ziemnie, som wszystkie takie same, czy te większe som na dole, a
mniejsze na górze, czy na odwrót. – Dydulka zadała to pytanie z autentycznie
zafrasowaną miną.
– Jakie wieloryby?! Jakie wieloryby?! –
Baca aż podskoczył z wrażenia. – Przeca tam jest taki ogromny żółw, a na nim
cztery słonie i dopiero na nich jest Ziemia. – Zupełnie zapomniał o tym, jak to kiedyś młodemu juhasowi tłumaczył, że Ziemia wspiera się na
podmurówce.
– Gówno! – Zaperzyła się Dydulka.
– To twoje jest gówno – z kolei
zaperzył się Pućtu.
Ten naukowy dyskurs trwał jeszcze jakiś czas.
Żadna ze stron nie chciała popuścić ani na jotę w swoich twierdzeniach.
Zakończył się więc dość gwałtownie.
– Z gupkami nie gadam – rozindyczyła
się Dydulka na dobre. Szurnęła krzesłem, honorowo rzuciła na stolik trochę
drobnych i odeszła z głową zadartą niemal pod chmury i ustami zaciśniętymi w
kreskę.
– Sama ześ gupia! – zawołał za nią
baca, ale nie miał pewności, czy go usłyszała.
Szkoda, pomyślał profesor Pośrupek,
może byłaby z nich niezła para. Jak to pryncypia potrafią poróżnić ludzi.
Pomyślawszy tak, wrócił do lektury artykułu w New Bździoch Timesie. Skoncentrowany na podsłuchiwaniu, nie
zauważył, że do jego stolika ktoś się przysiadł. Uświadomił to sobie dopiero,
gdy ten ktoś się odezwał. Była to piękna, niesamowicie elegancka i zadbana,
wyglądająca na światową kobieta o miłym głosie i zalotnym spojrzeniu. Profesor,
na co dzień zajęty pracą naukową i wykładami, nie wiedział, bo niby skąd miał
wiedzieć, że jest to Maryśka Kozodojówna, od pewnego czasu bizneswoman,
właścicielka dobrze prosperującej willi pod czerwoną latarenką, ciągle jeszcze
niezamężna. Patrząc profesorowi głęboko w oczy, milusim głosikiem powiedziała:
– No, patrz pan, mówią, że Ziemia jest
okrągła, a ludzie się po kątach pier…
Profesor, spłoszony jak nigdy dotąd, wysupławszy
z portfela i rzuciwszy na stolik banknot, szybko pobiegł do swojej pracowni.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz