sobota, 7 marca 2020

310. Zakład mniej więcej honorowy

           By móc opisać Bronsia Wyżłopa, trzeba by zużyć wiele ryz papieru i wiele kałamarzy atramentu, nie licząc stalówek. Określając rzecz współcześnie – trzeba by zapełnić wiele plików komputerowych. Bo Bronsiu Wyżłop to wielce skomplikowane dzieło Boże. Można by nawet powiedzieć, że to geniusz. Lecz tylko pod jednym warunkiem – wtedy kiedy jest pod wpływem. Nie trzeba dodawać pod wpływem czego, bo już samo jego nazwisko niechybnie naprowadzi ewentualnego dociekacza prawdy na właściwy trop.
           Niewątpliwie najcenniejszą zaletą Bronsia był gust. Gust szeroko pojęty. Bo Bronsiu z takim samym zapałem gustował kolorystykę barwników w pracy, jak i wszelkiej mocy alkohol. Jak pamiętamy, Bronsiu pracował w dziale projektowo-konstrukcyjnym Ośrodka Badawczo-Rozwojowego w Bździochowskiej Fabryce Sztućców Dwukrotnego Użytku, na stanowisku dobieracza barwników. Musiał być w tym dobry, bo dyrekcji nigdy nawet przez myśl nie przeszło, aby pozbyć się tak cennego i uzdolnionego fachowca, mimo jego chronicznego upodobania do niewylewania za kołnierz. Ponieważ jednak była to cecha zdecydowanej większości męskiej części bździochowskiej populacji, a istniało znikome prawdopodobieństwo znalezienia jego zastępcy, przeto Bronsiu trwał na swoim dobieraczowo barwnikowym stołku niezagrożony.
           O przeróżnych wyczynach Bronsia bywało głośno w Bździochowej Dolinie, ale oczywiście tylko do czasu, gdy jakieś inne spektakularne wydarzenia nie odsunęły tych Bronsiowych poza pamięć podręczną, czyli w głąb pamięci długoterminowej. Bo całkiem zapomnieć o nich się nie dało. Gwoli przypomnienia napomknąć więc wypada o wyjeździe na wczasy z walizką pełną butelek wódki, czy też o słynnej akcji z kreską w pijalni piwa Akwarium.
           Kolejny wyczyn Bronsia Wyżłopa, który poniżej zostanie Czytelnikowi przedstawiony, też przeszedł do bździochowskiej historii. Wpierw jednak trzeba wspomnieć o innej cesze Bronsia, o jego pewnego rodzaju sknerstwie (trudno o inne określenie). Bronsiu mianowicie lubił – jak to się popularnie określa – popić na krzywy ryj. Było mu to jednak wybaczane, prawdopodobnie ze względu na jego „użyteczność towarzyską”. Gdy zaś chciano coś omówić bez obecności Bronsia, wystarczyło że któryś z kolegów rzucił na głos hasło: „Kto mi pożyczy stówę do pierwszego?”, a Bronsiu natychmiast pod byle pozorem opuszczał biuro.
           Wróćmy jednak do zapowiedzianego przypadku. Podczas jakiegoś spotkania towarzyskiego w restauracji „Pod Upadłym Aniołem” powstał zakład – kto wypije duszkiem litr wódki. Wygraną miała stanowić skrzynka wódki. Całe towarzystwo zaniemówiło i po cichu analizowało swoje możliwości. Bronsiu natomiast natychmiast wstał i opuścił lokal. Całe towarzystwo było tym faktem zaskoczone, bo kto jak kto, ale Bronsiu miał duże szanse wygrać zakład. Było przekonane, że Bronsiu choć mógł być pewien, że podoła zakładowi, to pewnie bał się, że gdyby jednak nie podołał, musiałby on postawić skrzynkę wódki. A to bardzo kłóciło się ze wspomnianą wcześniej jego cechą swoistego sknerstwa. Jakież więc było zdziwienie ogółu, gdy po krótkim czasie Bronsiu wrócił i podjął zakład. I go wygrał.
           – No ale jak to tak? – pytano. – I nagle tak ni stąd, ni zowąd wróciłeś i bach, litr wódki z gwinta na raz. Gdzie ty byłeś?
           Na to ogólne zdziwienie Bronsiu zareagował skromnym:
           – Wpadłem na chwilę do Akwarium, wypróbować, czy mi się to uda. No i udało się. Tu, jak widzieliście, też. O mój honor szło – powiedział, tym razem z dumą i z iskierką satysfakcji w oku. Po czym dźwignął wygraną, by na coraz bardziej chwiejnych nogach zataszczyć ją do domu.

           cdn…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz