sobota, 14 marca 2020

311. Tragiczny przypadek babci Gandziołki

           W cieniu najsławniejszego bździochowskiego aktora, Leona Obscenki, prowadziła spokojne życie jego babka ze strony matki, niejaka Zasyska Ziółko-Gadziołka. Być może aktorski talent Leon odziedziczył właśnie po niej, aczkolwiek babcia Zasyska nie odnosiła żadnych spektakularnych sukcesów; ba, wiodła, jako się rzekło, żywot spokojny i wcale się ze swoim ewentualnym talentem do aktorstwa nie ujawniała. Ale swoje potrafiła.
           Ci, którzy ją znali, a zwłaszcza ci, którzy ją znali bardzo dobrze, choć takich było naprawdę niewielu, wiedzieli o pewnych utajnionych przed światem babcinych skłonnościach i z tej racji między sobą nazywali ją Ziółko-Gandziołka lub po prostu babcia Gandziołka. Już samo to przezwisko może sugerować pewne upodobania babci Zasysyki i jeśli ktoś podejrzliwy chciałby być na tyle dociekliwy, aby sprawdzić jego źródło, wcale by się nie pomylił. Bo w istocie babcia Zasyska w pełni zasługiwała na to przezwisko. Ujmując rzecz bez ogródek i nie owijając w bawełnę, taki dociekliwiec miałby całkowitą rację. Babcia Gandziołka po prostu lubiła sobie zapalić „ziołowego” skręta. Skąd brała owe ziółka, było tajemnicą poliszynela, ale i tak było wiadomo, że w doniczkach z dziwnymi roślinkami o rozcapierzonych liściach, których dziesiątki zastawiały wszystkie bodaj parapety w całym domu, rosły właśnie te ziółka.
           Kto był z babcią Gandziołką najbliżej, wiedział też, że pali ona też normalne papierosy, tytoniowe, oraz z nie mniejszym upodobaniem zagląda do kieliszka. Krótko mówiąc, babcia Zasyska była niemal nałogowcem w paleniu i w piciu, czyli – mówiąc po bździochowsku – w niewylewaniu za kołnierz. A że była z natury łagodna, przeto, jak już się dwa razy rzekło, wiodła żywot spokojny, nie wadząc nikomu i nie wszczynając burd, jak to się niektórym zdarza.
           No więc babcia Gandziołka wiodła sobie swój spokojny żywot z dala od wielkowiejskiego gwaru. Czasem tylko, gdy potrzebowała, zaprzęgała konika do kolaski i włączała się w ów wielkowiejski ruch, by dotrzeć tam, gdzie zamierzała. Babciny konik spokojnie dreptał śródwiejskimi asfaltami i nic sobie nie robił z klaksonów i ulicznego tumultu. Po cichu się mówiło, że babcia konikowi do siana dorzuca swojej trawki, i dlatego konik jest taki spokojny, wyluzowany i z tumiwisistycznym podejściem do całego tego współczesnego bałaganu.
           Ale niestety ta sielanka nie miała trwać wiecznie. Zdarzyło się więc, że babcię zmogła najzwyklejsza dolegliwość, jaką jest ślepa kiszka. Tego nie dało się wyleczyć domowym sposobem i żadna, nawet największa dawka trawki nie była w stanie babci z tego stanu wyciągnąć. Tym sposobem babcia Zasyska, zwana babcią Gandziołką, trafiła do szpitala. Trafiła w ręce bodaj najlepszego bździochowskiego chirurga, doktora Skalpela, który tych prostych zabiegów miał na swym koncie setki, jeśli nie tysiące. Lepiej babcia trafić nie mogła. Zabieg się udał, jak zwykle zresztą, i tylko patrzeć, kiedy babcia opuści szpitalne mury.
           Tymczasem stało się coś niebywałego. Babcia którejś nocy zeszła z tego świata tak cicho, jak cichy żywot wiodła. Cały personel szpitala, zszokowany, zadawał sobie pytanie: „Jak to możliwe?”, lecz nikt nie znajdował stosownego wyjaśnienia. Najbardziej ucierpiał oczywiście prestiż doktora Skalpela, bo taki przypadek przydarzył mu się po raz pierwszy w całej, bogatej wyłącznie w sukcesy karierze. Trauma jego była więc przeogromna. Prawdę babcia zabrała ze sobą do grobu.
           Jedynie Leon przeczuwał, co mogło być przyczyną babcinego opuszczenia tego świata. Bo tak jak Leon, nie znał babci nikt. On był jej oczkiem w głowie i to za jej namową poszedł w kierunku zawodowego aktorstwa. Siedział któregoś wieczoru smętny przy kieliszeczku babcinej nalewki z wiśni, wpatrywał się w wybujałe roślinki w doniczkach i wsłuchiwał się w jakiś wewnętrzny głos. Głos ten brzmiał dokładnie jak głos babci, dlatego to co mu przekazał, uznał za wiarygodne.
           „Widzisz Leosiu, mówił głos, nic mi tutaj nie dają z tego, co lubię najbardziej. Zakłócono mój domowy rytuał. Nie mogę sobie ani zapalić, ani łyknąć, a to przecież było całe moje życie. Nic po mnie na takim bezdusznym świecie. Żegnaj. Wybacz, ale muszę odejść.”
           Leon ocknął się i sam już nie wiedział, czy to był rzeczywisty głos zza światów, czy też może mu się to przyśniło. Ale, pomyślał, chyba jednak tak mogło być. Śpij babciu spokojnie.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz