sobota, 21 marca 2020

312. Awans Bidka Chlipały

           Bidkowi Chlipale, któremu onegdaj baca Stasek Gdybała, zwany Pućtem, tak obrazowo przedstawiał wszechświat, że się w końcu na dociekliwego Bidka obraził, tak jak wszystkim bodaj chłopcom, przyszło w końcu dorosnąć. Więc Bidek dorósł, a dorosnąwszy wiekowo i fizycznie, dorósł też do odbycia służby wojskowej. Ba, więcej nawet, bo Bidek postanowił zostać żołnierzem zawodowym. Co więcej, postanowił zostać oficerem. Trochę to trwało, ale w końcu został.
           Czy to jednak samo wojsko, czy też bździochowianie mieli to już we krwi, dość że Bidek Chlipała, wzorem całej niemal męskiej populacji Bździochów, zaczął nie wylewać za kołnierz. Niektórzy niewylewanie za kołnierz nazwaliby przypadłością, ale w Bździochowej Dolinie było to rzeczą naturalną, nieomal cechą charakterystyczną bździochowskiej nacji. Tam każdy osobnik rodzaju męskiego, gdy już osiągnął właściwy wiek, wpasowywał się zgrabnie w tę świadczącą o dojrzałości zasadę. Takoż i Bidek się w nią wpasował i nikt nie widział w tym nic niewłaściwego. W wojsku zaś umiejętność niewylewania za kołnierz uważano wręcz za miarę dorosłości. Wiadomo było, że już po przysiędze świeżo upieczeni żołnierze wraz z odwiedzającym go towarzystwem mocno dawali sobie w gaz. Na drugi dzień zarządzano ćwiczenia na poligonie, aby się żołnierzom łby nieco przewietrzyły, i było po krzyku. Wróćmy jednak do kariery Bidka Chlipały.
           Jako się rzekło, Bidek chciał zostać oficerem i dopiął swego. Jako wzorowy podchorąży zdobył wszystkie możliwe do zdobycia nagrody i opuszczał szkołę oficerską nie tylko z dwoma gwiazdkami na pagonach, ale też i z listem pochwalnym. Nominacje oficerskie na zakończenie studiów wojskowych odbywają się bardzo uroczyście, a kończy je raut, gdzie świeżo upieczeni oficerowie wraz z całym dowództwem, czyli z oficerami najwyższej rangi, wychylają toast za świetlaną przyszłość.
           Na ten cel przygotowano i zastawiono stoły w auli. Stół dowództwa stał w poprzek sali, stoły dla właśnie awansowanych oficerów – wzdłuż, w taki sposób, że jednym końcem przylegały do stołu dowództwa, tworząc – gdyby spojrzeć z góry – rodzaj kolumnady niczym w starożytnej świątyni. Na stołach stały półmiski z zakąskami, dzbanki z sokiem i lampki z winem, którym miano wychylić toast, tudzież słodkości i owoce.
           Dziwnym trafem świeży oficerowie zasiedli przy owych stołach półkolem, tak że miejsca najbliższe stołu dowódczego były puste. I wtedy właśnie w Bidku odezwała się bździochowska krew. Zasiadł na pierwszym wolnym krześle, a po spełnieniu toastu, przesiadał się na miejsce o bok. Postępując w ten sposób, zawsze miał przed sobą pełną lampkę wina i z coraz większą ochotą życzył wszystkim, nie wyłączając dowództwa, wszystkiego najlepszego.
           Cóż tu kryć, na oczach dowództwa Bidek nieźle się zaprawił winem (trzeba uczciwie przyznać organizatorom, że nie byle jakim), tworząc pomost między bon tonowym oficerskim zwyczajem wznoszenia toastów, a tradycyjnym, całkiem prozaicznym bździochowskim niewylewaniem za kołnierz.
           Jedno jednak trzeba Bidkowi Chlipale przyznać. Przez cały swój późniejszy żywot umiejętnie łączył oficerski bon ton z bździochowską prozaicznością.




          cdn…
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz