Doktor Eligiusz Strzyk-Spłonka, pracujący na etacie oberinternisty w bździochowskim szpitalu, wśród personelu nazywany Injektorem, był nie tylko świetnym lekarzem, ale też zawołanym hobbystą – kolekcjonerem militariów. Zaskoczył kiedyś cały medyczny zespół szpitala, przyjeżdżając do pracy transporterem opancerzonym. W dziwny sposób się potoczyło jego hobbystyczne życie, bo za młodu miał awersję do wojska. Jak i kiedy zmieniły się te jego preferencje, nie wiedział nawet on sam. Od zawsze chciał leczyć i tego postanowienia (czuł, że to powołanie) starał się trzymać. Ale przyszedł taki moment, że musiał swoje w wojsku odsłużyć. Skoro nie dało się zrobić uniku, to należało zdecydować o opuszczeniu tego przybytku strzelającego żelastwa i moresu. Ale to nie takie proste. Z wojskiem nie można się pożegnać na zawołanie czy chcenie. Tu trzeba użyć sposobu. Albo nawet kilku.
Eligiusz przeanalizował możliwości i zrozumiał, że są tylko trzy opcje. Pierwsza, to interwencja wysoko postawionej osoby. Ale to nie wchodziło w rachubę, bo w otoczeniu Eligiusza nie było takiej osoby. Pozostały więc tylko dwa sposoby. Pierwszy to zły stan zdrowia i drugi – niepoczytalność. Zdrowie jak na złość rekrutowi dopisywało. Nie było wyjścia. Jeśli chciał opuścić ten przybytek, musiał rżnąć głupa. Jeśli ktoś myśli, że to takie proste, niech spróbuje. Eligiusz zabrał się do dzieła następująco.
Dzień zaczynał od tego, że podczas gdy wszyscy żołnierze krzątali się przy porannych czynnościach, Eligiusz wylegiwał się na łóżku. Wchodzącego do izby żołnierskiej przełożonego, nie wstając z łóżka, witał radosnym „Dzień dobry”.
– Spłonka, wstańcie, gdy mówicie do przełożonego – sierżant, który miał już nieszczęście zapoznać się z numerami Eligiusza, jeszcze utrzymywał spokój. Ale Eligiusz tylko się podniósł do pozycji siedzącej.
– Żołnierzu – zagrzmiał sierżant. – Tu jest wojsko. Jak się rozmawia z przełożonym, nie wolno siedzieć.
– Po pierwsze – odpowiadał z niezmąconym spokojem Eligiusz – nie chcę siedzieć, a po drugie, nie chcę być w wojsku.
– Za karę staniecie do raportu do dowódcy kompanii.
Eligiusz wchodząc do biura dowódcy, przywitał go tak samo radośnie jak sierżanta. Potem sprawy potoczyły się następująco:
Eligiusz: – Dzień dobry.
Kapitan: – Wyjść! – I po chwili: – Wejść!
– Dzień dobry.
– Wyjść! Wejść!
– Dzień dobry.
– Wyjść! Wejść!
– Dzień dobry.
– Sierżancie, zabierzcie mi stąd tego głupka. Trzy dni aresztu.
Po kilkukrotnym pobycie w areszcie, była karna kompania. Zanim uznano Eligiusza za niepoczytalnego i wydalono z wojska, w karnej kompanii miał miejsce taki epizod. Do nieregulaminowo zachowującego się Eligiusza podszedł kapral i ryknął:
– Nazwisko!
– CCR!
– Co!
– Creedence Clearwater Revival. Zapisałeś?
Takich akcji było wystarczająco wiele, aby wreszcie Eligiusz mógł opuścić zbyt gościnne jak dla niego progi jednostki wojskowej. Gdy przekraczał bramę, z głośnika niewielkiego radyjka, które udało mu się przemycić, dolatywały dźwięki znanego przeboju zespołu Creedence Clearwater Revival: „Fortunate Son”.
cdn…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz