Góralskimi
korzeniami, prócz Staska Gdybały, zwanego Pućtem, mógł się
jeszcze pochwalić inny Stasek, nazwiskiem Wychyl, zwany Ćwiortką.
Nic dziwnego, że na imię było mu Stasek, bo na Podhalu są same
Staski i Józki. Tu się akurat Józek nie trafił, tylko oba Staski
– on i Gdybała. Stasek Wychyl dobrze się wpasował w
bździochowskie środowisko, bo tak jak niemal wszyscy tamtejsi
mężczyźni nie wylewał za kołnierz.
Ale było
też coś więcej. Z Podhala Ćwiortka przywiózł pewną zabawę
towarzyską, w sam raz dla niewylewających za kołnierz, i
rozpropagował ją na kresach Kresów Wschodnich, co mu przyszło bez
specjalnego trudu. Zabawa nazywała się „Igra
w tigra”
i polegała na tym, że towarzystwo, zazwyczaj męskie,
siedziało przy stole i piło. W sumie nic nadzwyczajnego, tak
najczęściej wyglądają zakrapiane imprezy. Różnica pojawiała
się w momencie, gdy któryś z biesiadników zawołał: „Tiger”.
Wtedy wszyscy, jak na komendę, którą de facto było to zawołanie,
wstawali z krzeseł (w oryginale – z zydli) i wchodzili pod stół.
Po chwili padało następne hasło: „Ni ma tigra” i wszyscy
wracali na swoje miejsca przy stole. Kto nie miał już siły,
zostawał pod stołem. I tak dalej aż do ostatniego gościa.
Wygrywał oczywiście ten, któremu jako ostatniemu udało się
wdrapać z powrotem na krzesło.
„Igra
w tigra” bardzo przypadła do gustu mieszkańcom Bździochowej
Doliny, czemu trudno się dziwić. Ale ze Staskiem Wychylem, zwanym
Ćwiortką, trudno było wygrać, a ściślej nie wygrał jeszcze
nikt. W tym kontekście można by się zastanawiać, dlaczego Staska
Wychyla nazwano tylko Ćwiortką. Rzecz ta oczywiście miała swoje
wyjaśnienie i się wyjaśniła. Myliłby się jednak ten, kto by
przypuszczał, że chodzi o ćwierćlitrową butelkę wódki, bo tak
nazwano Staska, gdy taka ilość alkoholu wystarczała we wczesnej
młodości do zwalenia go z nóg. Owszem, chodziło o ćwierć ale
nie litra, lecz galonu, amerykańskiej miary pojemności. Takim
przydomkiem ochrzcili Staska Wychyla znajomi, którzy wrócili z
Hameryki i mieli to nieszczęście, że siedli razem z nim do wódki.
Bo Stasek
potrafił wypić. W praktyce wyglądało to tak, że Stasek i tak pił
tak długo, dopóki sam o własnych siłach nie zjechał pod stół,
gdzie dołączał do reszty poległego wcześniej towarzystwa. Krótko
mówiąc, pił na umór, ocierając się o alkoholizm.
Skoro już
zostało wspomniane o Hameryce, warto dodać, że Stasek Wychyl też
swego czasu udał się na emigrację „za
chlebem”. Ale nie była to Hameryka, tylko Afryka Południowa. Ktoś
mu kiedyś naopowiadał cudów i Stasek to kupił. Zasadniczo jego
styl życia na wyjeździe nie uległ zmianie. Po skończonej pracy w
kopalni diamentów wsiadał w samochód, jechał dwie godziny do
najbliższego miasta, tam wlewał w siebie pewną ilość taniej
whisky, po czym wracał, trochę podrzemał i zaczynał kolejny
dzień. Jakimś cudem nigdy nie miał do czynienia z policją. Wprawę
w tym procederze, zarówno w piciu, jak i w jeździe po pijaku, miał,
bo przywiózł je ze sobą z oćczyzny, jak nazywał kresy Kresów
Wschodnich. Koledzy po kieliszku nazywali go Stasek Łajczil. Tys
piknie, jak zwykł był mawiać. „Ćwiortka” koledzy za cholerę
nie potrafili wymówić.
Takie
właśnie i tyle wspomnień przywiózł ze sobą z powrotem Stasek
Wychyl z Afryki Południowej. Kiedy podczas kolejnej „Igry
w tigra” zainicjowanej Pod
Upadłym Aniołem, za
którą na emigracji z tęsknoty nostalgicznie ściskało go w dołku,
gdy jeszcze większość towarzystwa siedziała przy stole, Stasek
przywoływał z pamięci te wspomnienia, podmalowane dramaturgią
typu spotkanie oko w oko z dzikimi zwierzętami, najczęściej z lwem
lub nosorożcem, i zabawiał nimi zasłuchane grono przyjaciół. Na
koniec zwierzył się ze swojej tajemnicy.
–
Wiecie, dlaczego wróciłem? – zapytał, ściszając głos. –
Wiecie? Nie wiecie. To ja wam powiem. – Po czym, jeszcze bardziej
ściszając głos, dodał: – Bo bałem się, że popadnę w nałóg.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz