W cieniu
najsławniejszego bździochowskiego aktora, Leona Obscenki,
prowadziła spokojne życie jego babka ze strony matki, niejaka
Zasyska Ziółko-Gadziołka. Być może aktorski talent Leon
odziedziczył właśnie po niej, aczkolwiek babcia Zasyska nie
odnosiła żadnych spektakularnych sukcesów; ba, wiodła, jako się
rzekło, żywot spokojny i wcale się ze swoim ewentualnym talentem
do aktorstwa nie ujawniała. Ale swoje potrafiła.
Ci, którzy
ją znali, a zwłaszcza ci, którzy ją znali bardzo dobrze, choć
takich było naprawdę niewielu, wiedzieli o pewnych utajnionych
przed światem babcinych skłonnościach i z tej racji między sobą
nazywali ją Ziółko-Gandziołka lub po prostu babcia Gandziołka.
Już samo to przezwisko może sugerować pewne upodobania babci
Zasysyki i jeśli ktoś podejrzliwy chciałby być na tyle
dociekliwy, aby sprawdzić jego źródło, wcale by się nie pomylił.
Bo w istocie babcia Zasyska w pełni zasługiwała na to przezwisko.
Ujmując rzecz bez ogródek i nie owijając w bawełnę, taki
dociekliwiec miałby całkowitą rację. Babcia Gandziołka po prostu
lubiła sobie zapalić „ziołowego” skręta. Skąd brała owe
ziółka, było tajemnicą poliszynela, ale i tak było wiadomo, że
w doniczkach z dziwnymi roślinkami o rozcapierzonych liściach,
których dziesiątki zastawiały wszystkie bodaj parapety w całym
domu, rosły właśnie te ziółka.
Kto był z
babcią Gandziołką najbliżej, wiedział też, że pali ona też
normalne papierosy, tytoniowe, oraz z nie mniejszym upodobaniem
zagląda do kieliszka. Krótko mówiąc, babcia Zasyska była niemal
nałogowcem w paleniu i w piciu, czyli – mówiąc po bździochowsku
– w niewylewaniu za kołnierz. A że była z natury łagodna,
przeto, jak już się dwa razy rzekło, wiodła żywot spokojny, nie
wadząc nikomu i nie wszczynając burd, jak to się niektórym
zdarza.
No więc
babcia Gandziołka wiodła sobie swój spokojny żywot z dala od
wielkowiejskiego gwaru. Czasem tylko, gdy potrzebowała, zaprzęgała
konika do kolaski i włączała się w ów wielkowiejski ruch, by
dotrzeć tam, gdzie zamierzała. Babciny konik spokojnie dreptał
śródwiejskimi asfaltami i nic sobie nie robił z klaksonów i
ulicznego tumultu. Po cichu się mówiło, że babcia konikowi do
siana dorzuca swojej trawki, i dlatego konik jest taki spokojny,
wyluzowany i z tumiwisistycznym podejściem do całego tego
współczesnego bałaganu.
Ale
niestety ta sielanka nie miała trwać wiecznie. Zdarzyło się więc,
że babcię zmogła najzwyklejsza dolegliwość, jaką jest ślepa
kiszka. Tego nie dało się wyleczyć domowym sposobem i żadna,
nawet największa dawka trawki nie była w stanie babci z tego stanu
wyciągnąć. Tym sposobem babcia Zasyska, zwana babcią Gandziołką,
trafiła do szpitala. Trafiła w ręce bodaj najlepszego
bździochowskiego chirurga, doktora Skalpela, który tych prostych
zabiegów miał na swym koncie setki, jeśli nie tysiące. Lepiej
babcia trafić nie mogła. Zabieg się udał, jak zwykle zresztą, i
tylko patrzeć, kiedy babcia opuści szpitalne mury.
Tymczasem
stało się coś niebywałego. Babcia którejś nocy zeszła z tego
świata tak cicho, jak cichy żywot wiodła. Cały personel szpitala,
zszokowany, zadawał sobie pytanie: „Jak to możliwe?”, lecz nikt
nie znajdował stosownego wyjaśnienia. Najbardziej ucierpiał
oczywiście prestiż doktora Skalpela, bo taki przypadek przydarzył
mu się po raz pierwszy w całej, bogatej wyłącznie w sukcesy
karierze. Trauma jego była więc przeogromna. Prawdę babcia zabrała
ze sobą do grobu.
Jedynie
Leon przeczuwał, co mogło być przyczyną babcinego opuszczenia
tego świata. Bo tak jak Leon, nie znał babci nikt. On był jej
oczkiem w głowie i to za jej namową poszedł w kierunku zawodowego
aktorstwa. Siedział któregoś wieczoru smętny przy kieliszeczku
babcinej nalewki z wiśni, wpatrywał się w wybujałe roślinki w
doniczkach i wsłuchiwał się w jakiś wewnętrzny głos. Głos ten
brzmiał dokładnie jak głos babci, dlatego to co mu przekazał,
uznał za wiarygodne.
„Widzisz
Leosiu, mówił głos, nic mi tutaj nie dają z tego, co lubię
najbardziej. Zakłócono mój domowy rytuał. Nie mogę sobie ani
zapalić, ani łyknąć, a to przecież było całe moje życie. Nic
po mnie na takim bezdusznym świecie. Żegnaj. Wybacz, ale muszę
odejść.”
Leon ocknął
się i sam już nie wiedział, czy to był rzeczywisty głos zza
światów, czy też może mu się to przyśniło. Ale, pomyślał,
chyba jednak tak mogło być. Śpij babciu spokojnie.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz