Tak się złożyło pewnego roku, że na kilkudniowym sympozjum
dotyczącym turbulencji dydaktycznych w praktycznym nauczaniu języków
paraorientalnych, w którym obowiązkowo uczestniczył lektor owych języków na
bździochowskim uniwersytecie, Grzechosław Pyszczozór, zawitał humorysta New
Bździoch Timesa, Trycjan Paszkwilko. Redaktor gazety wysłał go tam z
nieznanych powodów. Być może sam temat sympozjum wydał mu się zabawny, a być
może nie miał pod ręką innego wolnego dziennikarza, który zrelacjonowałby to wydarzenie
na poważnie. Jeszcze inną możliwością było, że gdyby tam pojechał naczelny
osobiście, rychło popadłby w alkoholizm. Dość, że w znanym kurorcie o wysokim pod
każdym względem standardzie pojawił się prześmiewca Paszkwilko.
Ponieważ obaj panowie, Paszkwilko i Pyszczozór, mimo iż znali się jak przysłowiowe łyse konie, chociażby z systematycznych spotkań w triumwiracie, w trakcie których nie wylewali za kołnierz, w istotny sposób podnosząc bździochowskie statystyki w tym względzie, gdy się spotkali na deptaku, nieomal rzucili się sobie w ramiona. I oczywiście natychmiast udali się do najbliższej knajpy. Wprawdzie do kompletu brakowało trzeciego kompana, Piusa hrabiego Bździochowskiego, ale przecież we dwójkę też dawali radę. Knajpa ta, a właściwie wykwintna restauracja o nazwie Pod Natchnionym Adwokatem, tak im przypadła do gustu, że postanowili się w niej stołować przez cały czas pobytu. Z opcją przedłużenia. Serwowany jako danie firmowe ajerkoniak, w świecie znany jako Advocat, był wyśmienity, co z każdym dniem zwiększało prawdopodobieństwo skorzystania z tej opcji.
Niewykluczone, że nazwa lokalu zainspirowała obu bździochowskich obywateli do pewnego żarciku, niewinnego zresztą jak zwykle. Otóż zaczęli się tytułować. I tak Paszkwilko został mecenasem, a Pyszczozór radcą prawnym. Przychodząc na posiłki, tak właśnie się do siebie zwracali, bynajmniej nie szeptem. Raczej ostentacyjnie:
– Dzień dobry, panie mecenasie – zagadywał lektor.
– Dzień dobry, panie radco – uprzejmie odpowiadał humorysta.
– Na co pan mecenas miałby dzisiaj ochotę? Mam na myśli menu oczywiście. Może na kaczkę po wegetariańsku? – dobrodusznie kontynuował Pyszczozór.
– Ha, ha – podśmiewywał się pod wąsem Paszkwilko – niechby była i kaczka. Tylko z dużą ilością sosu. Tego jajecznego, panie radco.
– Ma się rozumieć, panie mecenasie.
– Cały szacunek dla pana radcy. Pamięta pan, że jestem, że tak powiem, wegetarianinem z drugiej ręki. Krowa je trawę, a jem krowę – Paszkwilko rozsiewał po całej restauracji swój rubaszny śmiech. – Kaczka, że tak powiem, doskonale wpisuje się w tę zasadę. Z firmowym sosikiem, rzecz jasna.
– Oczywiście, panie mecenasie, jak mógłbym nie pamiętać. Ja jednak zamiast sosiku preferowałbym, o ile mój szanowny kolega się zgodzi, to tak a propos rzeczy jasnej, rzecz jasna, czystą wódeczkę. A kaczka niechby była sauté. Co pan mecenas na to?
– Doskonale, panie radco. Nie musiał mnie pan długo namawiać.
W tym czasie kelner w nienagannym stroju, chichocząc dyskretnie, już czekał w uniżonej pozie na przyjęcie zamówienia. Po czym pełen rewerencji oddalał się w celu jego realizacji.
Tak to wyglądało każdego dnia i powtarzało się przy kolejnych posiłkach. Kelner oczywiście dostawał sute napiwki, aby gra, którą obserwowali wszyscy restauracyjni goście, mogła trwać, a wieść o panującym w kurorcie bon tonie szła w kraj i odbijała się szerokim echem po innych prowincjach. Wytłumaczenie tego w redakcji i na uniwerku oraz załatwienie dodatkowych funduszy na ekstra pozapreliminarzowe wydatki panowie wzięli na swoje klaty. W rzeczy samej, aura quasi wersalskiej atmosfery kwitła w najlepsze, a pełne zachwytów relacje z tej wspaniałej enklawy szykownego stylu płynęły do macierzystych instytucji uczestników sympozjum oraz w rodzinne strony przypadkowych bywalców restauracji. Z czasem utarło się wyobrażenie, że jest to naturalna cecha tego miejsca.
Dość powiedzieć, że jednego dnia, gdy Paszkwilko nieco się spóźnił na obiad, na jego widok kelner podbiegł do drzwi i pełen ukłonów rzekł:
– Dzień dobry, panie mecenasie, proszę do stolika. Pan radca już czeka.
Kelner jeszcze przez długie lata opowiadał znajomym, jak to miał kiedyś przyjemność obsługiwać niesamowicie kulturalnych członków stołecznej, najprawdopodobniej, palestry.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz