Bronsiu Wyżłop,
niezastąpiony dobieracz barwników w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Fabryki
Sztućców Dwukrotnego Użytku, z pamiętnego urlopu w zakładowym ośrodku
wypoczynkowym, zwanym przez pracowników „Cwajtym Gablemˮ niewiele pamiętał. A dokładnie – nic.
Zawdzięczał to walizce wódki, którą taszczył ze sobą, której starannie pilnował
przez całą podróż Osinobusem, a którą opróżnił rzetelnie na miejscu. To, czego
mu zabrakło, dokupił za sprzedane butelki z zestawu podstawowego. W czasie
jazdy unikał otwierania walizki, twierdząc, że zaciął się w niej zamek. Chętnie
korzystał zaś z poczęstunku współpasażerów, czyli kolegów z pracy, którzy znali
upodobania Bronsia, i częstowali go alkoholem z pełną świadomością, że na
rewanż nie mają co liczyć.
O małżonce Bronsia można
powiedzieć jedynie tyle, że miała dwa tygodnie spokojnego opalania się.
Bronsiu oczywiście, jak
już było wspomniane, nic z pobytu nad morzem nie pamiętał i na pytanie o to,
czy widział morze, odpowiadał: „Możeˮ. Stan, w jaki się wprawiał każdego dnia już od rana, można by nazwać
mini delirką. Po powrocie z wczasów rzucał się w wir pracy i tak mu mijał
kolejny rok, przez który marzył o następnym urlopie. Ale niech sobie nikt nie
myśli, że ten rok oczekiwania był czasem abstynencji. Co to, to nie. Bronsiu,
jak niemal każdy mieszkaniec Bździochów płci męskiej, brał czynny udział w
niewylewaniu za kołnierz.
Atoli w czasie pobytu
małżeństwa Wyżłopów na nadmorskich wywczasach miał miejsce pewien epizod,
którego nota bene Bronsiu i tak nie pamiętał. Dziś powiedziano by, że się
resetował do gołego dysku, w tamtych czasach określano taki stan nawaleniem się
jak autobus. W tym miejscu aż się prosi zadanie pytania, czy takie określenie
nie miało, ba, nawet czy nie pochodziło od Osinobusa pełnego pijanych
pracowników FSDU (Fabryki Sztućców Dwukrotnego Użytku), a potem się
upowszechniło i objęło swym zasięgiem nie tylko Bździochy i Bździochową Dolinę,
lecz wyszło poza jej granice i rozlało się po całym kraju. W każdym razie tak
się onegdaj stan upojenia alkoholowego określało.
Wróćmy do wspomnianego
epizodu, którego niechybnie Bronsiu nie pamiętał, za to świetnie zapamiętała go
jego małżonka. Otóż któregoś mniej słonecznego dnia, mniej więcej pośrodku
turnusu, w trakcie poobiedniej sjesty, czyli doprawiania się, ku ogromnemu
zdziwieniu połowicy pozostającej na miejscu z powodu nikłej perspektywy na
podciągnięcie opalenizny, Bronsiu odezwał się. Pomińmy szok, jaki wywołał u
swojej małżonki tym nagłym i niespodziewanym odezwaniem się, a zajmijmy się
jego treścią. Dodać należy jeszcze, że Bronsiu, który w zasadzie nie
przeklinał, tym razem – świadomie, bądź nie, chyba jednak bardziej nie – użył
w swej wypowiedzi nieprzyzwoitego słowa. Wyglądało to tak:
–
Malwino – zwrócił się Bronsiu do małżonki – Dzieje się tu coś dziwnego. Mam
wrażenie, że świruję.
–
Czemu tak sądzisz? – zdziwiła się Malwina.
–
Czy widzisz tam w kącie, koło mojej walizki pingwina?
–
Nie, nie widzę.
–
Ja też nie widzę.
–
No i co w tym dziwnego?
–
Bo on tam, qła, jest!
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz