sobota, 21 grudnia 2019

299. Koleżeńska przysługa


         Do pokoju, w którym urzędował komisarz Chwalimierz Ciutgrzmot, wszedł jego kolega z drogówki, Szybkolub Wiraż, również w stopniu komisarza, i namówił go na herbatę. To znaczy Chwalimierz miał go zaprosić na herbatę, czyli miał mu zrobić herbatę na miejscu. Gospodarz, z natury gościnny, zaparzył ulubioną herbatę marki Ulung z niewyczerpanych policyjnych zapasów, dla gościa (w kubku swojego podwładnego, Rympała Przypałki, chwilowo na interwencji, a więc nieobecnego) i dla siebie (w swoim ulubionym), po czym zasiadł za biurkiem i zamienił się w słuch.
         – Jesteś mi winien dużą wódkę – zagaił przybysz, a komisarz o mało nie zdębiał.
         – Jak to? Za co? – zapytał. Nie miało znaczenia, że wspólnie już zwiedzili bodaj wszystkie bździochowskie knajpy i niejedną dużą wódkę razem wypili, lecz wszystko było rozliczone i Ciutgrzmotowi wracanie do tak błahych tematów wydało się co najmniej niestosowne. A na pewno dziwne.
         – Doszły mnie słuchy – mówił dalej Wiraż, że masz na boku panienkę.
         Ciutgrzmot, zaskoczony jeszcze bardziej niż przed chwilą, ale też i zniesmaczony wtykaniem nosa w jego intymne sprawy, zaoponował:
         – Szybkuś (tak zdrobniale nazywał kolegę), co cię to obchodzi? To są moje prywatne sprawy.
         – Wiem, wiem – zapewnił komisarz Wiraż – ale we wsi już o tym gadają. Wiesz, jak to jest, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą i nie zamierzają tego trzymać dla siebie. A ja właśnie uratowałem ci dupę.
          Jak ty możesz tak mówić o kobiecie?! – żachnął się Ciutgrzmot. – A w ogóle to jak ty ją niby uratowałeś? Przed czym?
         – Nie twoją dupę, tylko twoją dupę – upierał się gość. – Nie twoją kochankę, tylko to, na czym siedzisz.
         – Aaa – uspokoił się Ciutgrzmot, ale tylko na chwilę i tylko w tej kwestii, bo zaraz dodał:
         – Ale tak w ogóle to o co ci chodzi?
         – No to posłuchaj. Zatrzymałem wczoraj gościa w porsche. Facet grzał chyba ze dwie stówy. Nawet nie zdążyłem zmierzyć, jak mi śmignął przed oczami. Machnąłem lizakiem, ale on nawet nie zwolnił, tylko pognał dalej. Wystartowałem za nim moją służbową hondą, ale właściwie nie miałem nadziei, że go dogonię. Ot tak po prostu, chciałem się trochę rozruszać. Miałem farta, bo zapory na przejeździe kolejowym były zamknięte i musiał się zatrzymać. Podchodzę, sprawdzam prawko, jest w porządku, po nazwisku widzę, że to jeden z tych najbogatszych w Bździochach. Byłem pewien, że zacznie się stawiać i straszyć, więc jakby od niechcenia zagaduję. Mówię mu, że widocznie ma pecha, bo akurat jest piątek, trzynastego, nic się nie dzieje, a mnie się na służbie dłuży i nuży, nie chce mi się pisać raportów, bo nie cierpię papierkowej roboty, więc jeśli poda jakieś sensowne wytłumaczenie, to nie wlepię mu mandatu. Mówię ci, już słyszałem, jak to on mi pokaże, pan mnie jeszcze popamięta, pan nie wie, kim ja jestem, wiesz, jacy oni są, że mnie wywalą z pracy, że to już mój ostatni dzień w tej robocie, i tak dalej. A tymczasem on spokojnie i grzeczniutko wali taki tekst: „W zeszłym tygodniu moja żona zostawiła mnie dla jakiegoś policjanta. Myślałem, że chce mi pan ją oddać”.
         – O żesz – jęknął Ciutgrzmot.
         – Pożyczyłem mu miłego weekendu i puściłem wolno. Powiedz, czy to przypadkiem nie o ciebie chodziło?
         – Stary, masz u mnie dwie podwójne duże wódki – zakrzyknął ucieszony Ciutgrzmot, po czym obaj sięgnęli po kubki z herbatą i zasiorbnęli z rozkoszą aromatycznego naparu. Nie ma to jak koleżeńskość.

         cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz