Przedziwnie rozwijała się kariera sportowa skoczka narciarskiego dwojga imion i dwojga nazwisk Krąża Dąża Przelota Nielota. Dla niewtajemniczonych podaję objaśnienie tego zagadkowego zestawu słów, będących właśnie imionami i nazwiskami owego sportowca. Krąż i Dąż to imiona, a Przelot i Nielot to nazwiska. Sam właściciel owych imion i nazwisk tłumaczył to w taki sposób: „Żeby być jak Krąż Przelot, trzeba być jak Dąż Nielot”. Podobno tak wymyślono i wołano już od czasów piaskownicy. Złośliwcy oczywiście uzupełnili ten układ o kolejną konfigurację: „Żeby być jak Krąż Nielot, trzeba być jak Dąż Przelot”. Ekstremalni złośliwcy dodali jeszcze: „Żeby być jak Dąż Krąż, trzeba być jak Nielot Przelot”. Lecz jak by ludziska nie gadali, był to sportowiec najwyższych lotów. I najdłuższych.
Bździochy leżały na niezbyt górzystym terenie, raczej pagórkowatym i uprawianie tej dyscypliny sportowej zakrawało na kpinę. Ekstremalni złośliwcy określali to jako ekstremalną kpinę. Ale co by się nie powiedziało, Krąż Dąż Przelot Nielot zaparł się w tym, co robił, i osiągał zadziwiające rezultaty. Był najlepszy w kraju, a przynajmniej w Bździochowej Dolinie, gdzie nie miał sobie równych. O mały włos nie uczestniczył w zimowej olimpiadzie, a nie wziął w niej udziału tylko dlatego, że organizatorzy za cholerę nie mogli znaleźć Bździochów na mapie i dlatego nie wysłali zaproszenia temu znakomitemu skoczkowi.
Ale Krąż Dąż Przelot Nielot takimi niepowodzeniami się nie przejmował, a tym bardziej nie załamywał, zawzięcie trenował dalej i uczestniczył we wszystkich zawodach, jakie tylko były organizowane, licząc, że w końcu przyjdzie na niego pora i zdobędzie wszelkie pożądane w tej dyscyplinie trofea. Był perfekcjonistą. Był tak zdeterminowany, że nie przeszkadzały mu żadne, nawet najtrudniejsze warunki pogodowe. Wychodził ze słusznego skądinąd założenia, że jeśli osiągnie dobre wyniki w takich warunkach, to przy sprzyjającej aurze będzie mogło być tylko lepiej.
Zdarzyło się więc na jednym z turniejów, że mgła i silny wiatr uniemożliwiły skakanie. Tak przynajmniej zadecydowali organizatorzy. Krąż Dąż Przelot Nielot był jedynym, który odważył się wejść na krokiew i skoczyć, mimo logice i zdrowemu rozsądkowi. No i mimo zakazowi sędziów i perswazji trenera. Niestety nie docenili oni siły woli i umiejętności tego zawodnika. Ich decyzja była druzgocąca.
Według relacji samego zainteresowanego, jaka znalazła się na pierwszej stronie New Bździoch Timesa, w wywiadzie przeprowadzonym z nim przez znakomitego dziennikarza, nie tylko sportowego, W. Ś. Cibskiego, lot, który wtedy wykonał, przebiegał następująco:
„Wszedłem na najwyższy stopień krokwi i spojrzałem przed siebie, w kierunku zjazdu. Już jakiś metr w dół od progu skoczni rozciągał się biały ocean mgły. Nic tylko biel, biel i biel, jak okiem sięgnąć. Ale mnie to nie przeszkadzało. Wiedziałem, w jakim kierunku trzeba lecieć, więc poleciałem. Czułem, że wybicie z progu miałem fantastyczne. Leciałem nad tą nieogarnioną białą przestrzenią i myślałem tylko o jednym – żeby, jak już będę w fazie opadania i zatopię się we mgle, nie znalazł się przede mną jakiś inny, przypadkowy skoczek, który leciałby wolniej i na którego mógłbym nalecieć. Zderzenie w takich warunkach mogłoby oznaczać tylko jedno. Gwałtowny upadek i stratę szansy na świetny rezultat. Na szczęście nikogo przede mną nie było, więc sobie leciałem dalej. Gdy znalazłem się we mgle o konsystencji gęstego mleka albo rzadkiej śmietany, przestałem widzieć cokolwiek. Leciałem dalej. Po paru minutach lotu, wiedziałem już, że skoczę daleko i najpewniej pobiję rekord skoczni. Po parunastu minutach zacząłem się lekko niepokoić, ale leciałem dalej. Byłem już pewny sukcesu. Wylądowałem eleganckim telemarkiem, który miałem dopracowany do perfekcji, zakantowałem nartami i zatrzymałem się. Była absolutna cisza. Żadnych braw ani wiwatów, co mnie lekko zdeprymowało. Mgła zaczynała powoli opadać. Rozejrzałem się. Wokół była pustka. Nie było skoczni, nie było budynków, nie było nic. Jak okiem sięgnąć, tylko szczere pola pokryte śniegiem. No nic, pomyślałem, rekord mam w kieszeni. A oni, dranie, mnie zdyskwalifikowali. Na zawsze.”
Tak w zasadzie zakończyła się wspaniale zapowiadająca kariera niedocenionego super skoczka Krąża Dąża Przelota Nielota. Gminna wieść niesie, że widziano go w Hameryce, w knajpie na zmywaku. Ale to wymyślili pewnie ci złośliwcy.
Od siebie mogę dodać jeszcze tylko to, że wypowiedź zamieszczona w New Bździocherze została uładzona i nieco zbeletryzowana przez redaktora W. Ś. Cibskiego. On też w swoim fachu był perfekcjonistą.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz