By móc
opisać Bronsia Wyżłopa, trzeba by zużyć wiele ryz papieru i
wiele kałamarzy atramentu, nie licząc stalówek. Określając rzecz
współcześnie – trzeba by zapełnić wiele plików komputerowych.
Bo Bronsiu Wyżłop to wielce skomplikowane dzieło Boże. Można by
nawet powiedzieć, że to geniusz. Lecz tylko pod jednym warunkiem –
wtedy kiedy jest pod wpływem. Nie trzeba dodawać pod wpływem
czego, bo już samo jego nazwisko niechybnie naprowadzi ewentualnego
dociekacza prawdy na właściwy trop.
Niewątpliwie
najcenniejszą zaletą Bronsia był gust. Gust szeroko pojęty. Bo
Bronsiu z takim samym zapałem gustował kolorystykę barwników w
pracy, jak i wszelkiej mocy alkohol. Jak pamiętamy, Bronsiu pracował
w dziale projektowo-konstrukcyjnym Ośrodka Badawczo-Rozwojowego w
Bździochowskiej Fabryce Sztućców Dwukrotnego Użytku, na
stanowisku dobieracza barwników. Musiał być w tym dobry, bo
dyrekcji nigdy nawet przez myśl nie przeszło, aby pozbyć się tak
cennego i uzdolnionego fachowca, mimo jego chronicznego upodobania do
niewylewania za kołnierz. Ponieważ jednak była to cecha
zdecydowanej większości męskiej części bździochowskiej
populacji, a istniało znikome prawdopodobieństwo znalezienia jego
zastępcy, przeto Bronsiu trwał na swoim dobieraczowo barwnikowym
stołku niezagrożony.
O
przeróżnych wyczynach Bronsia bywało głośno w Bździochowej
Dolinie, ale oczywiście tylko do czasu, gdy jakieś inne
spektakularne wydarzenia nie odsunęły tych Bronsiowych poza pamięć
podręczną, czyli w głąb pamięci długoterminowej. Bo całkiem
zapomnieć o nich się nie dało. Gwoli przypomnienia napomknąć
więc wypada o wyjeździe na wczasy z walizką pełną butelek
wódki, czy też o słynnej akcji z kreską w pijalni piwa Akwarium.
Kolejny
wyczyn Bronsia Wyżłopa, który poniżej zostanie Czytelnikowi
przedstawiony, też przeszedł do bździochowskiej historii. Wpierw
jednak trzeba wspomnieć o innej cesze Bronsia, o jego pewnego
rodzaju sknerstwie (trudno o inne określenie). Bronsiu mianowicie
lubił – jak to się popularnie określa – popić na krzywy ryj.
Było mu to jednak wybaczane, prawdopodobnie ze względu na jego
„użyteczność towarzyską”. Gdy zaś chciano coś omówić bez
obecności Bronsia, wystarczyło że któryś z kolegów rzucił na
głos hasło: „Kto mi pożyczy stówę do pierwszego?”, a Bronsiu
natychmiast pod byle pozorem opuszczał biuro.
Wróćmy
jednak do zapowiedzianego przypadku. Podczas jakiegoś spotkania
towarzyskiego w restauracji „Pod Upadłym Aniołem”
powstał zakład – kto wypije duszkiem litr wódki. Wygraną miała
stanowić skrzynka wódki. Całe towarzystwo zaniemówiło i po cichu
analizowało swoje możliwości. Bronsiu natomiast natychmiast wstał
i opuścił lokal. Całe towarzystwo było tym faktem zaskoczone, bo
kto jak kto, ale Bronsiu miał duże szanse wygrać zakład. Było
przekonane, że Bronsiu choć mógł być pewien, że podoła
zakładowi, to pewnie bał się, że gdyby jednak nie podołał,
musiałby on postawić skrzynkę wódki. A to bardzo kłóciło się
ze wspomnianą wcześniej jego cechą swoistego sknerstwa. Jakież
więc było zdziwienie ogółu, gdy po krótkim czasie Bronsiu wrócił
i podjął zakład. I go wygrał.
– No ale
jak to tak? – pytano. – I nagle tak ni stąd, ni zowąd wróciłeś
i bach, litr wódki z gwinta na raz. Gdzie ty byłeś?
Na to
ogólne zdziwienie Bronsiu zareagował skromnym:
– Wpadłem
na chwilę do Akwarium, wypróbować, czy mi się to uda. No i
udało się. Tu, jak widzieliście, też. O mój honor szło –
powiedział, tym razem z dumą i z iskierką satysfakcji w oku. Po
czym dźwignął wygraną, by na coraz bardziej chwiejnych nogach
zataszczyć ją do domu.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz