Jedno z kolejnych spotkań triumwiratu w składzie: Pius hrabia Bździochowski, były właściciel Bździochów i rozległych terenów wokół nich, Trycjan Paszkwilko, humorysta New Bździoch Timsa i Grzechosław Pyszczozór, lektor języków paraorientalnych bździochowskiego uniwersytetu, przeciągnęło się do białego świtu. Wyżej wymienione grono jako jedyne miało przywilej biesiadowania do oporu w restauracji Pod Upadłym Aniołem, jako że spotkania te odbywały się cyklicznie, nawet bardzo, i przysparzaly właścicielowi lokalu sporych dochodów, a barmanowi hojnych napiwków. Po prostu zarówno nerki jak i żołądki tych trzech dżentelmenów miały niewiarygodną wprost przepustowość. Wystarczającą, aby uznać dewizę „do ostatniego gościa” jako rzeczywiście obowiązującą, czyli bez dawania poznać, że pora już iść, bo zamykamy.
Były zresztą też inne powody, ale mniejsza o skrupulatność. Dość że tego dnia (nocy), towarzystwo zasiedziało się do rana. I wtedy zdarzyło się coś, co przywołało w ich pamięci pewną historię sprzed… No, nieważne. Sprzed jakiegoś czasu. Otóż, gdy tak sobie panowie siedzieli, nie wylewając za kołnierz, zagryzając i dyskutując zawzięcie na – jak to się określa – nieskończenie szeroki wachlarz tematów, na parapecie na zewnątrz usiadła najprawdziwsza, bieluteńka jak śnieg ara i zaskrzeczała po swojemu, czyli po papuziemu. Cóż, pomni historii z białymi myszkami panowie udali, że nic się nie dzieje. To znaczy – nie ma żadnej papugi, a zwłaszcza białej, parapet jest pusty i w ogóle. W końcu nigdy nic nie widomo, czy to nie jest jakiś nowy żart spiskujących kompanów. Hrabia mógł przypuszczać, że to znowu Trycjan z Grzechosławem chcą mu wyciąć jakuś numer, Trycjan mógł pomyśleć o spisku hrabiego z Grzechosławem, Grzechosław zaś pewnie mógł przyjąć, że to Trycjan z hrabią coś wykombinowli. A jeśli nie, to biała papuga mogła znaczyć tylko jedno. Delirium! Każdy węc co chwilę dyskretnie zerkał w stronę okna, każdy też nadal udawał, że nic nie zauważa. To znaczy – nie ma żadnej papugi i tak dalej.
Ptak najwyraźniej zrozumiał, że tu gościny nie dostanie, więc po parunastu minutach (długich minutach, w czasie których nikt przezornie nie sięgnął po kieliszek) odfrunął. Dopiero wtedy dało się słyszeć głośno upuszczane powietrze i potrójne, równo jak na komendę zadane to samo pytanie: „Czy widzieliście może papugę na parapecie?” Ponieważ nikt nie zarzeczył, wszystko stało jasne. Panowie z ulgą powrócili do zajęć, dla których się tam zebrali.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz