Pewnego dnia w ZURW, czyli w Zakładzie Udoskonalania Robót Wszelkich, komin fabryczny stracił cug. Stracił cug tak dokładnie, że musiała stanąć produkcja. Nie pomogły zaklęcia sekretarza POP, Dudula Formaliny, zwanego Arbuzem. Nie pomogły modły tych wszystkich, którzy byli po przeciwnej stronie niż tak zwani członkowie. Nie pomógł optymizm wszystkich pozostałych. Cugu nie było i już. Cugu nie było, robota stała, straty rosły, nadzieje na podwyżki malały. Żadne ze służb utrzymania ruchu, nie dały rady naprawić awarii. Żadne złote rączki, których w fabryce nie brakowało, nie były w stanie pomóc. Żadni czarodzieje i zaklinacze rzeczywistości, jacy i tam się zdarzali, nie potrafili przywrócić cugu w kominie.
Próbowano wszystkiego, łącznie z głaskaniem komina przez co bardziej urodziwe pracownice, smarowaniem jego podstawy miodem i wreszcie uruchomieniem antycugu. Prócz zasypania hali produkcyjnej sadzą, nic to nie dało.
W tej dramatycznej sytuacji dyrektor podjął desperacką decyzję, aby zawołać fachowców z zewnątrz. Już następnego dnia z rana stawiło się w zakładzie dwóch specjalistów z Politechniki Bździochowskiej. Dodajmy – pracowników naukowych. Jednym z nich był docent Wielorazjusz Przedmuch, ubrany w elegancki garnitur, pod purpurową muchą. Drugim zaś magister Musisław Popychło, ubrany w lekko wyświechtany garnitur z krawatem w zielono złote błyszczące muszki. Obaj panowie przywdziali białe kitle i ruszyli do akcji.
W skupieniu dokonali najpierw pobieżnych, a później gruntownych oględzin komina, po czym wymienili poglądy. Wyglądało to w ten sposób, że docent szedł przodem i mówił, magister podążał za nim i notował w kajecie jego uwagi. Rzecz rzadko obecnie spotykana – wiecznym piórem. W kulminacyjnym momencie docent nakazał magistrowi przynieść drabinę i oprzeć ją o komin, po czym wspiął się na nią i przymknął metalową zasuwę.
I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawił się cug. W ZURW-ie zapanowała euforia. Zgromadzeni spontanicznie na hali pracownicy, którzy z zapartym tchem śledzili poczynania naukowców, cieszyli się i klaskali. Niektórzy podskakiwali i tańczyli z radości. Jeden z palaczy wyciął nawet hołubca. Tak się zakończyła cała sprawa i wszystko powróciło w utarte koleiny.
Tylko dyrektor bardzo się zdziwił, gdy docent wystawił fakturę za tę usługę. Opiewała ona na wielotysięczną kwotę. Miało to miejsce przy kawie, w dyrektorskim gabinecie. Naczelnemu nie chciało się takie coś pomieścić w głowie.
– Jak to? – sumitował się. – Przecież pan tylko zasunął zasuwę. Za tak prostą czynność żąda pan aż takich pieniędzy?
Docent odstawił filiżankę na stolik i z całkowitym spokojem rzekł:
– Chcę zapłaty nie za to, co zrobiłem, ale za to, że wiedziałem, co zrobić. A poza tym, jeśli zdecydował się pan poprosić o pomoc naukowców, musiał się pan liczyć z kosztami.
I tak faktycznie zakończyła się sprawa braku cugu w kominie. Do odsunięcia zasuwy nikt się nigdy nie przyznał.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz