sobota, 6 czerwca 2020

323. Igra w tigra

           Góralskimi korzeniami, prócz Staska Gdybały, zwanego Pućtem, mógł się jeszcze pochwalić inny Stasek, nazwiskiem Wychyl, zwany Ćwiortką. Nic dziwnego, że na imię było mu Stasek, bo na Podhalu są same Staski i Józki. Tu się akurat Józek nie trafił, tylko oba Staski – on i Gdybała. Stasek Wychyl dobrze się wpasował w bździochowskie środowisko, bo tak jak niemal wszyscy tamtejsi mężczyźni nie wylewał za kołnierz.
           Ale było też coś więcej. Z Podhala Ćwiortka przywiózł pewną zabawę towarzyską, w sam raz dla niewylewających za kołnierz, i rozpropagował ją na kresach Kresów Wschodnich, co mu przyszło bez specjalnego trudu. Zabawa nazywała się Igra w tigra i polegała na tym, że towarzystwo, zazwyczaj męskie, siedziało przy stole i piło. W sumie nic nadzwyczajnego, tak najczęściej wyglądają zakrapiane imprezy. Różnica pojawiała się w momencie, gdy któryś z biesiadników zawołał: „Tiger”. Wtedy wszyscy, jak na komendę, którą de facto było to zawołanie, wstawali z krzeseł (w oryginale – z zydli) i wchodzili pod stół. Po chwili padało następne hasło: „Ni ma tigra” i wszyscy wracali na swoje miejsca przy stole. Kto nie miał już siły, zostawał pod stołem. I tak dalej aż do ostatniego gościa. Wygrywał oczywiście ten, któremu jako ostatniemu udało się wdrapać z powrotem na krzesło.
           „Igra w tigra” bardzo przypadła do gustu mieszkańcom Bździochowej Doliny, czemu trudno się dziwić. Ale ze Staskiem Wychylem, zwanym Ćwiortką, trudno było wygrać, a ściślej nie wygrał jeszcze nikt. W tym kontekście można by się zastanawiać, dlaczego Staska Wychyla nazwano tylko Ćwiortką. Rzecz ta oczywiście miała swoje wyjaśnienie i się wyjaśniła. Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, że chodzi o ćwierćlitrową butelkę wódki, bo tak nazwano Staska, gdy taka ilość alkoholu wystarczała we wczesnej młodości do zwalenia go z nóg. Owszem, chodziło o ćwierć ale nie litra, lecz galonu, amerykańskiej miary pojemności. Takim przydomkiem ochrzcili Staska Wychyla znajomi, którzy wrócili z Hameryki i mieli to nieszczęście, że siedli razem z nim do wódki.
           Bo Stasek potrafił wypić. W praktyce wyglądało to tak, że Stasek i tak pił tak długo, dopóki sam o własnych siłach nie zjechał pod stół, gdzie dołączał do reszty poległego wcześniej towarzystwa. Krótko mówiąc, pił na umór, ocierając się o alkoholizm.
           Skoro już zostało wspomniane o Hameryce, warto dodać, że Stasek Wychyl też swego czasu udał się na emigrację „za chlebem”. Ale nie była to Hameryka, tylko Afryka Południowa. Ktoś mu kiedyś naopowiadał cudów i Stasek to kupił. Zasadniczo jego styl życia na wyjeździe nie uległ zmianie. Po skończonej pracy w kopalni diamentów wsiadał w samochód, jechał dwie godziny do najbliższego miasta, tam wlewał w siebie pewną ilość taniej whisky, po czym wracał, trochę podrzemał i zaczynał kolejny dzień. Jakimś cudem nigdy nie miał do czynienia z policją. Wprawę w tym procederze, zarówno w piciu, jak i w jeździe po pijaku, miał, bo przywiózł je ze sobą z oćczyzny, jak nazywał kresy Kresów Wschodnich. Koledzy po kieliszku nazywali go Stasek Łajczil. Tys piknie, jak zwykł był mawiać. „Ćwiortka” koledzy za cholerę nie potrafili wymówić.
           Takie właśnie i tyle wspomnień przywiózł ze sobą z powrotem Stasek Wychyl z Afryki Południowej. Kiedy podczas kolejnej Igry w tigra” zainicjowanej Pod Upadłym Aniołem, za którą na emigracji z tęsknoty nostalgicznie ściskało go w dołku, gdy jeszcze większość towarzystwa siedziała przy stole, Stasek przywoływał z pamięci te wspomnienia, podmalowane dramaturgią typu spotkanie oko w oko z dzikimi zwierzętami, najczęściej z lwem lub nosorożcem, i zabawiał nimi zasłuchane grono przyjaciół. Na koniec zwierzył się ze swojej tajemnicy.
           – Wiecie, dlaczego wróciłem? – zapytał, ściszając głos. – Wiecie? Nie wiecie. To ja wam powiem. – Po czym, jeszcze bardziej ściszając głos, dodał: – Bo bałem się, że popadnę w nałóg.

           cdn…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz