– Pani patrzy, jakie tu świnie mieszkają – rzekła, a raczej ryknęła, nie kryjąc oburzenia Murczychała Szczoczotko do swej koleżanki po fachu, Gerdolinie Zamieć. Obie panie, etetowe sprzątaczki, zwane obecnie serwisantami powierzchni poziomych, stały w drzwiach toalety w koedukacyjnym domu akademickim bździochowskiej Akademii Sztuk Wyzwolonych i z niesmakiem wpatrywały się w ekskrement spoczywający na klapie deski sedesowej. Finezyjny zawijas, w jaki był skręcony w żadnym razie nie wzbudzał w nich zwiększonego poczucia estetyki. Ich podniesione głosy niosły się wzdłuż korytarza, wywołując echo potęgujące siłę głosu.
– Ci artyści, pożal się Boże – odpowiedziała wcale nie ciszej pani Zamieć – w ogóle wstydu nie mają. Pewnie się który schlał i nawet nie zauważył, że robi na klapę. Tfu, świntuchy.
– I pijaki.
Panie były nadzwyczaj zgodne co do tego, że należy zawiadomić kierownika akademika, przeprowadzić śledztwo, złapać winnego, i żeby ten winny sam osobiście zlizał gówno z deski. Zapewniały się nawzajem, że ani jedna, ani druga nie sprzątnie tego świństwa.
Nieco dalej, w uchylonych drzwiach na korytarz jednego z pokoi studenckich sterczało kilka głów podsłuchujących rozmowę sprzątaczek i chichoczących. Parę dni wcześniej kilkoro studentów po niezbyt przychylnych wypowiedziach obu pań na temat zachowania studentów w ogóle, a w szczególności w sobotnie wieczory, postanowiło zrobić im kawał. Z gliny ulepili naturalnej wielkości, zgrabnie i nie mniej naturalnie wywinięty ludzki odchód, pomalowali go na najczęściej występujące w nim barwy, uzupełnili wszystko drobniutkim retuszem, tu i ówdzie musnęli lakierem i gotowe dzieło sztuki podrzucili do toalety. Pierwotnie w planie było jeszcze wciśnięcie chorągiewki, jak to się robi w serwowanych koktajlach, ale ostatecznie zdecydowano zostawić je gołe, bez dodatków, czyli sauté. Spodziewano się murowanego efektu i, jak widać, takiż był.
Kierownik, który znał zagrania wesołych i pomysłowych mieszkańców domu, na pewno wyczuł żart i całą sprawę załagodził. Dość że nikt sprawców nie ścigał, a gówno z deski zniknęło.
Panie Szczoczotko i Zamieć wróciły do normalnego u nich przedskandalowego statusu rywalek, czyli do wiecznych pretensji, utyskiwań, podchodów, spisków i intryg, jakie sobie fundowały. Takie już miały charaktery. Tylko takie zdarzenie jak to z gównem mogło zakłócić ten stan kłótliwej równowagi i wprowadzić rozejm.
Nic więc dziwnego, że na oczach studentek i studentów rozegrała się swego czasu taka scenka. Do scysji doszło, gdy jedna z pań niechcący czy też chcący wjechała z robotą w rewir drugiej. Zaczęła się wymiana zdań, która przerodziła się w najzwyklejszą pyskówkę. Ale na tym się nie skończyło. Panie nakręcały się coraz bardziej i można było przypuszczać, że w końcu pójdą w ruch ścierki. Tymczasem pyskówka się nasilała, rozszerzyła o inwektywy, aż w końcu doszło do wyzwisk. Panie nie pozostawały sobie dłużne, wyczerpując niemal cały repertuar mowy rynsztokowej. W końcu, gdy już zabrakło odpowiednich słów, pani Zamieć, która bardzo chciała się jeszcze odgryźć konkurencji, zapowietrzyła się, cały czas szukając w myślach odpowiedniego wyrazu. Wreszcie wyrzuciła z siebie z całą mocą, pełnym gardłem:
– Ty… ty… ty…chuju!
Tak się skończyła awantura, bo pani Szczoczotko nie znalazła już odpowiedzi, i uniesiona ręka ze szmatą opadła. Studenci, którzy silą rzeczy słyszeli wszystko, uśmiawszy się uprzednio setnie, skwitowali to, jednym zdaniem:
– Zamieć zamiotła szczotkę.
cdn…