Bidkowi Chlipale, któremu onegdaj
baca Stasek Gdybała, zwany Pućtem, tak obrazowo przedstawiał
wszechświat, że się w końcu na dociekliwego Bidka obraził, tak
jak wszystkim bodaj chłopcom, przyszło w końcu dorosnąć. Więc
Bidek dorósł, a dorosnąwszy wiekowo i fizycznie, dorósł też do
odbycia służby wojskowej. Ba, więcej nawet, bo Bidek postanowił
zostać żołnierzem zawodowym. Co więcej, postanowił zostać
oficerem. Trochę to trwało, ale w końcu został.
Czy to jednak samo wojsko, czy też
bździochowianie mieli to już we krwi, dość że Bidek Chlipała,
wzorem całej niemal męskiej populacji Bździochów, zaczął nie
wylewać za kołnierz. Niektórzy niewylewanie za kołnierz nazwaliby
przypadłością, ale w Bździochowej Dolinie było to rzeczą
naturalną, nieomal cechą charakterystyczną bździochowskiej nacji.
Tam każdy osobnik rodzaju męskiego, gdy już osiągnął właściwy
wiek, wpasowywał się zgrabnie w tę świadczącą o dojrzałości
zasadę. Takoż i Bidek się w nią wpasował i nikt nie widział w
tym nic niewłaściwego. W wojsku zaś umiejętność niewylewania za
kołnierz uważano wręcz za miarę dorosłości. Wiadomo było, że
już po przysiędze świeżo upieczeni żołnierze wraz z
odwiedzającym go towarzystwem mocno dawali sobie w gaz. Na drugi
dzień zarządzano ćwiczenia na poligonie, aby się żołnierzom łby
nieco przewietrzyły, i było po krzyku. Wróćmy jednak do kariery
Bidka Chlipały.
Jako się rzekło, Bidek chciał
zostać oficerem i dopiął swego. Jako wzorowy podchorąży zdobył
wszystkie możliwe do zdobycia nagrody i opuszczał szkołę
oficerską nie tylko z dwoma gwiazdkami na pagonach, ale też i z
listem pochwalnym. Nominacje oficerskie na zakończenie studiów
wojskowych odbywają się bardzo uroczyście, a kończy je raut,
gdzie świeżo upieczeni oficerowie wraz z całym dowództwem, czyli
z oficerami najwyższej rangi, wychylają toast za świetlaną
przyszłość.
Na ten cel przygotowano i zastawiono
stoły w auli. Stół dowództwa stał w poprzek sali, stoły dla
właśnie awansowanych oficerów – wzdłuż, w taki sposób, że
jednym końcem przylegały do stołu dowództwa, tworząc – gdyby
spojrzeć z góry – rodzaj kolumnady niczym w starożytnej
świątyni. Na stołach stały półmiski z zakąskami, dzbanki z
sokiem i lampki z winem, którym miano wychylić toast, tudzież
słodkości i owoce.
Dziwnym trafem świeży oficerowie
zasiedli przy owych stołach półkolem, tak że miejsca najbliższe
stołu dowódczego były puste. I wtedy właśnie w Bidku odezwała
się bździochowska krew. Zasiadł na pierwszym wolnym krześle, a po
spełnieniu toastu, przesiadał się na miejsce o bok. Postępując w
ten sposób, zawsze miał przed sobą pełną lampkę wina i z coraz
większą ochotą życzył wszystkim, nie wyłączając dowództwa,
wszystkiego najlepszego.
Cóż tu kryć, na oczach dowództwa
Bidek nieźle się zaprawił winem (trzeba uczciwie przyznać
organizatorom, że nie byle jakim), tworząc pomost między bon
tonowym oficerskim zwyczajem wznoszenia toastów, a tradycyjnym,
całkiem prozaicznym bździochowskim niewylewaniem za kołnierz.
Jedno jednak trzeba Bidkowi Chlipale
przyznać. Przez cały swój późniejszy żywot umiejętnie łączył
oficerski bon ton z bździochowską prozaicznością.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz