W czasach
jedynie słusznych na wydziale tak zwanym „dyrektorskim”, czyli
zarządzania, bździochowskiego uniwersytetu studiował syn
mongolskiego dygnitarza, niejaki Aslandorj Möngkebaghatur
Sayyid Ajjal Shams Omar al-Din.
Takie miał imię. Nazwiska nie miał. Kiedyś, przy piwie tłumaczył
kolegom, skąd wzięło się takie imię, i co ono oznacza,
gdyż Mongołowie mają specyficzny sposób nadawania imion nowo
narodzonym, a nazwisk nie używają. Po prostu mają same imiona, bez
nazwisk. W zasadzie każdy ma inne imię i jest ono zlepkiem słów
zawierających określenie charakteru, przydomka, nazwy klanu
rodzinnego, a także naleciałości z innych języków, pozostałe po
ekspansji Mongołów na sporą część świata. Ale największa
nawet ilość alkoholu nie mogła sprawić, aby ktokolwiek mógł te
imiona wypowiedzieć, a tym bardziej wypowiedzieć dokładnie, a już
na pewno nie dało się ich zapamiętać. W związku z tym nazywano
go po prostu: Homar, co też – jak widać – było zlepkiem słowno
literowym z jego długiego oryginalnego imienia. Kolegom udało się
zapamiętać tylko imię siostry. Można się domyślać, dlaczego,
gdyż wcale nie było łatwiejsze. Erdenetungalag, co oznacza czysty
klejnot; w tym wypadku perłę.
Oficjalnie
Homar kazał się tytułować: Guai Melschoi. Podczas któregoś
alkoholowo upojnego wieczoru koledzy podpatrzyli w jego paszporcie to
właśnie, zatajone przed nimi imię. Drogą podstępnych niby
niewinnych pytań poznali jego etymologię. Okazało się, że imię
pochodzi od pierwszych liter Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i
Choibalsana, pierwszego komunistycznego władcy Mongolii. Dzięki
takiemu imieniu Homar mógł dużo osiągnąć i korzystał z tej
możliwości w maksymalnym stopniu. A „Guai” przed imieniem
znaczyło po prostu „Pan”.
Homar był
człowiekiem niezwykle otwartym i towarzyskim. Imprezował z kolegami
studentami, ile tylko dusza zapragnęła. Podczas którejś z
kolejnych libacji, przedstawił mongolskie sprawy majątkowe. Okazało
się, że w tym pasterskim kraju (wtedy jeszcze republice
radzieckiej) najkorzystniejszą walutą jest koń. Właściciel
tysiąca koni to w zasadzie biedak. Przy dziesięciu tysiącach koni
zaczynało się dopiero dostrzegać ich właściciela. Takiego
człowieka na pewno nie można jeszcze było nazwać zamożnym. Aby
móc się ubiegać o jakieś stanowisko w administracji państwowej,
trzeba było posiadać co najmniej pięćdziesiąt tysięcy koni.
Wbrew pozorom nie trzeba było jakichś szczególnych zabiegów, aby
okiełznać takie stado. Konie pasły się wolno na rozległym stepie
i powoli przesuwały się w kierunku świeżych traw. Gdy już
odeszły na pewien dystans, rodzina właścicieli zwijała jurtę i
podążała ich śladem. Ojciec Homara miał stado liczące grubo
ponad pięćdziesiąt tysięcy koni, w związku z czym był w
Mongolii szychą.
Jako się
rzekło, Homar nie unikał towarzystwa do wypitki, a weseli koledzy
co rusz podsuwali mu nowe pomysły. Niby żartem, lecz Homar niekiedy
nie wyławiał niuansów i traktował ich dowcipy serio. Pewnego razu
koledzy po przyswojeniu odpowiedniej dawki chmielowego napoju zaczęli
namawiać Homara, aby załatwił jakiś pojazd, bo metro jest
kosztowne, a poza tym nie zawsze da się nim dojechać tam, gdzie się
chce. No i oczywiście trudno metrem zaszpanować przed dziewczyną,
a chodzenie na dziewczynki było stałym punktem programu. Homarowi
nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Na drugi dzień podjechała
pod akademik wypasiona zachodnia fura z dodatkową tabliczką przy
tablicy rejestracyjnej z oznaczeniem CC, czyli Korpusu Konsularnego.
Jak widać, taka sprawa dla Homara to była pestka.
W tej
sytuacji koledzy zaczęli podpuszczać Homara, że jak by nie
patrzeć, to ta fura jest za mała, aby ich wszystkich pomieścić, w
związku z czym przydałoby się coś większego. Na przykład
autobus. Kiedy następnego dnia podjechał luksusowy jak na tamte
czasy autobus, także z oznaczeniem CC, koledzy zażądali czołgu.
Spodziewali się, że Homar połapie się w ich żartach, ale gdy ten
powiedział, że nie ma sprawy, przestraszyli się. Aby nie było
draki, wyjawili Homarowi, że to wszystko były żarty. Nie chciał w
to uwierzyć. Wtedy zaproponowano mu, aby przyprowadził po dwa konie
dla każdego studenta. Rzeczywiście, na takie dictum Homar
zaoponował.
– Nie –
powiedział. – Czystej, żywej gotówki ode mnie nie dostaniecie.
Stanęło
na tym, że samochód i autobus wróciły do konsulatu, a na popijawy
towarzystwo, jak wcześniej, udawało się pieszo. Na dziewczynki
też.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz