Do pokoju,
w którym urzędował komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot, wszedł jego kolega z
drogówki, Szybkolub Wiraż, również w stopniu komisarza, i namówił go na
herbatę. To znaczy Chwalimierz miał go zaprosić na herbatę, czyli miał mu
zrobić herbatę na miejscu. Gospodarz, z natury gościnny, zaparzył ulubioną
herbatę marki Ulung z niewyczerpanych
policyjnych zapasów, dla gościa (w kubku swojego podwładnego, Rympała Przypałki,
chwilowo na interwencji, a więc nieobecnego) i dla siebie (w swoim ulubionym),
po czym zasiadł za biurkiem i zamienił się w słuch.
– Jesteś mi
winien dużą wódkę – zagaił przybysz, a komisarz o mało nie zdębiał.
– Jak to?
Za co? – zapytał. Nie miało znaczenia, że wspólnie już zwiedzili bodaj
wszystkie bździochowskie knajpy i niejedną dużą wódkę razem wypili, lecz
wszystko było rozliczone i Ciutgrzmotowi wracanie do tak błahych tematów wydało
się co najmniej niestosowne. A na pewno dziwne.
– Doszły
mnie słuchy – mówił dalej Wiraż, że masz na boku panienkę.
Ciutgrzmot,
zaskoczony jeszcze bardziej niż przed chwilą, ale też i zniesmaczony wtykaniem
nosa w jego intymne sprawy, zaoponował:
– Szybkuś
(tak zdrobniale nazywał kolegę), co cię to obchodzi? To są moje prywatne
sprawy.
– Wiem,
wiem – zapewnił komisarz Wiraż – ale we wsi już o tym gadają. Wiesz, jak to
jest, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą i nie zamierzają tego trzymać dla
siebie. A ja właśnie uratowałem ci dupę.
– Jak ty możesz tak mówić o kobiecie?! – żachnął
się Ciutgrzmot. – A w ogóle to jak ty ją niby uratowałeś? Przed czym?
– Nie twoją
dupę, tylko twoją dupę – upierał się gość. – Nie twoją kochankę, tylko to, na
czym siedzisz.
– Aaa – uspokoił
się Ciutgrzmot, ale tylko na chwilę i tylko w tej kwestii, bo zaraz dodał:
– Ale tak w
ogóle to o co ci chodzi?
– No to
posłuchaj. Zatrzymałem wczoraj gościa w porsche. Facet grzał chyba ze dwie
stówy. Nawet nie zdążyłem zmierzyć, jak mi śmignął przed oczami. Machnąłem
lizakiem, ale on nawet nie zwolnił, tylko pognał dalej. Wystartowałem za nim
moją służbową hondą, ale właściwie nie miałem nadziei, że go dogonię. Ot tak po
prostu, chciałem się trochę rozruszać. Miałem farta, bo zapory na przejeździe
kolejowym były zamknięte i musiał się zatrzymać. Podchodzę, sprawdzam prawko,
jest w porządku, po nazwisku widzę, że to jeden z tych najbogatszych w
Bździochach. Byłem pewien, że zacznie się stawiać i straszyć, więc jakby od
niechcenia zagaduję. Mówię mu, że widocznie ma pecha, bo akurat jest piątek,
trzynastego, nic się nie dzieje, a mnie się na służbie dłuży i nuży, nie chce
mi się pisać raportów, bo nie cierpię papierkowej roboty, więc jeśli poda jakieś
sensowne wytłumaczenie, to nie wlepię mu mandatu. Mówię ci, już słyszałem, jak
to on mi pokaże, pan mnie jeszcze popamięta, pan nie wie, kim ja jestem, wiesz,
jacy oni są, że mnie wywalą z pracy, że to już mój ostatni dzień w tej robocie,
i tak dalej. A tymczasem on spokojnie i grzeczniutko wali taki tekst: „W
zeszłym tygodniu moja żona zostawiła mnie dla jakiegoś policjanta. Myślałem, że
chce mi pan ją oddać”.
– O żesz –
jęknął Ciutgrzmot.
– Pożyczyłem
mu miłego weekendu i puściłem wolno. Powiedz, czy to przypadkiem nie o ciebie
chodziło?
– Stary,
masz u mnie dwie podwójne duże wódki – zakrzyknął ucieszony Ciutgrzmot, po czym
obaj sięgnęli po kubki z herbatą i zasiorbnęli z rozkoszą aromatycznego naparu.
Nie ma to jak koleżeńskość.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz