sobota, 26 września 2020

339. Gówienko

           – Pani patrzy, jakie tu świnie mieszkają – rzekła, a raczej ryknęła, nie kryjąc oburzenia Murczychała Szczoczotko do swej koleżanki po fachu, Gerdolinie Zamieć. Obie panie, etetowe sprzątaczki, zwane obecnie serwisantami powierzchni poziomych, stały w drzwiach toalety w koedukacyjnym domu akademickim bździochowskiej Akademii Sztuk Wyzwolonych i z niesmakiem wpatrywały się w ekskrement spoczywający na klapie deski sedesowej. Finezyjny zawijas, w jaki był skręcony w żadnym razie nie wzbudzał w nich zwiększonego poczucia estetyki. Ich podniesione głosy niosły się wzdłuż korytarza, wywołując echo potęgujące siłę głosu. 

          – Ci artyści, pożal się Boże – odpowiedziała wcale nie ciszej pani Zamieć – w ogóle wstydu nie mają. Pewnie się który schlał i nawet nie zauważył, że robi na klapę. Tfu, świntuchy.

           – I pijaki.

           Panie były nadzwyczaj zgodne co do tego, że należy zawiadomić kierownika akademika, przeprowadzić śledztwo, złapać winnego, i żeby ten winny sam osobiście zlizał gówno z deski. Zapewniały się nawzajem, że ani jedna, ani druga nie sprzątnie tego świństwa.

           Nieco dalej, w uchylonych drzwiach na korytarz jednego z pokoi studenckich sterczało kilka głów podsłuchujących rozmowę sprzątaczek i chichoczących. Parę dni wcześniej kilkoro studentów po niezbyt przychylnych wypowiedziach obu pań na temat zachowania studentów w ogóle, a w szczególności w sobotnie wieczory, postanowiło zrobić im kawał. Z gliny ulepili naturalnej wielkości, zgrabnie i nie mniej naturalnie wywinięty ludzki odchód, pomalowali go na najczęściej występujące w nim barwy, uzupełnili wszystko drobniutkim retuszem, tu i ówdzie musnęli lakierem i gotowe dzieło sztuki podrzucili do toalety. Pierwotnie w planie było jeszcze wciśnięcie chorągiewki, jak to się robi w serwowanych koktajlach, ale ostatecznie zdecydowano zostawić je gołe, bez dodatków, czyli sauté. Spodziewano się murowanego efektu i, jak widać, takiż był.

           Kierownik, który znał zagrania wesołych i pomysłowych mieszkańców domu, na pewno wyczuł żart i całą sprawę załagodził. Dość że nikt sprawców nie ścigał, a gówno z deski zniknęło.

           Panie Szczoczotko i Zamieć wróciły do normalnego u nich przedskandalowego statusu rywalek, czyli do wiecznych pretensji, utyskiwań, podchodów, spisków i intryg, jakie sobie fundowały. Takie już miały charaktery. Tylko takie zdarzenie jak to z gównem mogło zakłócić ten stan kłótliwej równowagi i wprowadzić rozejm.

           Nic więc dziwnego, że na oczach studentek i studentów rozegrała się swego czasu taka scenka. Do scysji doszło, gdy jedna z pań niechcący czy też chcący wjechała z robotą w rewir drugiej. Zaczęła się wymiana zdań, która przerodziła się w najzwyklejszą pyskówkę. Ale na tym się nie skończyło. Panie nakręcały się coraz bardziej i można było przypuszczać, że w końcu pójdą w ruch ścierki. Tymczasem pyskówka się nasilała, rozszerzyła o inwektywy, aż w końcu doszło do wyzwisk. Panie nie pozostawały sobie dłużne, wyczerpując niemal cały repertuar mowy rynsztokowej. W końcu, gdy już zabrakło odpowiednich słów, pani Zamieć, która bardzo chciała się jeszcze odgryźć konkurencji, zapowietrzyła się, cały czas szukając w myślach odpowiedniego wyrazu. Wreszcie wyrzuciła z siebie z całą mocą, pełnym gardłem:

          – Ty… ty… ty…chuju!

           Tak się skończyła awantura, bo pani Szczoczotko nie znalazła już odpowiedzi, i uniesiona ręka ze szmatą opadła. Studenci, którzy silą rzeczy słyszeli wszystko, uśmiawszy się uprzednio setnie, skwitowali to, jednym zdaniem:

          – Zamieć zamiotła szczotkę.


cdn…


sobota, 19 września 2020

338. Polityka według inżyniera Kopajłły

    Zanim inżynier Kopajłło został wybitnym specjalistą od przekopów, wykopów i innych kopów, zanim został zatrudniony w Bździochowskim Przedsiębiorstwie Robót Suchych i Mokrych na stanowisku Głównego Organizatora Wykonawczego i zanim go stamtąd wykopano po wpadce z przekopem mierzei, prócz wszelkich zagadnień z przedrostkiem „hydro” w przyrodzie, a w szczególności w fizyce, interesował się też sprawami bardziej ogólnymi. W tym polityką.

    Dziecięciem jeszcze będąc, lecz takim dziecięciem, które już nieco ogarnia otaczającą rzeczywistość, a było to za czasów, kiedy rzeczywistość rzeczywiście ogarniała wszystko, co tylko wpadło w jej łapy, inżynier Kopajłło zadał wprost pytanie swemu ojcu.

    – Tato, a właściwie co to jest ta polityka?

    Tato zastanawiał się przez chwilę, po czym rzecz całą wyłuszczył na przykładzie swojej rodziny.

    – Popatrz, synu. Ja gospodaruję, mam z tego pieniądze, które przynoszę do domu. Jestem więc kapitalistą. Mama zarządza tymi pieniędzmi, więc jest rządem. Twój dziadek nie pracuje, ale baczy, aby wszystko odbywało się właściwie. Odgrywa zatem rolę związków zawodowych. Gosposia, którą zatrudniamy, jako że pracuje dla nas, jest klasą robotniczą. My wszyscy działamy w jednym celu – aby tobie było dobrze, aby ci się lepiej wiodło. Zatem ty jesteś ludem. Zaś twój brat, który jest jeszcze w pieluchach, jest przyszłością. Zrozumiałeś synu? Czy teraz już wiesz, co to jest polityka?

    Młody Kopajłło, musiał to jeszcze przetrawić i poukładać w swojej głowie.

    – Muszę się z tym przespać, tato – odrzekł. A że rozmowa odbyła się wieczorem, poszedł spać.

    W nocy obudził go płacz braciszka, który narobił w pieluchy. Przyszły inżynier nie mogąc sobie poradzić z tematem, poszedł do pokoju rodziców. Zastał tam tylko mamę, która spała tak mocno, że nie sposób było ją dobudzić. Udał się więc do pokoju gosposi, lecz tam zastał tatę, który się z gosposią zabawiał w łóżku. Kątem oka dojrzał, że drzwi do pokoju dziadka są uchylone i dziadek przygląda się baraszkowaniu syna z gosposią. Każde było tak zajęte swoimi czynnościami, że nikt nie zauważył chłopca. W tej sytuacji młody Kopajłło postanowił pójść spać i zapomnieć o tym, co widział.

    Następnego ranka, przy śniadaniu, ojciec wrócił do tematu i spytał syna, czy już rozumie, co to jest polityka. Na to syn odpowiedział tak:

    – Tak, już teraz rozumiem. Kapitalista wykorzystuje klasę robotniczą. Związki zawodowe się temu przyglądają, ale nie reagują. A rząd w tym czasie śpi. Lud jest całkowicie ignorowany, a przyszłość leży w gównie.

    Tą wypowiedzią młody Kopajłło spowodował niemal ogólną konsternację. Tylko mama najpierw się zdziwiła, a potem zmarszczyła czoło. Po czy zwróciła się do męża:

    – Chyba coś źle wytłumaczyłeś, bo niby dlaczego przyszłość miałaby leżeć w gównie.


    cdn…

 

sobota, 12 września 2020

337. Cicho robić swoje

    Brat Leona Obscenki, Hermenegildiusz, nie zrobił takiej kariery, jak Leon, którego obwołano najlepszym aktorem Bździochów i który w tym samym czasie zdobył oficjalny, ogłoszony przez specjalne jury, laur najlepszego aktora roku. Ale Hermenegildiusz w pewnej dziedzinie był niezaprzeczalnym fachowcem. Tę smykałkę pewnie odziedziczył po babce, powszechnie zwanej babcią Gandziołką.

    Ten kto babcię znał, wiedział, że żyje tak, aby nikomu nie wchodzić w paradę. Żyła cicho i robiła swoje. Tym swoim” było uprawianie w doniczkach marihuany i popalanie skrętów z jej zawartością. Miała w tym przyjemność. W końcu nikomu nie robiła krzywdy. Inną jej przyjemnością była wódeczka. I tak na zmianę popijała sobie i popalała. Gdy jej tego zabrakło, wzięła i umarła.

    Hermenegildiusz jako żywo brał z niej przykład. Żył cicho i robił swoje. Skąd miał na eleganckie stroje i na częstą zmianę samochodów, nie wiedział nikt. Wynikało to właśnie z tego jego nierzucającego się w oczy sposobu kroczenia prez życie. Tylko nieliczni znali prawdę i wiedzieli, w jaki sposób chłopak tak sobie dobrze radził. I wcale nie chodzi o to, że Hermenegildiusz działał niezgodnie z prawem. Przeciwnie, wszystko co czynił, czynił zgodnie z literą prawa, co niekiedy doprowadzało ludzi, którzy mieli z nim do czynienia, do szewskiej pasji, białej gorączki, furii, a niekiedy wszystkiego na raz.

    Hermenegildiusz po prostu – jak to się kolokwialnie określa – stosował prawo jeden do jednego. Na przykład kupował sobie najmodniejszą koszulę. Nosił przez przepisowy czas, po którym mógł ją zwrócić do sklepu. Po czym kupował sobie następną. Tak samo postępował z innymi częściami garderoby, z wyjątkiem bielizny. Ale nawet i z tym potrafił sobie poradzić. Kiedyś z odpowiednią argumentacją zwrócił majtki, w zamian otrzymując nowe.

    W taki sam sposób wyposażył i odnawiał sobie kuchnię, łazienkę, stołowy i sypialnię. Z wymianą mebli, pralki, telewizora czy lodówki nie miał najmniejszego kłopotu. Market, zawsze brał na siebie transport rzeczy do domu Hermenegildiusza. Z powrotem kierowca zabierał sprzęty zwrócone.

    Nieco trudniej szło mu z samochodami. Ale i na to znalazł sposób. Tu w sukurs przyszły Hermenegildiuszowi przepisy dotyczące reklamacji. Kupił on sobie samochód niezbyt wysokiej klasy, co mu dawało gwarancję, że prędzej czy później coś się w aucie zepsuje. I faktycznie psuło się. Wtedy Hermenegildiusz składał reklamację, żądając wymiany samochodu. I za każdym razem dostawał nowy. Można? Można, chwalił się osobom zaufanym.

    Jedynymi artykułami, z którymi Hermenegildiusz nie mógł sobie poradzić, były artykuły spożywcze. Nie mógł zwrócić do sklepu zjedzonych ani częściowo choćby używanych.

    Wszystkie te wyczyny „handlowe” trwały do czasu, aż Hermenegildiusz spotkał się z Leonem, od którego dowiedział się, jak doszło do śmierci babki. Kiedy babkę wzięto do szpitala na wycięcie wyrostka robaczkowego, po której to operacji babka nie mogła sobie ani wypić, ani zapalić, więc postanowiła umrzeć, i co gorsza zrealizowała swoje postanowienie, Hermenegildiusz przeraził się, że skoro poszedł w ślady babki, może nie zauważyć, czyli, trywialnie rzecz określając, przegapić moment, w którym będzie już całkowicie uzależniony od tego, co lubi, i może całkiem przypadkiem podjąć decyzją identyczną do babcinej.

    Jednak przerażenie przerażeniem, a Hermenegildiusz nadal trwa w tym procederze, nie pomnażając w jakiś szczególny sposób majątku, ale za to żyjąc wygodnie i dostatnio.


    cdn…


sobota, 5 września 2020

336. Powrót na Osiedle Bocianie

    Czego jak czego, ale braku poczucia humoru Szczeżujowi Ciaptule, któremu onegdaj listonosz zrobił niespodziankę w postaci kolejnej ciąży jego żony, Beladonny, zarzucić nie było można. Głośna była historia o epidemii ciąż na jednym z bździochowskich osiedli, od tamtej pory nazywanym Osiedlem Bocianim. Byli też tacy, którzy ten epizod nazywali nawet pandemią. W każdym razie żaden mąż nie miał, czy może tylko nie mógł mieć pewności co do własnego sprawstwa poczęcia kolejnego potomka. Niekoniecznie aby nie wierzyli w wierność swych małżonek, bo te zapewniały ich o swojej lojalności po sam grób, ale tak, jakby z wewnętrznego przeczucia. W każdym razie zdarzenie owo było tematem tabu w rozmowach towarzyskich, zarówno wśród przyjaciół, nawet tych, a może zwłaszcza tych zamieszkujących to płodne osiedle, jak i wśród rodziny. Absolutnie nigdy nie należało mówić o noworodku, schylając się nad kołyską czy nad wózkiem: wykapany tatuś. Dotychczasowa przyjaźń kończyła się wtedy natychmiast, jak odcięta nożycami. Identycznie rzecz miała się z rodziną. Przestawała istnieć i tyle.

    Jednakże życie towarzyskie kwitło i ojcowie przy drinkach, czy też przy zaprawianiu się w bardziej hardcorowy sposób prowadzili konwersacje na różne tematy, skrzętnie oczywiście omijając temat ornitologiczny traktujący o zwyczajach bocianów. Szczeżuj Ciaptuła, tak jak zdecydowana większość męskiej populacji Bździochów, nie wylewał za kołnierz, a jego aktywność w tym względzie znacznie wzrosła od czasu przyjścia na świat jego kolejnego, o problematycznym ojcostwie, dziecka. Z tego powodu, czy też tylko przez zwyczajne zapomnienie Szczeżuj przestał się strzyc i fryzurę miał bujną niczym niegdysiejsi hipisi. 

    Onegdaj wizytowała go rodzina w postaci kuzynostwa z jeszcze dalszych kresów niż kresy Kresów Wschodnich, na których położona była Bździochowa Dolina. Rozmowa zeszła na tematy rodzinne, koligacje, genealogię i tym podobne.

    Tu należy wiedzę czytelnika uzupełnić o informacje dotyczące rodzeństwa Szczeżuja. Otóż Szczeżuj miał dwie siostry i brata. Zapuściwszy włosy, pod względem ich długości upodobnił się do sióstr. Te siłą rzeczy nosiły się długo. Brat jako jedyny miał włosy mocno przerzedzone, zwłaszcza na czubku głowy. Właściwie to okalały one tylko głowę, tworząc wokół niej wianuszek. Część znajomych mówiła, że to aureola, reszta – że to wieniec laurowy. Nic dziwnego, gdyż brat zajmował się pracą naukową.

    Wróćmy tedy do wizyty rodzinnej. Rzecz jasna kuzynostwo nie mieli pojęcia o ciążowej epidemii, wszak był to temat tabu, więc zupełnie naturalnie poruszyło temat podobieństwa dzieci do rodziców. Wspominano rodzeństwo Szczeżuja; zrobiono też uwagę na temat długości włosów samego gospodarza. Rozmowa miała mniej więcej taki przebieg.

    – Szczeżuj! Ale ty masz fryzurę. I jakie masz gęste włosy – z nieukrywanym podziwem i zazdrością pochwaliła go kuzynka.

    – W rodzinie Ciaptułów to normalne – odrzekł Szczeżuj. – Wszyscy mają solidne włosy. No – zaśmiał się – z wyjątkiem jednego.

    A na to kuzyn, zupełnie nieświadomy popełnianej właśnie gafy:

    – Widocznie zmienił się listonosz.

    Kuzyn ni w ząb nie rozumiał, dlaczego, Szczeżuj zrobił minę, jakby właśnie połknął żabę. Żywą i w towarzystwie gromadki kijanek.


cdn…