sobota, 20 lutego 2021

360. Wygłupianki panny Janki

 

    Niejaka Janka Postrasz, młoda, a nawet bardzo młoda panienka, po prostu dziewczyna, dla tych, którym dała się we znaki – wstrętne dziewuszysko, rządziła na dzielni niepodzielnie. Chłopaki z podwórka mówili na nią babochłop, mimo iż była jeszcze dziewczęciem, a pod koszulką wyraźnie kształtowały się dwie wypukłości. A na dodatek miała ładną buźkę i figurę. No i miała w sobie to coś, ten pierwiastek prowodyra, dzięki któremu chłopaki, też niezgorsze rozrabiaki, niemal pokornie poddawali się jej rozkazom. Być może to, co robiła miało związek z jej nazwiskiem.

    Janka była źródłem szalonych pomysłów, które realizowała z fantazją i bez zmrużenia oka. W większości były to szczenięce wygłupy – to punkt widzenia dorosłych. Dla małolatów była to przednia zabawa i rozrywka.

    W czasach rozrób ekipy Janki nie było jeszcze placyków ze sprzętem pozwalającym wyzbyć się nadmiaru energii i popracować nad mięśniami. W pobliżu terenów jej działania, niemalże w samym centrum Bździochów, nie było też konkretnego parku, co najwyżej jakieś krzaczory, w których można było usiąść na cegłach i pograć w karty lub popróbować smaku piwa wykombinowanego za wykombinowane pieniądze. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nie zdobywano drobniaków, terroryzując młodszych.

    Jednym z ulubionych zajęć Jankowej grupy było ni mniej, ni więcej, tylko straszenie przechodniów, gdy już na wieś spływała szarzyzna wieczoru. Ale nie było to takie sobie zwyczajne straszenie. Janka – bo jej to był pomysł – uczyniła z tego cały teatr. Częstość odgrywania spektakli zależała wyłącznie od ilości przechodniów. Oczywiście główną rolę grała sama Janka, reszta towarzystwa siedziała nieopodal, też w krzakach, i świetnie się bawiła.

    Jako się rzekło, Janka była centralną postacią przedstawienia, a nieświadomi niczego przechodnie grali role drugoplanowe, choć właśnie to z ich reakcji „widzowie” mieli największy ubaw. Oczywiście jak teatr to teatr pełną gębą. Jance obiło się kiedyś o uszy, że jakiś Wyrzykowski (nie miała pojęcia, kto zacz) powiedział kiedyś „Teatr swój widzę ogromny”. Pomna tych słów swój teatr też próbowała uczynić ogromnym. W pewnym sensie, rzecz jasna. A o ten sens miały zadbać odpowiednie rekwizyty. Janka wydostała z szafy suknię ślubną swojej mamy. Suknia jakimś cudem przeleżała całe lata i Janka nie raz ją przymierzała, udając przed lustrem pannę młodą. Gdy wymyśliła swój teatr, suknia w sam raz nadawała się do roli, jaką miała odegrać. A warto wiedzieć, że wcale nie zamierzała grać panny młodej, tylko ducha. Powłóczysta biała szata w sam raz nadawała się do tego celu. Resztę dopełniał wianek (też oryginalny, ślubny) oraz zrobione z papieru szpony i kły. Całości dopełniała mąka zamiast pudru i można było rozpoczynać spektakl.

    O zmierzchu, gdy jakiś samotny przechodzień zmierzał do domu, nagle z pobliskich krzaków wyłaniała się makabryczna postać w bieli i pohukując, zmierzała w stronę nieświadomego swej drugoplanowej roli delikwenta. Prędkość, z jaką uciekał zaczepiany przechodzień, jeśli nie zbliżała się do prędkości światła, to na pewno była większa od prędkości dźwięku. Nie mogło być wątpliwości, że umykający przed duchem wyprzedzał krzyk, który wydawał. Prawdopodobnie nie było przypadku, aby nie został pobity rekord świata w sprincie. Tyle tylko, że w takich okolicznościach nikomu nie przyszło do głowy, aby zmierzyć czas.

    Ale, jak głoszą stare przysłowia, nosił wilk razy kilka… oraz przyszła kryska na Matyska. Któregoś wieczoru, gdy Janka w swoim teatralnym stroju i wydobywając z gardła jęki potępieńca wyszła z krzaków wprost na pewnego samotnego młodzieńca, ten rozwarł poły płaszcza i uśmiechnął się. To, co Janka zobaczyła pod płaszczem sprawiło, że tym razem ona z wielkim krzykiem rzuciła się do ucieczki. Był to ostatni spektakl w jej teatrze.

    Oczywiście zdumieni „widzowie” wypytywali się jej później, co ją tak przeraziło. Podejrzewali, że Janka trafiła na zboczeńca. O słowie „ekshibicjonista” żaden z nich jeszcze nie słyszał, ale o tym, że są tacy, co pokazują swoją goliznę publicznie, wiedzieli. Kiedy Janka wreszcie wróciła do spokoju wewnętrznego, pod wpływem nagabywań kolegów zdradziła, co zobaczyła.

    – Jak on rozchylił płaszcz – mówiła z przejęciem – pod spodem był kościotrup. Mówię wam, wszystkie żebra było widać i te pozostałe kości. A jak rozwarł japę, to pokazał takie wielkie kły. – Tu Janka wykonała stosowny gest, mający określić wielkość kłów. Chłopaki stały i słuchały z rozwartymi gębami.

    Taki miała finał ta historia. Żadne z nich, ani Janka, ani jej koledzy, nie spodziewali się, że raz przestraszony przez nich człowiek zrewanżuje się tym samym.


    cdn…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz